piątek, 11 lipca 2014

W ręku widnokręgi, we łbie pożar morza.

 
Yessenia Maricruz
Szkutnik bez stoczni
Wieczna tułaczka, od statku na statek.
Córka szkutnika, wnuczka szkutnika, prawnuczka szkutnika.
Zrobi wszystko, by dorównać swoim poprzednikom. Samodoskonalenie to dla niej sprawa życia i śmierci.
Woli statki, niż ludzi, którzy na nich pływają.
Gdzie ona, tam Wasilij - największy wilk morski wśród karaibskich kotów.

   Sprzedaje swą wiedzę i projekty swych okrętów tym, którzy nie tylko są gotowi zapłacić więcej, ale też pomóc jej w zemście i odzyskaniu majątku.
   Desperacko poszukuje wysepki, na której jej pradziadek ukrył wskazówki do wybudowania okrętu godnego samego Odyna.





   Jej rodzinna stocznia, znajdująca się w niewielkiej zatoce kilka kilometrów od Port Royal, została skonfiskowana przez flotę angielską po tym, jak jej ojciec odmówił wykonania dziesięciu identycznych fregat wojennych, twierdząc iż jego zakład to pracownia artysty, miejsce powstawania niepowtarzalnych, pływających dzieł sztuki, a nie fabryka klonów.
   Początkujący admirał Greenlaw, niezwykle zażarty wróg bezprawia, uznał tą odpowiedź za niezwykle sprzyjającą, gdyż od dłuższego czasu pan Sal Flavio wzbudzał jego podejrzenia. Krążyły pogłoski o jego konszachtach z piratami i wrogimi flotami. Jednak brak konkretnych dowodów nie dawał możliwości przyskrzynienia zuchwałego szkutnika. Teraz jednak z łatwością mógł go posądzić o zdradę stanu.
   Yessenia wiedziała, że jej ojciec nie da się tak łatwo pokonać. Z pomocą przyjaciół udało mu się zwiać z celi i na zawsze zniknąć z oczu swych oskarżycieli. Listy gończe z jego podobizną zdobiły kilkanaście karaibskich portów, wiedział więc, że prawdopodobnie nigdy nie powróci w te strony. Przekazał więc pałeczkę swej córce, która już więcej o nim nie usłyszała.

***



   Mężczyźni z jej rodziny zawsze czuli pociąg do niezwykłych kobiet. Jej pradziadek oddał serce ciemnoskórej uciekinierce z targu niewolników, prowadzącej partyzancką grupę walki o wolność. Dziadek poddał się szamance z plemienia Innu, zaś ojciec wdał się w romans z pewną zuchwałą panią kapitan, rabującą karaibskie wody. To właśnie ona została matką spadkobierczyni jego geniuszu.
  Jest jedynym wychowanym przez niego dzieckiem, jednak ma niemalże całkowitą pewność, że nie jedynym, które spłodził.



***

   Choć sama nie wie, czy może się nazwać piratem, czy jeszcze nie, z pewnością wygląda na takowego. Ubrania smagane słoną wodą i morskim wiatrem, skóra spalona słońcem. Blizny po tych, czy tamtych potyczkach, tatuaże dla przyciągania zdegustowanych spojrzeń tej porządnej części świata. Włosy, które dawno nie widziały grzebienia, dłonie zdarte od lin i ubabrane inkaustem.

    Nie jest dobrą dziewczyną. Nie jest też złą. Ma po prostu swój cel i nie baczy na to, czy zszarga swą moralność.
   Czasem trochę za bardzo się rządzi. Zostało jej to jeszcze z czasów, kiedy w szkutni ojca wszyscy ją szanowali. O tak, nie tęskno jej do wygód i bezpieczeństwa. Tęskno jej do władzy.





Żyjemy tutaj wewnątrz wielkiej beczki z prochem
Na śniadanie jemy strach i zagrożenie
Świat patrzy na nas swoim chłodnym wzrokiem
Który pierwszy z nas zapali lont
Kto pierwszy ciśnie kamieniem?





__________
Cytaty - Pidżama Porno
Niezbyt klimatycznie, no ale.

Ahoj.
Może kiedyś, kiedyś w odległej  przyszłości (czyli pewnie nigdy) spróbuję zrobić z tej karty coś ciekawszego. 
Mam nadzieję, że Yessenia w miarę znośna.
Wątki, wątki, zapraszam! ; D

edit - 17.06.2014 - zmiana wizerunku - Gertrude Simmons Bonnin
 
11.07.2014 - Nie będę się zanadto tłumaczyć, spotkało mnie to co spotyka mnie zawsze, czyli słomiany zapał. Ale wracam, bo blog z sumienną administracją i chociaż kilkoma sumiennymi autorami to rzecz cenna i zachęcająca do działania ; )

20 komentarzy:

  1. [Dzień dobry! Panie się nam mnożą, oj. Ale dobra pani nie jest zła, a twoja bardzo mnie zaciekawiła, o. Chciałabym jakiś interesujący wątek, może nawet poza Port Royal (szaleję!). Chociaż... myślę, że ktoś mógłby gonić Aguę, a ta skryłaby się w stoczni Yessenii. Oczywiście mogłoby to zostać.potraktowane jak włamanie. Tyle moich aktualnych pomysłów. :)]

    Aguaterrania

    OdpowiedzUsuń
  2. [Ja się witam ładnie na blogu. ;) I jakby znalazłby się jakiś pomysł albo chociaż chęć na wątek - zapraszam do siebie, zawsze się coś wymyśli. ;)]

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Jaka ciekawa postać. Niestety nie mam pomysłu jak nasze panie powiązać, chyba że ty na coś wpadniesz, wtedy zapraszam serdecznie :) ]
    Tamara

    OdpowiedzUsuń
  4. Morską florę i faunę znała bardzo dobrze. Nie mogła powiedzieć, że jak własną kieszeń, bo niemożliwym było dla jednej syreny, aby przypłynęła wszystkie wody i poznała, jakie tajemnice skrywa najciemniejsze dno. Natomiast tu, na lądzie zwierzęta były zupełnie różne, obce. I dlatego ciekawsze niż to, co już znała. Psy, koty, które kręciły się zawsze i niemal wszędzie, płochliwe ptaki – czasem wredne, i inne zwierzęta, których wręcz nie dało się złapać. Wszystko było dla niej ciekawe i urocze.
    - Aaaa! – usłyszała wrzask na zapleczu i natychmiast poderwała się z miejsca. Była prawie pełna, że słyszała to prawie cała karczma. Zbiegła z góry, przemknęła między klientami i znalazła się w pomieszczeniu, w którym ktoś krzyczał.
    - Maman? – zapytała, przekrzywiwszy nieco głowę. Margaret nie była jej matką, ale traktowała ją tak, odkąd tylko ją tutaj przygarnęła i okazała cierpliwość względem jej dzikiej natury. Dopóki syrena się nie złamała. A Rosa nie była francuską. To słowo zasłyszała kiedyś i bardzo jej się spodobało. – Co się stało?
    - Skąd tutaj wziął się ten zapchlony kocur?! – zapytała, unosząc zwierzę za skórę na karku.
    Rosa wyciągnęła automatycznie ręce, żeby zabrać zwierzę od właścicielki karczmy.
    - Może ktoś z klientów go zgubił.
    - Nie powinno się tutaj przynosić takich zapchlonych kotów! Chociaż ci sami piraci wcale nie są lepsi! – Machnęła ręką i powróciła do szukania czegoś, po co tutaj przyszła.
    Rosa uśmiechnęła się lekko i zachichotała. Fakt, piraci byli nieco nieokiełznani, ale nie znaczy to, że syrena była zniechęcona rozmową z nimi. Wręcz przeciwnie! Wydawało się, że im groźniejszy i gorszy tym ciekawszy!
    - Znajdę jego właściciela – odparła i wyszła z zaplecza. Stanęła nieopodal lady i rozejrzała się. Jak ona teraz znajdzie kogoś, kto mógł zgubić kota? To przecież mógł być każdy. Zwierzę miauknęło cicho, na co dziewczyna spojrzała na niego, uśmiechnęła się i go pogłaskała. – Nie martw się, jakoś z tego wybrniemy. – Nieważne, czy sama wierzyła we własne słowa, ruszyła przez karczmę, licząc na cud, że ktoś się po kotka zgłosi.

    Rosa
    [Kierując się myślą, że każdy kot chodzi swoimi ścieżkami, powstał ten odpis. Ale nie wiem, czy Yess swojego ulubieńca gubi czy nie. ;)]

    OdpowiedzUsuń
  5. Wzięła głęboki oddech, przybrała na twarz swój lekki uśmieszek, który zawsze potrafił kupić mężczyzn (Rosa jeszcze nie do końca nauczyła się jak korzystać z tej magii), a potem powolnym krokiem szła przez tawernę – od stolika do stolika, od klienta do klienta, jednak nie pytając o to, czy kot trzymany na jej rękach do któregoś z panów przynależał. Szczerze – wątpiła, aby piraci zamienili swoje kochane małpki albo wygadane papużki na kota. To takie trochę… nie w ich stylu. Nie, żeby kogokolwiek pod tym względem oceniała. Ale z tego, co zdołała zauważyć u wilków morskich, raczej inne zwierzęta z rozkładu tych dwóch rzadko się zdarzały. Och, no chyba że jeszcze szczury pod pokładem. Ale ich chyba nikt nie chciał przygarnąć.
    - Hej, dziecinko, ładnego masz kotka! Dasz mi go pogłaskać? – któryś z piratów przy ladzie do niej zawołał. Zaraz usłyszała od innego, otoczonego wianuszkiem dziewek portowych:
    - Malutka, dołącz do nas! Rumu mamy pod dostatkiem! – i rąbnął butelką o stół.
    Rosa tylko uśmiechała się uprzejmie. Może i by do któregoś się dosiadła, ale obiecała Margaret, że znajdzie właściciela tego futrzaka. Potem będzie czas na pogaduszki. Pod pilnym okiem Jonesa, który zawsze łypał na piratów, którzy śmieli zbliżyć się do „jego kochanej” Rosy, stojąc za ladą. Jones był jej drugim opiekunem, prawie jak ojciec, ale nie miał do niej aż tak wielkiej cierpliwości jak Marge. Co nie zmienia faktu, że starał się ją chronić. Bo całkowicie tego zrobić nie mógł przy uzbrojonych po zęby, często pijanych piratach.
    Doszła już do samego końca tawerny i straciła nadzieję, że właściciel znajduje się w środku. Co ona z tym kotem tutaj zrobi? Nie wypuści go, zatrzymać też nie może – była w kropce, delikatnie mówiąc. Aż nagle usłyszała głos po swojej prawej stronie. Obróciła się gwałtownie i odetchnęła z ulgą, absolutnie nie zważając na dość nieprzyjemny ton kobiety.
    - Całe szczęście. Bałam się już, że będę musiała szukać poza tawerną. Gdybym cię nie znalazła, ten uroczy kiciuś musiałby się błąkać po okolicy. Margaret nie lubi zwierząt, szczególnie w swojej karczmie – odparła i wręczyła jej z dziecięcą radością kota. – Jest naprawdę uroczy. Jak się nazywa?
    Absolutnie jej nie przeszkadzał fakt, że mówi do obcej osoby, która, najprawdopodobniej, nie miała ochoty na rozmowę.

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  6. [Hej! Cóż nie jest to moja pierwsza taka postać. Mam słabość do złych postaci :)
    Oczywiście wątek jak najchętniej!
    Mi się twój pomysł spodobał, ale jednak masz trochę racji - Morgan nie płaciłby za pomoc przy rozwalaniu statków :D Jednak mam pomysł powiązany z twoim pomysłem - może by ci odpowiadał.
    Może Morgan spotkałby gdzieś ojca twojej Yessenii, który dodałby jakąś wyjątkową rzecz do Latającego Smoka, gdy okręt wrócił po kolejnej niebezpiecznej wyprawie. Powiedzmy, że w zamian za sowitą zapłatę lub uratowanie życia szkutnikowi. Yessenia mogłaby poznać owy element i z zaciekawieniem spytać, gdzie spotkali twórcę tej części. Morgan, za obietnicą kolejnego ulepszenia do statku np., mógłby zabrać Yessenię do ostatniego miejsca, gdzie spotkali jej ojca, być może by znaleźć więcej wskazówek o tajemniczej wyspie. Niestety po drodze wszystko by się pokomplikowało - pijatyka na statku w której piraci ochoczo wzięli udział nie skończyłaby się za dobrze. Zostaliby z łatwością pokonani przez Hiszpan, którzy nawet zbytnio nie musieliby się wysilać by skonfiskować statek i zabrać go do jakieś twierdzy wraz z naszymi bohaterami. Musieliby uciekać z więzienia i od stryczka przy okazji znajdując wskazówki dalszego pobytu ojca Yesseni w księdze nadzorcy więzienia :D
    To dałoby się rozwinąć dalej, ale nie wiem czy ci się podoba i czy ma ręce i nogi :D
    Pozdrawiam!]

    Morgan Kerr

    OdpowiedzUsuń
  7. - Wasilij – powtórzyła pieszczotliwie za właścicielką kota, który właśnie zaczął łasić się do jej nóg. Zaśmiała się cicho, kucnęła i delikatnie pogłaskała zwierzątko po łebku, które to zaraz zaczęło pomrukiwać. Podniosła głowę, gdy jego właścicielka coś do niej powiedziała. Podniosła się powoli i spojrzała na Jonesa za ladą, który łypał spode łba na wszystkich dookoła Rosy. Zachowywał się tak od kiedy tylko pamiętała. Wcześniej tego nie do końca rozumiała, ale gdy kilku jej rozmówców dosadnie próbowało jej pokazać, czego tak dokładnie im trzeba, doznała olśnienia. Co nie zmieniło absolutnie faktu, że nadal się nie słuchała i często się do nich dosiadało.
    Pomachała mu z lekkim uśmiechem, po czym spojrzała na piratów, którzy akurat byli odwróceni w jej stronę. Ale że teraz była zajęta, spojrzała na kobietę, której niedawno oddała kota. Swoją drogą, jeszcze nie poznała jej imienia. Ale w sumie nie wiedziała nawet, czy ją więcej spotka. Ale nieważne.
    Mrugnęła oczami.
    - Nie jestem na sprzedaż – odparła tylko. Krótko i niewinnie.
    Nie zależało jej na pieniądzach. Jonesowi i Margaret najwidoczniej także. Woleli ją zatrzymać i kochać jak córkę niż sprzedać i żyć do końca życia w dostatku. Nigdy im nie powiedziała, kim jest naprawdę, ale była wręcz pewna, że o tym wiedzieli.
    Tak szczerze, to nie myślała nawet o miłości. W końcu jeden jej pocałunek pozwalał temu szczęściarzowi oddychać pod wodą. A raczej nie chciała, aby jakiś śmiałek postanowił podbić morskie głębiny i powynajdywać wszystkie skarby.
    - Jak na razie nie udało się im nic nawet siłą.
    I pewnie się nie uda - pomyślała.
    - Więc miejmy nadzieję, że jednak papa będzie miał tą satysfakcję upilnowania mnie. Przynieść ci jeszcze? – zapytała, ruchem głowy wskazując na kufel rumu.

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  8. [Tak, najfajniej byłoby od początku, wtedy wątek będzie odpowiednio długi :)
    W takim razie czekam na rozpoczęcie!]

    Morgan Kerr

    OdpowiedzUsuń
  9. Nigdy nie myślałaś o tym, żeby się stąd wyrwać?
    Jesteś tutaj całkiem niedawno. I w dodatku znalazłaś się w tej karczmie nie z własnej woli. Gdyby nie porwanie pewnej syreny, która była ci droga, z pewnością nawet nie poznałabyś tego, co się tutaj dzieje. Niezwykłych historii, niechlujnych mężczyzn i łatwych kobiet, które widziały tylko pieniądze. Może było to i paskudne miejsce, ale miało w sobie pewien urok, dla którego tutaj została…
    A może to nie urok? Może to sentyment? Może pokochałaś to miejsce mimo wszystko tylko dlatego, że pokazano ci, że cały świat, który znałaś, nie jest dokładnie taki, jakim się zdawał? Niektórzy ludzie potrafią być dobrzy. A więc skoro niektórzy potrafią, to czy w każdym nie ma chociaż zalążka dobroci? W każdym, nawet największym mordercy. Każdego da się złamać – tak jak Margaret złamała ją, bestię z morskich głębin. Może wystarczy tylko chcieć…
    Ale dlaczego tak naprawdę się tu znalazłaś? Chciałaś odzyskać ją, swoją… jakby przyjaciółkę, o ile syreny potrafią w ogóle tworzyć jakieś relacje między sobą oprócz towarzystwa i pomocy w polowaniu, ale źle trafiłaś. Był sztorm, jakaś bitwa, błyski nad wodą, a potem nie pamiętałaś już nic. Potem obudziłaś się w łóżku w jakimś domu na powierzchni, z nogami zamiast ogona, które były zbyt słabe, by unieść nawet twój ciężar. Właśnie dlatego się tutaj znalazłaś. Chciałaś odnaleźć ją. Nadal tego chcesz. Ale jest tyle statków, a tobie nie wolno wchodzić na pokład. A może nie ma jej już nawet w okolicy? Czy jest szansa, że w ogóle ją znajdziesz?
    A co z Margaret i Jonesem? Czy to, co ci dali, to dla ciebie za mało? Jak im się odpłacisz za swoją dobroć, zostawiając ich teraz tak samych, żeby odnaleźć dawną przyjaciółkę? Przecież mogli od razu cię sprzedać i zarobić na tym majątek. A jednak tego nie zrobili. Czy powinnaś ich więc teraz opuszczać i zostawiać bez pomocy, kiedy kochają cię jak własną córkę?
    - Nie.
    Przez tą chwilę ciszy, która zapadła między nimi, wpatrywała się w nią nieobecnym tonem. Teraz uśmiechnęła się. Zabrała prawie pusty kufel ze stołu i ruszyła w stronę Jonesa, przy akompaniamencie zachęcających krzyków piratów, aby do nich dołączyła.
    Dla niej każdy trunek był paskudny.
    Poprosiła Jonesa o nalanie jeszcze rumu, po czym ruszyła, aby go odnieść w stronę klientki z kotem.

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  10. [O! Miło, że napisałaś :) Mogą się znać jak najbardziej, ta opcja bardziej mi pasuje niżby zaczynać wszystko od początku. Greg wylądował na Rubieżach rok temu - tak to sobie obmyśliłem. Stwierdzam, że może Gregorius w końcu natrafiłby na ślad panny Yess i chciałby od niej informację o swoim skradzionym galeonie? ]

    OdpowiedzUsuń
  11. [ Z tym nie ma problemu, mogę czekać i nawet tydzień jeśli będzie taka potrzeba. A co do pytania - załoganci! Przeklęci, niech im mewy oczy wydziobią. ]

    OdpowiedzUsuń
  12. [Proponowałabym jakąś przyjaźń? Wspieranie się? Mogły wpaść na siebie podczas jakiegoś rabunku, albo Sheila ukradłaby złoto jakieś kupca projektów Yessenii (mam nadzieję, ze dobrze odmieniam) i mogły tak się poznać. Początkowa niechęć przerodziłaby się w przyjaźń. Nie wiem nie wiem :c]

    Sheila C.

    OdpowiedzUsuń
  13. [Jeżu permamentny... Czy idzie?
    Ten odpis jest cudowny! Świetnie wszystko opisujesz, aż czuć profesjonalizm. Brawo i kłaniam się, jednocześnie przepraszając za późne odpisanie. Nie chciała spitolić tego dzieła swoją marną odpowiedzią.]

    Fale coraz szybciej odbijały się od burty zwiastują nadciągającą, ogromną bitwę w której to piraci mieli zostać "pogłaskani" przez szczęśliwy los. Ścigali się z nadciągającą, poranną burzą i chmurami tak czarnymi, jakoby pomalowane zostały węglem. Wiatr dmuchał im w żagle tak mocno i usilnie, że w mig stawali się szybkością mu podobni. Czarny materiał grzmiał pod dotykiem szalonego zefiru.
    Ludzie na pokładzie byli zdenerwowani i podnieceni jednocześnie. Wszyscy przygotowani do ataku, na pozycjach. Czekali na sygnał od swojego kapitana, który obiecał im niesamowitą walkę i jeszcze lepsze zwycięstwo. W końcu nie na co dzień pokonuje się statek pokroju brytyjskiego galeonu, pobłogosławionego przez tamtejszą koronę. Jakież skarby mogły się tam chować, co mogli przewozić!
    Miało się okazać, lecz nadal czekali, uzbrojeni w szable i pistolety. Ze zniecierpliwieniem dreptali przy armatach.
    Na co czekasz kapitanie!?
    Morgan Kerr stał przy dziobie okrętu patrząc przez lunetę, opierając swobodnie nogę o drewniany sztormreling. Obok niego stał wierny i zawsze lojalny bosman, który chłodnym spojrzeniem oceniał każdą sytuację. Widział ogrom królewskiego statku, jego majestatyczność i niesamowitą potęgę. Prychnął jednak pod nosem nie bojąc się ani tej "majestatyczności", ani "potęgi". Piraci mieli swoje sposoby na tak wielkie okręty, a nawet kilka malutkich slupów przy odpowiedniej strategii byłoby w stanie powalić kolosa. Wszystko zależało od taktyki...
    Jeśli o nią chodzi nie obawiał się. Morgan Kerr miał na tyle oleju w głowie, że dadzą sobie radę. Nie obędzie się oczywiście bez strat - ja zawsze -, ale przynajmniej kilku z nich będzie mogło cieszyć się w pełni zasłużonym zwycięstwem.
    Tylko raz się nacięli jeśli chodziło o galeon. To były jednak dawne czasy, choć o mało co nie przepłacili tego zniszczeniem "Latającego Smoka" i własnymi żywotami. Całe szczęście Red Morgan potrafił wyciągać wnioski ze swojego "pecha", jak lubił określać błędy. Tym razem nic złego się nie wydarzy. Przynajmniej nie piratom...
    Kapitan odsunął lunetę od oka i uśmiechnął się do bosmana, bawiąc monetą, którą ukradli tydzień temu z hiszpańskiej brygantyny. Brytyjczycy będą mieli ciężki orzech do zgryzienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kule rozrywały obydwa statki. Drżały armaty, jakby to same błyskawice kiereszowały burty i omasztowanie. Takielunek brytyjskiego galeonu raz za razem rozrywał się pod atakiem kul łańcuchowych wypluwanych ze strony "Latającego Smoka". Kapitanowie krzyczeli na swoich załogantów, próbując zwiększyć morale, uniknąć kul i sprawić, że zwycięstwo będzie ich.
      galeon był jednak za wolny, za słaby... Na nic mu się zdawały burty wypełnione groźnymi działami, jeśli atak nie nadchodził z boku.
      Morgan sam stał przy sterze. Prowadził statek tak jak jemu się podobało i widziało w tej bitwie. Nie chciał pokładać swojego losu w ręce sternika, którego mieli zaledwie od dwóch miesięcy... Red Morgan wydawał rozkazy, będąc w większości wyręczanym przez domyślnego bosmana. Kapitan mógł poświęcić się kierowaniu statkiem.
      Szkot rozmyślnie omijał sterburtę i bakburtę galeonu wiedząc, że nie mają szans w starciu z prawie setką cholernych armat. Tył był najsłabiej chroniony, będąc jedynie czymś w rodzaju dekoracji aniżeli obroną. Jeśli dałoby im się osłabić ich z tej strony mieliby ułatwiony abordaż.
      - Ognia! - wrzeszczał, a powietrze przeszywał niebezpieczny i kolejny sagan kul żelaznych wystrzelił się spod pokładu.
      Ster kręcił się niczym opętany w rękach tego diabelskiego kapitana, ustawiając się bokiem do tyłu herbaciarza. Nim galeon zdążył się obrócić, "Latającego Smoka" już tam dawno nie było, choć kilka kul drasnęło ten przeklęty statek, wybijając całkiem pokaźną dziurę.
      - Brasować żagle!
      Moździerze huczały swoją wojenną pięść, a pociski leciały to z góry to z dołu. Piraci byli gotowi do owiązania burty linami i dociągnięcia się do potężnego galeonu. Czekali, zasłaniając oczy przed drewnianymi drzazgami rozlatującego się okrętu. Nie mogli go zbyt uszkodzić, nie było potrzeby czy sensu. Szkoda, by sami upadli na dno zdobywanego statku.
      Nadeszła w końcu pora, by zrównać się z wielkim okrętem. Nadeszła pora, by wydobyć ze skrzyń siekańce i zmiażdżyć pod ich naporem brytyjskich paniczyków. Nadeszła pora na huk falkonetów i liny tak rozkosznie drapiące w dłonie.
      Nim Brytyjczycy zdążyli zareagować piraci rozlali się po pokładzie galeonu niczym paskudna i krwiożercza szarańcza. Zaraza, którą można było zwalczyć szablą, ale to i tak ich nie powstrzymywało. Mężczyźni zeskakiwali na linach z rei czy przechodzili coraz szybciej po tych uczepionych sterburty. Strzały z pistoletów były słyszalne dookoła, a później po nich błysk i zgrzyt uderzanych o siebie szabli. Rozległy się potępieńcze i pełne bólu krzyki, a także prośby i modły do Boga o pomoc.
      Na nic wam to teraz, to koniec.
      Morgan również był na pokładzie herbaciarzy. Walczył u boku swoich załogantów, uzbrojony w szablę i niewielki, piracki nóż. Odbijał zgrabnie ataki, oddając pięknym za nadobne. Kilku dzielnych żołnierzy zginęło z jego ręki, a czarny płaszcz kapitański, który miał na sobie, nasączał się krwią coraz bardziej. Kerr wytarł zroszone potem czoło, brudząc je jeszcze bardziej karminową juchą. Zaśmiał się do siebie, widząc jak wrogowie ulegają pod naporem brutalnej, korsarskiej siły. Na nic ta przysłowiowa "królewska potęga", na nic.
      Wśród dymu i trzasków dostali się pod kajutę kapitana. Szkot, wraz z kilkoma ludźmi, próbował wyważyć drzwi, jednak na nic. Ktoś z boku zakrzyknął, że są wzmocnione i potrzebują do tego właściciela owego "pięknego" okrętu. Nie ucieknie im, nie ucieknie.
      - Szukać mi tej łajzy! Kto go pierwszy znajdzie wzbogaci swoją kabzę o kilka monet! - krzyknął Kerr, machając na marynarzy - Ruszać się skurwiele!
      Dopiero, gdy został sam zauważył, kto udzielił im tej skromnej rady. Kobieta o kanciastej sylwetce i butnym, pewnym, ale też surowym spojrzeniu. Trzymała na boku torbę wypełnioną papierami, wpatrując się w Szkota. Nie wyglądała jak dziewka, których pełno pewnie było w kajucie. Była z ich statku? Nie wydaje mu się. Choć Morgan nie znał wszystkich, taką twarz by kojarzył.

      Usuń
    2. - Wkupuj się dalej w łaski "Smoka" kociaku - mruknął Morgan wpatrując się w kobietę. Schował nóż i wyciągnął pistolet, mierząc w stronę nieznajomej. Wrzawa bitwy powoli cichła, wskazując na to, że i ona sama się kończy. Zwycięstwem piratów - Kim jesteś?
      Korsarze dobijali rannych, więzili zdrowych i silnych, by móc ich sprzedać. Kilku kmiotów w obawie o swoje życie obiecało wierność nowemu kapitanowi. I tak się ich pozbędą, prędzej czy później...
      Nim Kerr miał usłyszeć odpowiedź na swoje pytanie, głośny lament bólu przeszedł przez cichnące dźwięki abordażu.
      - Znalazłem go! - odparł wysoki, czarnoskóry marynarz ciągnąc za sobą poranionego i zakrwawionego mężczyznę. Był on niski i napuchnięty od własnej dumy, gdy rzucony na kolana zadarł głowę patrząc prosto na Morgana. Kapitan "Latającego Smoka" pochylił się ku niemu, dźgając końcem ostrza jego szyję.
      - Proszę, proszę... Gdy patrzę na ciebie wieprzku, to nie dziwne, że ten statek dało się tak łatwo zdobyć - powiedział głośno Szkot, wywołując salwę śmiechu wśród swoich załogantów. Mężczyzna wyprostował się i kopnął Brytyjczyka, aż ten ciężko upadł na brudne deski - Przeszukać go. Znajdźcie klucz i to migiem. Później zajmiemy się jego królewskim pobytem na "Smoku".
      - A co z nią kapitanie?
      Morgan odwrócił się do kobiety, która nadal stała w tym samym miejscu, co wcześniej. Morgan machnął swobodnie dłonią dając znak kilku majtkom.
      - Nie zdążyła odpowiedzieć na moje pytanie... Zabierzcie ją na pokład.
      Kilkadziesiąt minut później ładunki, skarby, więźniowie i papiery przenoszone były z jednego pokładu na drugi. Wszystko co mogło być pomocne lub dawało się sprzedać. Morgan w kajucie kapitana znalazł kilka przydatnych listów, które mogły zaszkodzić niektórym osobom. Interesujące...
      Opuścili galeon, który płonął już na dobre, by nikt nie mógł go naprawić i wykorzystać do zemsty.

      [Hahaha to ty mnie zabij. Jeżu za dużo napisałam wiem! Przepraszam, ale tak mi się poleciało z tym abordażem, że hej! Mam nadzieję, że zła nie jesteś, postaram się następnym razem dużo dużo krócej! (i że jest to składne i ładne ^^;)]

      Morgan Kerr

      Usuń
  14. Powinna przywyknąć już do tych zaczepek, które towarzyszyły jej niemal na każdym kroku – czy to tu, w tawernie, czy podczas spaceru (nie daj Boże jak spacerowała sama, było trzy razy gorzej!), a mimo wszystko mężczyźni wprowadzali ją w lekkie otępienie, a ona nie wiedziała, co powiedzieć. Tym bardziej, gdy przyrównywali ją do syreny. Tak to już u Rosy jest, nie potrafi niczego dobrze ukryć i boi się na każdym kroku, że ktoś mógł coś niechcący zobaczyć, usłyszeć, dowiedzieć się. Porzuciła specjalnie muzykę, aby nie wiedział nikt, śpiew – żeby nikogo nie zwodzić, swoje urocze spojrzenia i uśmiechy (chociaż czasem je stosowała – bardzo pomagały w życiu!), w morze wypływała rzadko i w środku nocy na chwilkę. A mimo to prześladowały ją myśli o tym, że ktoś już może wiedzieć… Zachowywała się trochę jak morderca, który stara się zatrzeć wszelkie ślady po zbrodni.
    Nie wiedziała, czy powinna tego mężczyznę zignorować, odesłać z kwitkiem czy po prostu się ładnie uśmiechnąć. Skończyło się na tym ostatnim, na szczęście nie za długo. Rum wylał się na stół, a potem na rzeczy kobiety, z którą niedawno rozmawiała. Zdążyła się jednak, na szczęście pozbierać, chociaż książka, którą skrycie chowała, została zalana. Rosa nie rozumiała tej tragedii. To nie tak, że nie ceniła opasłych tomisk z wiedzą i tych mniejszych wydań czytanych dla rozrywki. Ona nawet nie potrafiła trzymać dobrze tejże rzeczy, nie wspominając o czytaniu. Zresztą, na razie nie musiała umieć ani czytać, ani pisać. Więc po co jej to było?
    Skrzywiła się, gdy powstało małe zamieszanie. Nie lubiła tego w swojej karczmie. Ta tawerna była wszystkim, co miała, dlatego niszczenie jej bądź wszczynanie w środku burd bardzo bolało dziewczynę. Mężczyzna dostał po głowie książką, ale zanim zdążył się dobrze zamachnąć, aby oddać kobiecie, która wpakowała się na stół, Rosa zdążyła jakoś odepchnąć go od siebie i niej. Jej wzrok mówił dobitnie, że lepiej dla niego będzie, jeśli przestanie. Chyba nie chciał usłuchać, chciał się wyrwać, dlatego próbowała złapać go chociaż za materiał ubrania.
    Jones łypnął na to wszystko spode łba, ruszył od lady i powędrował w stronę zamieszania. Jednym ruchem odciągnął mężczyznę od Rosy i tej drugiej damy.
    - Syreny podobno mają też ostre ząbki – warknęła blondynka. – Więc czym prędzej radzę się wam uspokoić. Papa, wyprowadź gdzieś, proszę, tego pana, a ja pójdę po jakąś szmatę – wskazała dłonią na mokry blat stołu. Gdy Jones skinął głową, Rosa obróciła się do kobiety z uniesioną brwią. Nie czekała na żadne przeprosiny, czekała na to, aby zeszła łaskawie na ziemię.

    [A ja przepraszam, ale to takie trochę bezwenne :<]
    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  15. [To raczej ja powinnam mówić o nudzeniu się pisania ze mną. ;p
    I w sumie podoba mi się ten pomysł. Mogłyby się znać ze szczenięcych lat. Mogłyby się nawet bawić. Yess może próbowałaby ogarnąć zakochaną Anamarię jak wzdychała do tego podejrzanego Hiszpana. Więc cofamy się czy piszemy coś z czasów teraźniejszych? Bo teraz to raczej żadnej sensacji w sensie akcji nie przewiduję. ;3]

    Anamaria

    OdpowiedzUsuń
  16. [Witam. :)
    Pomysłu innego nie trzeba szukać, ten jest bardzo trafiony. Biorąc pod uwagę to, że ojciec Ciry nie żyje już parę lat to nasze panienki musiałyby znać się już trochę czasu. To można powiązać z tym, że te dwie mogłyby darzyć się jako taką przyjaźnią.
    Wątek można zacząć teraz bądź na początek pokombinować kilka lat wcześniej. To chyba nie jest zabronione. :)]

    Cira

    OdpowiedzUsuń
  17. [No tak, myślę, że mogliby się spotkać w karczmie. Może Yessenia słyszałaby o Szkielecie - w końcu jest tylko o nim plotek - i rozpoznałaby go, jakby siedział w kącie karczmy i pił rum, bo właśnie Latający Smok przyciągnął do brzegu po zapasy. Sam Szkielet choć nienawidzi lądu i się nim brzydzi, musiał tym razem na niego zejść :) Co ty na to ?]

    Szkielet.

    OdpowiedzUsuń
  18. Anamaria nie była nikim znaczącym w Porcie Royal. Nie mogła być. Jej ojciec był piratem – a za piractwo groził stryczek. Nie chciała, aby Hector tam akurat skończył. To przez niego tak bardzo kochała morze. On zabierał ją na wodę, gdy tylko mógł. Nie za daleko, ale to było już coś.
    Teraz jednak artylerzysta Latającego Smoka był na pokładzie swojego statku wraz z całą załogą – a Anamaria i Vivian mogły tylko modlić się o powrót swojego jedynego mężczyzny w rodzinie w jednym kawałku.
    W życiu siedemnastoletniej panny pojawił się jednak ktoś jeszcze. Antonello Zaragoza. Hiszpan ryzykujący na tych ziemiach głową. Anglicy bardzo nie lubili się z ludźmi w czarnych kubrakach. Młody żołnierz zyskał popularność wśród młodych dziewcząt, a zainteresował się właśnie panną Quesada. Nie wiedziała, dlaczego, ale była z tego powodu naprawdę szczęśliwa. Kochała Antonello i nie chciała go nikomu oddawać. W myślach układała cudowny plan, jak to wychodzi za mąż za wspaniałego hiszpańskiego oficera i wraca do ojczyzny swojego dziadka wraz. Potem wesoła gromadka dzieci i wspaniały dom. Idealny plan na przyszłość… na który Zaragoza się zgadzał. Czy można być bardziej szczęśliwym?
    Anamaria siedziała w porcie, dzierżąc w rączce parasol. Czekała na Antonello. Zabrał na chwilę jej Dolly, aby załatwić parę spraw. Nie martwiła się, wiedziała, że wróci. Kilka razy już tak robił.

    [Przepraszam, ale wena mi zdechła :< A nie wiem co odpisać Rosą]
    Anamaria

    OdpowiedzUsuń