sobota, 14 czerwca 2014

I'm not a hero, I'm a high- functioning sociopath.


Sherlock Smith
znany również jako
Dragon
Egoista, dupek, świnia/ Londyn porzuconym domem/ socjopata w najgorszym tego słowa znaczeniu/ przeklęty filozof od siedmiu boleści/ wariat i lizus/ romantyk, marzyciel i tkliwy mężczyzna/ niebanalna ideologia życia/ ledwie szczur okrętowy na Latającym Smoku/

Miał być jedną z tych ułożonych królewskich małpek, które skaczą wokół władcy ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Tylko coś poszło nie tak.

Szczęście nie opuszczało go od dziecka. Dobrzy, kochający rodzice, którzy załatwili mu prace w pałacu. Potem przyjemna wspinaczka po szczeblach tamtejszej hierarchii. Niezapomniane prace, które dostarczyły mu tyle radości i uformowały jego osobowość. Młoda służąca, która stała się kobietą jego życia. Chłopak stajenny, który szybko zasłużył na miano jego najlepszego przyjaciela. Został bliskim doradcą króla. Odpowiedzialna i dobrze płatna posada. I wtedy właśnie los postanowił się od niego odwrócić. Wszystko przez zakichanego szpiega, który postanowił wydać królewskie sekrety i wrobić w nie przypadkowo napotkaną kobietę. Wcisnął jej papiery, których posiadanie było stanowczo zakazane. Na nieszczęście Smitha kobieta ta była jego ukochaną, a on przez honor zabrał od niej dokumenty. Głupi patriotyzm kazał mu oddać dowody królowi. Niestety ten zinterpretował to zgoła inaczej. Sherlock wrócił do spalonego domu. Zastał martwych rodziców, a w okolicy opowiadało się o zwłokach jego zgwałconej narzeczonej pływających w rzece. Jego przyjaciel także przepadł na dobre. 

Teraz jest całkowitym przeciwnikiem angielskiego króla, a na tego dowód zaciągnął się w jednym z najbardziej plugawych portów świata. 

Z początku nie było mu łatwo. Opuścić Londyn.... dom... Jednak bolesne wspomnienia i listy gończe z jego podobizną uniemożliwiały pozostanie na miejscu. Wtedy jeszcze plugawcy mu nie ufali. Kojarzyli go jako towarzysza króla. Musiało upłynąć sporo wody, by w końcu zyskał należną mu opinię potwora. Jego inteligencja i brak empatii stały się największymi zaletami. Teraz po prostu wykorzystywał je w podlejszy sposób. Oczywiście nie potrafił zmienić się całkowicie i nigdy do końca nie za klimatyzował się na okręcie. Jego milczenie i wyniosłość spowodowane wysokim poziomem IQ odstręczały parobków Belzebuba, jak ich nazywano w miastach. Teraz stał się odmieńcem, który w jak największym stopniu stara się odizolować od ludzi. Zmienił kapitana i na szacunek musi pracować od nowa. 

List gończy

Powiązania

Pamiętnik

101 komentarzy:

  1. [Aż się przyznam, że czekałam na tą kartę. >w< Moja Rosa ma słabość do ludzi z taką niemiłą przeszłością, dlatego wręcz nalegam na wątek! ;3 A, no i witam na blogu. ;)]

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  2. [W sumie nikt nie wie, że ta biedna dziecina nie umie pisać, a na razie jeszcze ta umiejętność jej się nie przydała, więc zostawmy tą kwestię. :3
    Podobają mi się obie opcje, ale myślę, że zdecyduję się na tą drugą. Ale zacznę pisać dopiero za jakieś 10-15 minut, ok? ;) Pobiegnę teraz do łazienki. ;p
    A tak w ogóle to chyba mamy obie postaci na Hogwarcie, tylko nie pisałyśmy. :3]

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochała to, co robiła. To miejsce, gdzie się znalazła. Tych, z którymi przebywała. Wszystkich, od troskliwej matuchny po zapijaczonego, zawszonego pirata pod karczmą włącznie. Każdy mógł liczyć na ciepły uśmiech blondynki z pobliskiej karczmy i na troskliwe spojrzenie. Nie kierowała się plotkami zasłyszanymi w Czarnej Kotwicy czy gdziekolwiek indziej. Każdy startował u niej z czystą kartą – od niego tylko zależało, czy zostanie dla niej bliskim człowiekiem, czy skreślonym lub zapomnianym.
    Pomyśleć, że rok temu potrząsnęłaby z niedowierzaniem głową, gdyby ktoś jej powiedział, że będzie żyła wśród ludzi jak zwykły człowiek i rozmawiała z nimi, nie żywiąc się ich mięsem, który niewątpliwie dodawał jej więcej sił niż rybki serwowane przez Margaret.
    Lubiła, gdy piraci pojawiali się w porcie – a tym bardziej, w karczmie. Zawsze mogła usłyszeć coś nowego, kolejne ciekawe przechwałki i nowe historyjki, w których czasami pojawiało się ziarenko prawdy. Ale była stworzeniem morskim. Woń potu, brudu i rumu była dla niej często zbyt ciężka – i niestety musiała wychodzić na świeże powietrze. To była ta jej cecha, której bardzo nie lubiła. Nie trzeba było wyczynu, aby Rosa zaczęła się dusić.
    W Porcie Royal było już ciemno. Gdzieś w oddali migotało ognisko i tylko z okien karczm i zamtuzów wychodziło światło. Nie było tu bezpiecznie. A mimo wszystko wyszła na zewnątrz, aby się przespacerować, przewietrzyć, ochłonąć. Nikt jej tego nie miał za złe. Czasami nawet się z tego cieszyli – z nadzieją, że skorzystają z pustki dookoła i lasów w okolicy. Jakim cudem tak się jeszcze nie stało – nikt tego nie wiedział.
    Szła powoli, mocząc stopy w płytkiej wodzie, która wraz z falami pojawiała się co chwilę na brzegu. Lubiła patrzeć na zalewany piasek, lecz nie mogła tak zbyt długo. Kręciło jej się w głowie. Dlatego przeniosła swój wzrok na księżyc w towarzystwie gwiazd migocących w oddali. Westchnęła cicho. Zapowiadał się jutro kolejny piękny dzień. A Rosa nie liczyła na towarzystwo, które zaraz miało się zjawić.

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  4. [Szerloczek! O madre, madre, madre mía! I cześć, Jackie! :)
    Karta taka ładna, ten sam statek co moka panna, do tego oboje kiedyś byli kimś ważnym. Wątek być musi, nie odpuszczę!
    I jeszcze Elly zaprasza Jackiego na polowanie na centaura, o ile jest ochota. :3]

    Aguaterrania de Vida

    OdpowiedzUsuń
  5. [Hej, witam bardzo serdecznie! Zwłaszcza, że kolejnego załoganta o którym czytam, że jest niezłym diabłem morskim.
    Bardzo podoba mi się motyw walki z koroną angielską. Jest jakiś doprawdy konkretny powód przyłączenia się do statku. Twoja postać jest człowiekiem o wielu twarzach jak czytam: z jednej strony romantyk i poeta, a z drugiej bezlitosny pirat. Ciekawe, ciekawe... :)
    Zapraszam oczywiście do wątku. Zwłaszcza, że płyniemy na tej samej łajbie.
    Mam propozycję jakiejś większej wyprawy właśnie, by dopiec Królestwu Anglii. W jednej z twierdz, które zaatakowaliby piraci Latającego Smoka znalazłby się zaszyfrowany tekst wraz z tajemnicza mapą. Sherlock jako oczytany człowiek mógłby wraz z Morganem próbować rozwikłać zagadkę tego niesamowitego przedmiotu po drodze będąc ściganym przez jednego lorda angielskiej korony, który o dziwo bardzo chciałby odzyskać ta mapę. Dlaczego?
    Pozdrawiam i jeszcze raz miłej zabawy na blogu!]

    Morgan Kerr

    OdpowiedzUsuń
  6. [Witam serdecznie na blogu! Zapraszam do siebie - na razie nie mam pomysłu, ale może razem coś wymyślimy :)]

    Regana

    OdpowiedzUsuń
  7. Jeśli tak się przez chwilę zastanowić – nigdy jeszcze w życiu nie była zakochana. Bo i kiedy to miało nastąpić? Ponad dwadzieścia lat żyła w wodzie wśród syren. Tam nie było żadnych uczuć. Serca tych morskich potworów były tak zimne jak dno oceanu. Bardzo rzadkim zjawiskiem wśród tamtejszych kobiet była więź emocjonalna taka jak „przyjaźń”. A jednak Rosa ją stworzyła – z dziewczęciem, które zostało porwane przez jakiś statek. Nie wiedziała, że był to Latający Smok, z którego załogą miała styczność z raz czy dwa. Chciała ją odzyskać – ale co mogła w takiej sytuacji robić? Nawet nie wiedziała na czym stoi. Jak więc mogła ją ratować? Jak więc mogła ratować syrenę, syreną już nie będąc?
    Nie zaznała w życiu czegoś takiego jak miłość – ale miłość rozpoznać umiała. Miłość to było coś, co łączyło Margaret i Jonesa, jej opiekunów. Nie zgadzali się często, kłócili się i mieli siebie dosyć, ale się kochali i polegali na sobie nawet wtedy, gdy przeżywali kolejny kryzys. Rosa mogła jedynie marzyć o takiej więzi. Zresztą, czy nie była na nią zbyt dziecinna? Wydawać się mogło, że duszę małej dziewczynki dopiero poznającej świat uwięziono w ciele dorosłej już kobiety.
    To właśnie cień miłości zmieszanej z nadzieją właśnie znikał w oczach mężczyzny, który położył dłoń na jej ramieniu. Przykro jej było patrzeć, jak odchodzi, aby ustąpić miejsce żalowi, smutkowi i tęsknocie. Przykro jej było, że nie była tą, której szukał.
    Nie znała tego człowieka. Nie widywała go wcześniej – ani w karczmie, ani na plaży. Nie wiedziała, skąd jest. Ale wiedziała jedno – nie był szczęśliwym mężczyzną. Nie znała jego historii, ale mogła się domyślić po wzroku, iż kobieta, za którą ją wziął, była dla niego bardzo cenna. Co więc się z nią stało?
    - Rosa – powiedziała cicho, nie spuszczając ani na chwilę wzroku z jego oczu. – Nie jestem panią. Nazywaj mnie, proszę, Rosa.
    Coś sprawiło, że chciała mu pomóc. Nie znała powodu swojego zachowania – zresztą, jak wielu innych, ale czuła, że nie potrafiła pójść dalej, gdy zobaczyła w nim to wszystko. Bolałoby ją to. Dlatego nie ruszyła się ani na krok z miejsca.

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  8. [U no proszę proszę jaki Sherlock. Proponuję wątek, co ty na to?]
    Kālī

    OdpowiedzUsuń
  9. [Stawiam butelkę rumu jak zaczniesz :) ]

    OdpowiedzUsuń
  10. [Kali ma kilka niespodzianek w zanadrzu. Mogłaby proponować Sherlockowi (SHERLOCK!) powrót do dawnego życia - miałaby jakieś informacje, które byłyby na tyle cenne, że wróciłyby go do łask we dworze królewskim, lub powrót do życia ukochanej, oczywiście za swoją cenę. Albo po prostu mogliby debatować o tym, czy lepiej być piratem czy doradcą króla (jakby Maha Kali miała na ten temat jakiekolwiek pojęcie :) Podbijam stawkę i dam magiczną busolę, jeśli, któryś z tych pomysłów ci się spodoba i zaczniesz :]
    Kālī

    OdpowiedzUsuń
  11. [Zaczęcie naprawdę ładne. Masz dobry, ciekawy styl pisania. Zrównoważony i harmonijny bym powiedziała :)]

    - Będzie jakaś czterdziestka herbaciarzy. No i piętnaście armat, jak nie więcej. Ten klif zdecydowanie nie sprzyja naszemu atakowi. Jak zamierzasz to zrobić kapitanie? Jak zdobędziemy tą twierdzę? - męski, charczący głos rozległ się tuż obok stojącego przy burcie Morgana Kerra. Kapitan spoglądał na majaczący na horyzoncie posterunek angielski, majestatyczną twierdzę zatopioną w skałach klifu. Gołe kamienie lśniły w słońcu powoli niknącym w czerwieniach i żółciach.
    - Sposobem... - mruknął, odwracając się w stronę bosmana z nikłym, lecz groźnym uśmiechem. Nie było takiej rzeczy, której Latający Smok by nie zrobił pod dowództwem Morgana. A przynajmniej nie spróbował - Zbierz ludzi i przygotuj ich do ataku. Niech przygotują kule żelazne. Nie ma sensu pchać się z ładunkami zapalającymi. Tylko je zmarnujemy.
    Szeroki mężczyzna pokiwał głową przyjmując rozkazy. Miał się już odwrócić i zacząć krzyczeć na załogantów, gdy poczuł dłoń Szkota na swoim barku.
    - I jeszcze jedno... - wyszeptał Kerr do niego - Zbierz mi dziesięciu bitnych chłopaków. Tych sprytnych, będą mi potrzebni.
    *****
    Bosman ochoczo wypełniał zadania, które przydzielił mu dowódca Latającego Smoka. Podzielił się niektórymi obowiązkami z zastępcą kapitana. Chłopaki stali przy armatach, falkonetach i moździerzach gotowi do ataku. Czuć było krew wrzącą powoli w żyłach. Kilku z nich wydzierało się, a gęby pełne były klątw i przekleństw na temat Anglików.
    Pozostała jeszcze jedna sprawa. Tych dziesięciu piratów, którzy mieli stawić się przed oblicze kapitana. O co chodziło? Sam bosman nie wiedział. Wyglądało jednak na to, że Kerr miał pomysł, jak przechylić szalę zwycięstwa na ich stronę.
    Mężczyzna skrzykiwał do siebie kilku zaufanych ludzi. Morgan będzie musiał zawierzyć jego wyborowi, bo sam niezbyt przyglądał się swoim załogantom. Trudno się mu jednak dziwić - zmieniali się tu oni szybciej niż klienci między nogami dziewek portowych.
    Brakowało jeszcze jednego...
    - Hej, ty! Smith! Zbieraj swój oczytany tyłek i chodź tutaj! - machnął szybko na człowieka sprawdzającego właśnie swój kordelas. Niezbyt podobał mu się ten dandys, ale inteligencji i sprytu nie można było mu odmówić. Przyda się kapitanowi, na pewno - Wszyscy szybko na górny pokład. Macie się stawić przed kapitanem w trymiga. Jak nie, połamię wam kulasy tak skutecznie, że szczanie pod siebie będzie waszą nową codziennością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *****
      - Nasz plan jest prosty. Bosman wraz z zastępcą dowodzić będą na Latającym Smoku podczas ataku. My natomiast udamy się inną droga do naszych nieświadomych ofiar - Morgan chwycił kawałek kredy i pochylił się ku deskom pokładowym szkicując coś w rodzaju mapy wybrzeża. Zaznaczał przeszkody, ścieżki oraz twierdzę, pokazując alternatywną ku niej drogę - Udamy się w dwóch szalupach na plażę tutaj. Gdy już przejdziemy przez las, dostaniemy się wprost pod bramy tych chędożonych herbaciarzy. Będą tak zajęci atakiem, że z łatwością pozbędziemy się strażników i wedrzemy do środka. Następnie skutecznie i sumiennie poszukamy dowódcy posterunku. Bez niego morale ludzi spadną, a to da czas reszcie załogi na przedarcie się do nas.
      Morgan wstał, poprawiając zawieszony przy boku kordelas oraz pistolet skałkowy. Mężczyzna zamienił długi płaszcz kapitański na wygodniejszą kurtę, kryjąc pod nią sztylet na "nagłe przypadki". Miał nadzieję, że ten plan się powiedzie. Rozejrzał się po załogantach, którzy zostali mu przydzieleni.
      - Jeśli to spartaczycie nie sądźcie, że uciekniecie przed moją zemstą w objęcia śmierci. Znajdę was nawet po drugiej stronie. No, zabierajcie się! Do szalup!
      Kerr machnął dłonią, udając się z jedną piątką do łódki. Zasłonił usta i nos ciemną chustą oraz ostatni raz pouczył bosmana i po dłuższej chwili płynęli już ku plaży, a Latający Smok przygotowywał się do oddania pierwszego strzału. Kapitan gestem pokazał ludziom by byli cicho i wiosłowali bez pośpiechu czyniąc jak najmniej hałasu.
      Nie mogli przegrać. Zwłaszcza, gdy plan rysował się na dość skuteczny.

      Morgan Kerr

      Usuń
  12. To był jakiś argument. Pora była nieodpowiednia. Okolica była jeszcze gorsza. A o piratach uwielbiających towarzystwo pięknych pań nie wspominając. Zdawała sobie z tego sprawę. Musiała, chociaż była naiwną gąską. Doświadczyła tego sama zresztą, więc starała się troszkę jednak bardziej uważać niż robiła to dotychczas. Chociaż też ciężko jej to wychodziło – ostatnio miała bardzo dużo szczęścia, że zdążyła umknąć jednemu piratowi zanim do czegokolwiek między nimi doszło.
    Rosa była ograniczona i zniewolona przez dwa światy. W pierwszym nie musiałaby się krępować więzami ludzkości. Mogłaby polować na swoje głupiutkie ofiary oczarowane jej pięknym głosem i anielską buźką. Mogłaby podziwiać rafy koralowe i bawić się beztrosko podczas sztormu, przeszukiwać wraki statków i odkrywać zatopione skarby. Dla niej nie były nic warte tam, na dnie, ale dla ludzi… Ach, ludzie! Nie byli na tyle odważni czy głupi, aby wypływać tak, gdzie są syreny. Wiedzieli już, jakie niesie to za sobą niebezpieczeństwo. I słusznie postępowali. Teraz to wiedziała.
    Teraz posiadała nogi, które z początku były po prostu dwiema bezwładnymi kończynami zamiast silnego rybiego ogona. Teraz posiadała ludzką moralność i rozumiała o wiele więcej rzeczy niż tam, w głębinach morza. I wiedziała, że nie potrafiłaby ich dalej mordować z zimną krwią. Oni mieli uczucia. Mieli rodziny, dzieci, marzenia, ambicje! A kończyli na dnie jako marna pożywka dla syren. To było niesprawiedliwe.
    To nie było miejsce dla młodych dam? Ten cały Port Royal nie był miejscem dla takich osób, jak ona! Ułaskawić ją mogło jedynie kokieteryjne trzepotanie rzęs i piękny uśmiech. Miała też w sobie coś najwidoczniej przyciągającego, bo bardzo lubiano jej towarzystwo. Czy ją szanowano? Tego nie wiedziała.
    - Już nie jestem sama – odparła z szerokim uśmiechem na twarzy, nie spuszczając ni na moment wzroku z jego oczu. – Śmiem przypuszczać, że nie masz wrogich zamiarów co do mnie, więc nie czuję się też zagrożona. Ale… - tu jej uważne spojrzenie spełzło na jego drżącą rękę na piersi – wiem, że coś starasz się ukryć przed światem i ludźmi. Nie mogę nalegać na wyjawienie mi tego, ale… - jej delikatna dłoń spoczęła na zewnętrzu jego. Sama kobieta zrobiła krok do przodu, ponownie zerkając w jego oczy – ja również nie jestem twoim wrogiem. I choć ciężko zaufać zupełnie obcej osobie, w dodatku samotnej kobiecie na plaży, która nie boi się konsekwencji swojej głupoty, więc musi być też wariatką, spróbuj posłuchać tej młodej dziwaczki. Czasami warto poprosić o pomoc.


    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  13. [Również witam! Pozwól że cię wyręczę. Ja mam pomysł na ich wacisz i to taki chyba całkiem, całkiem... Bo skoro Scherlock był blisko króla to musiał i znać jego córki, a szczególnie jedną, która wyróżniała się nie tylko urodą, ale i nieznośnym charakterkiem. Gdy płynęła do Francji by poślubić tamtejszego monarchę i zawrzeć pokój pomiędzy Anglią i Francją, jednak statek, którym tam płynęła został napadnięty przez piratów. Niektórzy mówią, że ją zgwałcili i zabili, inni mówią że poszła na dno ze statkiem, inni że funkcjonuje na Latającym Smoku jako kurtyzana tamtejszego kapitana, a inni że to wszystko było zaplanowane, że znała Kapitana Morgana i uciekła z nim żeby nie wychodzić za mąż...
    Myślę że Scherlock mógłby zobaczyć magiczne podobieństwo między Księżniczką Elizabeth, a Elsą. Sama nie wiem co Scherlock zrobi z tą wiedzą. ty znasz go lepiej. Wiesz do czego jest zdolny]

    Elsa

    OdpowiedzUsuń
  14. [Przyszłam prosić grzecznie o wątek, bo Sherlock jest świetny (w dodatku Benek na wizerunek, czy może być coś lepszego?) i myślę że z Keithem by się dogadał, bo mają dosyć podobne charaktery. ^^]
    Keith

    OdpowiedzUsuń
  15. [W sumie spotkanie na plaży mi odpowiada. I można je połączyć z pozostałymi pomysłami :) Zacznę dziś, albo jutro.]

    Regana

    OdpowiedzUsuń
  16. Sama nie wiedziała, po co to wszystko robi. Po co przejmuje się mężczyzną, którego nawet nie zna. Wie o nim tylko tyle, że ma na imię Sherlock i stracił ważną dla siebie kobietę. W jaki sposób – niewiadomo. W każdym razie każda panna na jej miejscu machnęłaby na to ręką, jeśli nie prychnęła i warknęła za to, że zawraca jej się głowę. W dodatku mógłby usłyszeć, aby przestał beczeć i wziął się w garść. A to było okrutne. I tego Rosa nie rozumiała.
    Jak ludzie, którzy kochają siebie nawzajem i robią wszystko dla szczęścia drugiej osoby mogą obrócić się i następnemu człowiekowi uprzykrzyć życie cierpkimi słowami. Czy w takim razie świat syren, z którego wszelakie więzi i emocje były wyprane, nie był lepszy? Tam każda żyła dla siebie, pomagały sobie jedynie w polowaniu, gdy ofiar było więcej niż jedna. Uwodzenie i wzbudzanie zaufania miały we krwi. Może też dlatego, że były piękne, zagubieni marynarze nie mogli otrząsnąć się z lekkiego omamienia.
    Życie bez ludzkiego mięsa znacznie ją osłabiło. Nadal miała okropne kły, dlatego starała się ich nie pokazywać w uśmiechu. Ale jej uścisk był już naprawdę delikatny – jak u bezbronnej niewiasty. To ryby i inne mięsa trzymały ją przy siłach i życiu – mogła stąpać normalnie po lądzie. Pamiętała, gdy po raz pierwszy chciała stanąć na nogi. Upadła natychmiast na ziemię. Każdy krok bolał jak spacer po tłuczonym szkle. To nie było łatwe… Lecz czemu się dziwić, skoro mięśni tam w zasadzie nie było?
    Nigdy nie starała się manipulować ludźmi. Nie chciała ich nawet ranić w żaden sposób. Dlatego też trzymała swoje uczucia na uwięzi – nie przywiązywała się do nikogo, z kim nie mogłaby zostać. Komu nie mogłaby przynieść szczęścia. Była szczera i starała się brzmieć bardzo wiarygodnie. Potrafiła zrozumieć z łatwością uczucia drugiej osoby. Brała na siebie często więcej, niż mogła udźwignąć. Była zbyt dobra, by być prawdziwa. By być w takim miejscu jak Port Royal… Gdyby nie to, że jej pobyt tutaj miał wyższy cel…
    Odsunęła swoją dłoń, gdy tylko mężczyzna usunął swoją. Wyglądała na lekko speszoną i wystraszoną, jakby pomyślała, iż jej dotyk mógł go zranić. Dlatego też cofnęła się o krok, patrząc na niego jeszcze przez chwilę przepraszająco. Po czym opuściła powoli głowę.
    - Nie mogę nalegać… - wyszeptała. – Podobno nie powinno się nawet rozmawiać z nieznajomymi. Prze… przepraszam, jeżeli w jakiś sposób cię uraziłam, drogi Sherlocku. Nigdy nie miałam takich intencji. – Podniosła powoli głowę. Przyciskała do piersi dłoń, którą niedawno dotykała jego ręki. Cofnęła się o jeszcze jeden drobny krok jak spłoszona sarna mająca zamiar zaraz uciec, zniknąć w gęstwinie drzew. – Bywam tutaj często… Jeśli byś kiedyś potrzebował tak zwykłego towarzystwa jak moje…
    Nie dokończyła. Wycofała się jeszcze o dwa kroki, zwiększając między nimi dystans. Chciała mu pomóc. Chciała i to bardzo! Lecz czy powinna nalegać? Teraz jedynym, co zrobić naprawdę mogła, było zniknąć, pozostawiając za sobie jedynie wspomnienie dziwnej dziewczyny z Port Royal. Zalążek dobrego snu, który zaraz prysnął.

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  17. Zaufanie to dość ciężka i śmieszna sprawa. I bardzo niewdzięczna. Zawierzone komuś nieodpowiedniemu, zostawało krzywdzone i nie było tak łatwo ofiarować go komuś innemu, w strachu, że historia się powtórzy. Ale często bywa też tak, że osoby, które są go godne, nigdy go nie dostają. Czy to właściwe? Ludzie nigdy nieomylni nie byli, jednak właśnie przez to ranią siebie nawzajem i trzymają urazę, która, pielęgnowana, potrafiła przerodzić się w nienawiść.
    Podobnież Rosa każdemu dawała szansę i skrawek zaufania do własnej dyspozycji, aby ten udowodnił, jak bardzo wartościowym człowiekiem jest. Niektórzy pragnęli tylko jej miłego towarzystwa. Inni próbowali odebrać jej wianuszek – czasem nawet siłą. Inni chcieli ją chronić – jak Margaret i Jones. To właśnie oni dostali tego zaufania najwięcej. Lecz ten przypadek, przypadek Sherlocka, był zupełnie inny. Nie chciał jej skrzywdzić. Chronić. Nie chciał na początku nawet jej towarzystwa. Gdyby nie to przypadkowe spotkanie – zapewne nawet nie zwróciłby na nią uwagi. A, niestety, każdy zwracał. Przez nietypową urodę Rosy. Najwidoczniej żaden z nich nie był mocno zakochany.
    On był inny. Nawet nie potrafiła określić słowami, jakie uczucia w niej wzbudzał. Na pewno nie strach – jak część piratów, gdy Rosa dowiadywała się o ich nikczemnych zamiarach względem niej. Była może trochę nim zaciekawiona. Zafascynowana nim. Nie był taki, jak reszta szumowin kręcących się po Porcie i wybierające co ładniejsze towary. Było w nim coś… co przyciągało Rosę do niego bardziej, niż do innych ludzi.
    Zatrzymała się w miejscu, gdy usłyszała, że się odezwał. Jej kąciki ust mimowolnie drgnęły. Nie wysławiał się nawet tak, jak powinien robić to korsarz. To było coś zupełnie innego, co nie pasowało do tego miejsca niemal tak samo, jak ona ze swoją dobrocią. Postąpiła o krok do przodu, ośmielona faktem, iż chciał z nią rozmawiać.
    - Co tak wspaniała osoba jak ty robi w tak paskudnym miejscu jak Port Royal, mój książę… - powiedziała prawie szeptem, wpatrując się w jego plecy. Nie chciała go już dotykać bez jego zgody. Teraz był jego ruch, aby się zbliżyć. Nawet gdyby miała czekać na niego dni i miesiące – nie poganiałaby i sama nie postąpiłaby pierwsza.
    Tak właśnie go widziała. Jako księcia. Jego zachowanie było tak grzeczne, że aż mogło dodać jej piórek. Mogła poczuć się wyjątkowa samym jego ukłonem, nie mówiąc już o słowach. Mogłaby się w nim zakochać – gdyby wiedziała, co to jest miłość. Ale jej nie poczuła nawet w pierwszym pocałunku na lądzie, jaki przeżyła. Wydarto jej go siłą i niemal zmiażdżono ją w żelaznym uścisku. Cudem uszła z życiem. Cudem. Mogłaby się w nim zakochać – jak z pewnością wiele innych dam oczekujących panicza z salonu, z właśnie takimi odruchami. Dla niej właśnie był takim księciem z bajkowych opowieści Margaret. Gdyby kiedykolwiek wyobrażała sobie takiego bohatera – to właśnie pod postacią Sherlocka.

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  18. [Cześć. Z chęcią pokombinuję z twoim pomysłem i może dodam coś od siebie by wyszła z tego ciekawa historia, jestem specjalistą od pakowania w kłopoty swoich postaci! Widzę, że kolejna osoba z Hogwartu ;D Regulus się kłania i obiecuję, że zacznę wieczorem. ]

    OdpowiedzUsuń
  19. [Ahoj, mój zacny arcywrogu. Zgodzę się, że wątek może być udany, szczególnie gdy Sherlock odkryje skromy udział Jima w jego historii... chociaż może lepiej dla niego, gdyby nie odkrył... :D' Ale bez ryzyka nie ma zabawy, jak to mówią, więc jak masz jakiś pomysł na grę, to wal śmiało.]

    OdpowiedzUsuń
  20. [12 yeras a slave i znowu się spotykamy <3 Dzisiaj ogarnęłam, że napisałaś mi na Aberdeen (zmieniłam kartę i zaginął mi komentarz od Ciebie w boju i już chciałam spinę robić ;d). I znowu zrobiłam czterokropka : D I oczywiście, że mam chęć, bo obydwoje mają dziwne przeszłości (Sherly mroczniejszą, ale co tam), także koniecznie musi być wątek. Może być coś sztampowego - mogą się poznać w Dead Man's Throat ewentualnie już się znać i bardzo lubić, albo nie lubić, albo pod płaszczykiem hejtu naprawdę się lubić. Bardzo ciężko dzisiaj myślę, a zależy mi z panem S. popisać (mam dziwne skojarzenie: Sherlock i Sheila = SS, borzethorze, chroń).]

    S. Campbell

    OdpowiedzUsuń
  21. Rosa obserwowała go przez cały ten czas. Uśmiechała się lekko, jakby postawa mężczyzny ją rozczuliła, a przynajmniej podbiła jej młode, dziewicze serce. Patrzyła, jak starannie rozkłada kurtkę. To nie do pomyślenia, jak tak ułożony człowiek uchował się w tak parszywym miejscu jak to. Gdzie on się podziewał przez te dwa miesiące, podczas których Rosa zdążyła się tutaj zaaklimatyzować? Towarzystwo piratów i innych paskudnych stworzeń było dla niej chlebem powszednim. Bez cienia obrzydzenia na twarzy patrzyła na niechlujnych mężczyzn z twarzą w piersiach kurtyzan lub klepiących po tyłkach jakieś inne zgrabne lafiryndy, które chichotały uroczo, ucieszone ich uwagą. Nie wiedziała, co powstrzymywało ich przed zachowaniem się tak względem i niej. Nigdy brudna ręka nie dotknęła jej pośladków – może czasem nie zdążyła. Z prób zabrania sobie czegoś, z czego, jak powiedziała jedna młoda dama z jakiegoś statku pirackiego, zarobiłaby fortunę. Och, nie, nie trzymała tego dla „tego jedynego” jak inne panienki z dobrych domów. Ona po prostu nie była zainteresowana współżyciem z żadnym z tych kręcących się po porcie waszmościów. Nawet, a może tym bardziej, za pieniądze.
    Przysiadła na płaszczu. Chciała przesunąć się na bok, by zrobić miejsce i jemu, ale usiadł na zimnym pewnie teraz piasku. Mogła go tutaj zaciągnąć, ale… czy by nie odmówił tak nagłej bliskości?
    Mówił. Mówił ogólnikami, z których niewiele szczegółów dało się wyczytać. Drgnęła delikatnie, gdy usłyszała nazwę Latający Smok i spojrzała na niego jakby z przestrachem czy wyrzutem. Dobrze pamiętała dzień, w którym miała zaszczyt spotkać się twarzą w twarz z kapitanem tego statku. I widzieć tą dziką, nieokiełznaną załogę… Mimowolnie odsunęła się lekko na bok. Objęła swoje kolana ramionami, pochylając głowę. Jej twarz zasłoniły blond fale. To i lepiej. Teraz mogła odgrodzić się przynajmniej w pewnym stopniu od załogi przeklętego pirackiego statku z nieokiełznanym kapitanem na czele.
    Dobrze pamiętała wieczór, w którym zjawiła się na plaży wśród nich. Wyszła na chwilę z karczmy, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Jeden z piratów wyszedł za nią. Był bardzo miły. Powiedział, że skoro potrzebuje stałego dopływu tlenu, nieopodal rozpalone jest ognisko, tam mogą przysiąść. Zgodziła się. Prowadził ją, trzymając w talii. Teraz wiedziała, że po prostu chciał, aby nie uciekła. Potem stanęła twarzą w twarz z kapitanem statku – był wtedy bez koszuli, dobrze to pamiętała. Zwrócił się do pirata Smith, a potem odesłał go z kwitkiem, chcąc samemu zapewne skonsumować zdobycz swojego załoganta. Rosa wtedy nie przejmowała się swoim losem. Wśród piratów była niewolnica, która umierała z wycieńczenia. Nie potrafiła wyobrazić sobie, jakie katorgi musiała przechodzić w rękach tych parszywych szczurów. Targowała się o jej życie, bo dumę jej już zabrali. Musiała bardzo ładnie uśmiechnąć się do kapitana, aby jej usłuchał. Ale udało jej się. Dopadła ją i poinstruowała, gdzie ma biec, aby dostać pomoc. Dziewczyna pokiwała tylko głową i czym prędzej zebrała się z plaży. A Rosa została sama – z piratami, kapitanem i daną obietnicą, której nie potrafiła spełnić… Patrzyła na nagie plecy dziewczęcia. Huk wystrzału przeszył powietrze. Na ziemię padło bezwładne, ciemne ciało dziewczyny. Szarpnęła kapitanem i pobiegła do trupa. Zamknęła jej oczy. Nie płakała. Syreny nie płaczą. Siedziała tam tak długo, aż załoga nie zaczęła zajmować się czymś innym. Wtedy uciekła. Ktoś to zauważył. Kolejny huk wystrzału. Kula nacięła skórę na jej prawym ramieniu, z którego wypłynęła krew. Ale nie byli wstanie jej znaleźć. Biegła między drzewami…
    Wzdrygnęła się lekko. Znów była na plaży. Przesunęła nieświadomie lewą dłoń na prawe ramię, na którym została blizna po draśnięciu przez kulę. Przeniosła wzrok powoli na Sherlocka, który zadał jej pytanie. Nie, kapitan Latającego Smoka nie był porządnym człowiekiem. Był demonem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiechnęła się słabo na przeprosiny Sherlocka. Myślał, że ona nie wiedziała? Jak wielu mężczyzn czekało tutaj tylko, aby sobie ulżyć – za pomocą niej? Ratowało ją szczęście i kobiety ze statków pirackich. Porządnych mężczyzn tutaj nie było, więc nikt się za nią nie wstawiał. Czujne oko Jonesa tylko obserwowało ją w karczmie, aby któryś łajdak nie tknął czasem jej słodkiej „córeczki”.
      - Ja… ja mieszkam tutaj. Od… zawsze – powiedziała dość niemrawo. – Pracuję w karczmie nieopodal. W Czarnej Kotwicy bywa całkiem sporo ludzi. Jej właściciele są… moimi rodzicami – powiedziała pokrótce.
      Bo co miała mu powiedzieć? Że jest syreną z głębin oceanu? Aby uciekł w pośpiechu, krzycząc, że spotkał potwora? A potem będą kręcić się wokół niej, by wybadać, czy jest niebezpieczna. A potem ją złapią i sprzedadzą za sporą sumkę jako „oswojoną syrenę”. Może komuś na Rubieżach? Tam kupują różne dziwadła.
      - Ale nie zawsze byłam taka, jak teraz. Nie powinieneś ufać pozorom… - powiedziała tylko. – Ja też byłam potworem.
      Czuła jednak, że powinna mu powiedzieć. Z pewnością nie uwierzy, a ona z pewnością nie powie mu wszystkiego. Przynajmniej nie od razu – niech do niej trochę przywyknie. Miała tylko nadzieję, że nie będzie dopytywał…

      Rosa

      Usuń
  22. [Sądzę, że pierwsze spotkanie omówimy w teraźniejszym wątku, jakieś zaczepki, czy coś. Chyba że Sherlock nie będzie wiedział, że Sheila to ta Sheila. Sądzę, że będą się lubić i to bardzo, ale sobie dopiekać, na zasadzie, kto się czubi, ten się lubi. : D I nie powstrzymuje przed zaczęciem i już od Ciebie zalezy, czy nasze postaci będą się pamiętać, czy nie ; D]

    S.C.

    OdpowiedzUsuń
  23. [Witam również! Marzyła mi się od dawna urocza istota, więc cieszę się, że została uznana za względnie słodką. Ofelia bardzo nam tu próbuje wydostać się z zamku i w związku z tym, może bywać (po odpowiedniej zmianie wizerunku, oczywiście) w różnych miejscach. W grę wchodzą karczmy, czy ogniska w porcie, bijatyk raczej unika, ale z tego co widzę Sherlock również, a nawet, bo inteligentny z niego facet, można go wkręcić jako chwilowego szpiega, podszywającego się pod kogoś, aby sprawdzić, czy warto splądrować jakąś część Matryniki, lub zwyczajnie, może korzystać na tej wyspie z uroków francuskiej literatury,podczas gdy reszta upija się importowanym alkoholem.]

    Ophélie

    OdpowiedzUsuń
  24. [Nie, nie, ja po prostu się nie wyraziłam zbyt szczegółowo, ale to dlatego, że też jestem senna ;) Myślę, że mogliby się spotkać w jakimś mniejszym sklepiku ze starymi, wysłużonymi już książkami i sięgnąć po tę samą, albo szukać tego samego autora. Ofelka mogłaby mu zaproponować wyniesienie szukanej przez niego książki z biblioteki rodowej, naginając milion zasad. W zamian prosiłaby go o to, by opowiedział jej trochę o tym, co znajduje się poza granicami wyspy,hm? :)]

    Ophélie

    OdpowiedzUsuń
  25. [Wydaje mi się, że przypadkowe spotkanie byłoby dobre, zwłaszcza jeżeli nie poznaliby swoich nazwisk. No i jeżeli James kojarzyłby Sherlocka choćby z widzenia, to na pewno nie podałby swoich prawdziwych danych. A jeżeli dowiedziałby się już z kim ma do czynienia, to bardzo prawdopodobne, że chciałby się jakoś zabawić jego kosztem, chociażby podpuszczając go, że niby wie coś na temat losów jego narzeczonej... no albo coś w tym stylu, to pewnie już się jakoś samo rozwinie.
    I wybacz za zwłokę z odpowiedzią. :)]

    OdpowiedzUsuń
  26. Gregorius Moore był magnesem jeśli chodzi o przyciąganie ogólnie pojętych nieszczęść. Raz nawet potknął się stojąc, a był przecież tylko na dwóch kielichach gorzały Berbelucha! Jego sława pechowca przedostała się już chyba na każdy ląd do którego zawitali korsarze, wczoraj siedząc w barze zamiast słynnego "a to pech", Gregorius były-szczęściarz usłyszał jak to jeden z szczurów lądowych rozlewając kufel z piwskiem mruknął "a to greg" (dasz, kurwa, wiarę?!). Ale to jeszcze nie był dostateczny dowód na to, że czarne chmury zawitały nad jego pijackim łbem. To okazać się miało dopiero późnym popołudniem.

    Szyper Greg tułał się od portu do portu mając nadzieję, że pewnego dnia usłyszy od kogoś coś o swoim skradzionym mu przez załogę galeonie – Brodatej Dziewicy. Miał zamiar odnaleźć swoją ukochaną łajbę na której niechybnie ukryło się pod pokładem jego szczęście – pierścień marzeń. Przestał już liczyć dnie i noce, nie wiedział nawet jaki jest miesiąc i jaka faza księżyca, nie zwracał uwagi na coś takiego jak czas. I to go właśnie dziś zgubiło. Nie musiał wchodzić na mostek by zauważyć, że statek którym przypłyną kilka dni temu, opuścił właśnie port i jego sylwetka majaczyła na tle zachodzącego słońca. Stał z małym tobołkiem otępiały nie wiedząc jeszcze w którą stronę się udać – czy wrócić do burdelu czy szukać nowej łajby, która zabrałaby go z powrotem na Tortugę. Wahał się tylko chwilkę, i właśnie ta chwilka okazała się równie zgubna co brak kalendarza. Podczas gorączkowego deliberowania do jego uszu nie dochodziły żadne krzyki, wrzaski i trzaski łamiących się desek pewnego straganu, nie zauważył beczki z której wysypała się sól ani też pękniętej sieci z rybami, które zalały kawałek portowej ulicy. Sprawce całego zamieszania dopiero po chwili zauważył, a raczej poczuł. Z impetem godnym hiszpańskiego wojennego galeonu uderzającego w brygantynę, nieznajomy raptus wpadła na Grega Szczęściarza. Przewróciłby się gdyby nie fakt, że bandzior przedramieniem złapał go od tyłu przy szyi i przyłożył mu do skroni zimną lufę (biedak nie wiedział z kim zadziera).
    - Stój, kurwa. - wycharczał mu w ucho a Gregowi zrobiło się niedobrze od samego smrodu jaki wyszedł mu z uch – gorzały, czosnku, cebuli i czort wie czego jeszcze. Szarpnął się raz a potem drugi, ale drągal cały czas coś wrzeszczał do gapiów, w oddali słychać było lecących na złamanie karków strażników. W końcu się wywinął, buciorem trafił jego nogę – padł chybiony strzał.
    - Postrzeliłeś mi kapelusz!
    Samotne piórko bażanta opadło na ziemię a w tym czasie Greg rzucił się na nieznajomego z pięściami. Obaj wpadli w tłum, przewracając kolejną osobę. We trzech okładali się pięściami i kolanami, próbując wydostać zza paska jakąś broń. Nieznajomy pan wyglądający jak pirat, Greg i raptus, który winien był Szczęściarzowi nowy kapelusz.
    - Ej, wy! Stać!
    W końcu strażnicy postanowili zażeg

    OdpowiedzUsuń
  27. Podobnież szczęściarz, który potrafi kobietę rozśmieszyć, może zdobyć także i jej serce. Rosa mimowolnie zaśmiała się, wyrwana na moment ze smutku, w który popadła, gdy Sherlock powiedział jak ją widzi. Fakt, nie powiedziała mu chyba, dlaczego wyszła z karczmy tak późną porą. A jeśli powie, to powód jest zbyt głupi, żeby mógł zostać przyjęty na poważnie. Mimo że opuszczenie tawerny było bardzo nierozsądną decyzją, nie żałowała. Wiedziała, że spotkała dzisiaj człowieka wyjątkowego, którego szybko nie zapomni – jak to robiła z innymi poznanymi mężczyznami. Po raz pierwszy poczuła w sercu coś… dziwnego. Nie znała tego. Trudno było jej nazwać to uczucie, ale wiedziała, że nie chce go tracić. Sherlocka także. Z pewnością następnym razem zwinie go, schodzącego z pokładu Latającego Smoka. Jeśli tylko nie zauważy w pobliżu kapitana.
    Zauważył jej dziwne zachowanie, jej zamknięcie w sobie. Nie było jej zimno. Tak, chodziło o coś innego. I…
    - Nie! – szepnęła jakby w przestrachu, że jego nieobecność może przynieść jej ból.
    Natychmiast zwolniła swoje ręce. Będąc na kolanach, wsparła się jedną ręką, a drugą dłonią złapała za nadgarstek mężczyzny, który już właśnie wstał. Podniosła się powoli, wspierając przy okazji na jego ramieniu. Nie puściła go, jakby się bała, że zaraz ucieknie.
    - Chodzi o to, że… spotkałam twojego kapitana. – Miała opuszczoną głowę, lecz mimo wszystko spojrzała na niego z dołu wielkimi, błękitnymi oczętami, w których odbijały się migoczące w oddali gwiazdy. – On nie jest dobrym i porządnym człowiekiem… - szepnęła.
    Próbowała sobie usilnie przypomnieć, czy na miejscu był także Sherlock. Ale nie mogła. Była zbyt skupiona na Kerru wtedy i kobiecie, którą próbowała uwolnić. Zresztą, sam przyznał, że z nimi nie lubi przesiadywać. Więc o niczym nie wie… Całe szczęście… Nie patrzyłby tak teraz na nią. Podniosła głowę i zrobiła krok do przodu, nie zważając na to, że nasypała piasek na kurtkę mężczyzny. Jeszcze jeden krok i stała przed nim twarzą w twarz. Trzymając wciąż jego nadgarstek.
    - Sherlock, ja… - dotknęła swoją delikatną dłonią jego policzka. Nie wiedziała, dlaczego. To był… instynkt? – Ja nie jestem taka, jaką mnie widzisz. Bardzo bym chciała taką być, ale… Jesteś zbyt dobry, by rozmawiać z taką istotą jak ja… - zaczęła szeptać, ani na moment nie przerywając wpatrywania się w jego jasne oczy. – Dlatego… dziękuję ci za wszystko. Jesteś wspaniały. Zbyt wspaniały dla mnie. I nie chcę, żebyś się do mnie upodobnił. – Zdjęła rękę z jego policzka, by za moment musnąć go ciepłymi wargami. – Żegnaj – szepnęła do jego ucha.
    Puściła jego rękę, odwróciła się i odbiegła, rozchlapując przy okazji wodę, która zalewała piasek. Gdyby on tylko wiedział, kim jest naprawdę. Ilu ludzi zabiła z zimną krwią. Jak wielu mogła zabić. I co obiecała zrobić, aby ratować biedną dziewczynę… Brzydziłby się nią. A ona wiedziała, że tego by nie zniosła. Dlatego wolała sama skazać siebie na brak jego towarzystwa. Jego jedno krzywe spojrzenie na nią zraniłoby ją bardziej niż… najgorsza tortura.

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  28. [Że tak nieskromnie powiem: wiem! xD A tak serio, to układałam całą postać właśnie pod ten wizerunek w sumie, więc MUSI być idealnie dobrany. xD Spodobała mi się pani Saldana w Piratach po prostu. ;3
    I, jasne, wątków nigdy za mało, szczególnie, że są na tym samym pokładzie, tylko Anamaria troszkę wyżej niż Sherlock. Ona już nie jest taka urocza i ckliwa jak Rosa, to bardziej babochłop. Więc nie wiem, masz jakiś pomysł? ;3]

    Anamaria

    OdpowiedzUsuń
  29. [To się cieszę, bo jak zobaczyłam was na tym blogu to nie mogłam czegoś takiego nie zrobić... :D Wątku nie może nie być, choć nie wiem jak będzie najlepiej go rozegrać. Takie spotkanie z przypadku może być (choć Molly chyba dostanie zawału), a jeśli nie to możemy uznać, że jednak od jakiegoś czasu szukała już Twojej postaci i jakoś dostała namiary sprawiając, że wszystko wygląda jak "przypadek". No i nie mam pojęcia czy Sherlock ją rozpozna, ale to już będzie Twoim zmartwieniem.]

    OdpowiedzUsuń
  30. [Myślę, że Molly kręcąca się w okolicy statku jest raczej mało prawdopodobnym wydarzeniem. Może więc jakaś lubiana przez niego karczma, lub inne miejsce w którym można często spotkać Smitha. Właściwie to wedle uznania, bo w końcu to ona szuka jego a nie vice versa, więc to powinno być jego naturalne środowisko C:]

    OdpowiedzUsuń
  31. Sama nie wiedziała, co ją napadło. Nie umiała nad sobą zapanować – po raz pierwszy na lądzie! W wodzie zdarzało się to tylko wtedy, kiedy czuła głód, a któraś z sióstr właśnie objadała się kolejnym naiwnym marynarzem. Woda zabarwiona na czerwono tylko podjudzała jej zwierzęce instynkty. One nie zastanawiały się, czy to dobre, zabijać ludzi. Ona była zawsze inna, zbyt litościwa. Sama siebie katowała aż do wilczego głodu. Potem nie wiedziała, co robi, aż nie napełniła swojego żołądka…
    Potem do niej dotarło, jak głupio postępuje. Czy sama nie mówiła, że w człowieku są dobre i złe strony? Że każdemu dać powinno się szansę, że w każdym, nawet tym najgorszym, tli się iskierka dobroci? Tak samo każdy, nawet najbardziej rozpustny pirat może trafić na tą jedyną i porzucić dla niej swój doczesny tryb życia. Zdarzają się i takie osoby, i takie cuda…
    Padła nagle na ziemię, lecz szybko się z niej pozbierała, siadając na piachu. Słuchała słów Sherlocka. Bez cienia obrzydzenia czy strachu. Nie wiedziała, czyj świat był gorszy – mężczyzn czy kobiet. Tych pierwszych na pewno był o wiele prostszy. Kilka ciosów w twarz, szable w dłoń i po konflikcie. Kobiety umiały mścić się latami za byle co. Oboje używali paskudnych metod i wstrętnych słów. Spiskowali i niszczyli sobie wzajemnie życie. W imię czego… W imię żalu?
    Pielęgnowany żal zaczyna kiełkować, aż stanie się potężnym drzewem nienawiści.
    Dlatego sztuka wybaczania łatwa nie jest… Ale niesie ukojenie. Po zemście nadchodzi pustka. Tylko ten, kto wybacza, może być kimś wielkim.
    Sherlock opadł na ziemię. Rosa przysunęła się ciut do niego, wpatrując się w jego twarz. Wyglądał jak typowy lord z angielskiego pałacu. Jego uroda właśnie takie miejsce przywodziło jej na myśl. Przez chwilę zamyśliła się. Skoro można tak łatwo rozgryźć po wyglądzie czyjeś pochodzenie – co ludzie sądzą o niej? Była na lądzie uważana za niezwykle atrakcyjną. W wodzie – była przeciętna, ale żadnej syreny to nie obchodziło. To nie był konkurs piękności. To nie była tym bardziej rodzina. Nazywały siebie „siostrami” tylko dla pozorów. A może… nie było żadnego uzasadnienia? Sama już nie wiedziała. To wspomnienie było tak dalekie.
    Przesunęła się w górę i położyła lekko dłoń na jego torsie. Przeniosła wzrok z twarzy na oczy i uśmiechnęła się ledwie widocznie.
    - Mówisz mi jak siebie widzisz ty. Nie ja. – Przesunęła swoją dłoń na jego lewą stronę. – Ja widzę głębiej. W każdym potworze jest dobro. Trzeba tylko je znaleźć, a potem wyciągnąć na światło dzienne. Co nie jest łatwe…
    Chciała mu powiedzieć, że jednak z nią się zrobić nie da nic. Ale nie potrafiła – nie wiedziała, czy odebrać sobie nadziei, czy mówić tak wstydliwe rzeczy przy nim. Ha, przecież nawet go dobrze nie znała! A już jej na nim zależało. Czy to nie jest chore, Rosa? Powinnaś się wziąć w garść i czym prędzej opuścić to miejsce. Do tawerny, ale już!
    - Pobiegłeś za mną… - powiedziała cicho, cofając swoją dłoń powoli. – Dlaczego? Dlaczego tak zależy ci na moim towarzystwie?
    Chciała zapytać na mnie, ale powstrzymała się od tak dwuznacznego pytania.

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  32. Plaża była stosunkowo często odwiedzanym miejscem przez Jamesa. Wyjątkowo sprzyjała przemyśleniom i gdy miał skomplikowane zlecenie od któregoś ze swych klientów, kierował swoje kroki właśnie tutaj. Podobnie było i dzisiaj. Zaraz po śniadaniu spakował się, przebrał w ubranie zwykłego mieszczanina i ruszył nad morze. Jako że nigdy nie lubił rzucać się w oczy, usiadł w takim miejscu, by nie było go widać na pierwszy rzut oka, gdy szło się po złotym piasku od strony miasta.
    Siedząc tak i rozmyślając dostrzegł w pewnym momencie kątem oka jakiś ruch. Natychmiast spojrzał w tamtym kierunku, a jego oczom ukazał się mężczyzna. Moriarty powiedziałby, że to jeden z piratów, jednak ci zwykle o tej porze siedzieli w karczmach lub zamtuzach, trwoniąc uczciwie zrabowane pieniądze. Poza tym było w jego rysach coś, co Irlandczykowi narzucało skojarzenia z wysoko postawioną warstwą społeczną. Był zbyt zadbany na jedną z tych szumowin, które zwykle kręciły się po mieście. Może nawet mu kogoś przypominał... James nie przywiązywał jednak większej wagi do osób, które jego zdaniem nie były ważne, więc nie mógł dopasować do twarzy nazwiska. Prawdopodobnie takie lekceważenie ludzi było jego błędem, ale nie przejmował się tym.
    Początkowo nie miał zamiaru ujawniać swojej obecności. Nie chciał być tutaj rozpoznawany, zwłaszcza wśród piratów, bo przecież był angielskim kolonostą, a wilki morskie za nimi nie przepadały. Nieznajomy jednak przystanął na brzegu i zaczął... rzucać kaczki. Pirat, który wolał taką zabawę od przesiadywania z innymi w karczmie nad kuflem piwa? Czyżby pomylił się w swoich dedukcjach? Nie, to było niemożliwe. Mężczyzna musiał zatem mieć jakiś powód, by zaciągnąć się na statek. Co to był za powód? Kim był wcześniej? Coś zaczęło mu świtać w głowie, ale ta myśl ulotniła, zanim zdążył ją pochwycić. Mruknął coś niepochlebnego pod nosem pod adresem swej ignorancji oraz ciekawskiej natury, po czym cichutko podniósł się z miejsca, przy okazji zgarniając jeden płaski kamień.
    Po chwili znalazł się nieco za plecami domniemanego pirata, po jego prawej i wybierając odpowiedni moment, sam puścił kaczkę, celując w kamień "przeciwnika". Udało mu się go "zatopić", na co przez jego twarz przemknął cień uśmiechu. W końcu nieznajomy zaczął rozmowę, na co po cichu liczył Moriarty.
    - Mogły. - zgodził się Jim, wzruszając ramionami. Wyrzucił ostatniego kamienia, który tym razem bez przeszkód zostawił po sobie kilka rozpływających się okręgów. - Ale to nudne. - dodał, wbijając wzrok w miejsce, w którym zatonęła jego "kaczka". Jakby nie patrzeć rzucanie do ruchomego celu bawiło go o wiele bardziej. Do wody przecież zawsze trafi.

    [Nie ma problemu, mam wprawę w dostosowywaniu się... tak myślę. Zapowiada się w każdym razie dość ciekawie. Mam nadzieję, że James sprostał "próbie" Sherlocka. :D]

    OdpowiedzUsuń
  33. Dziewczę koniec końców uśmiechnęło się lekko, gdy Sherlock założył ręce za głowę. Zaczynał do niej przywykać? Zaakceptował ją w końcu? I to nazwanie ślicznotką… Wiele razy już to słyszała, ale po raz pierwszy do niej trafiło. On miał coś w sobie, co dodawało nadzwyczajności rzeczom zwykłym. Może zachowanie? To, że był na salonach? Ona sama nie wiedziała…
    Rzuciła urok… Nie lubiła tego określenia. Rzucała urok tylko wtedy, gdy była syreną i chciała zabić swoją ofiarę. Okropna cena za maślane oczy do przeuroczej morskiej dziewoi. Ale teraz była na lądzie. Nie chciała nikomu zabierać życia. Nie chciała nawet im się podobać. Chciała pomagać. I tylko tyle… Uroda się przydawała tylko w niektórych aspektach jej życia. Czasami wręcz zawadzała i była zmorą. Podobnie jak piękny głos, którego starała się nie objawiać. Nie śpiewała, chociaż to kochała. Dla dobra innych. Odepchnęła nagle od siebie całą muzykę, którą przecież tak szanowała!
    Dotknął jej dłoni. W pierwszym odruchu chciała ją wycofać w strachu, że mu przeszkadza, ale… zamknął ją w swoim delikatnym uścisku. Uśmiechnęła się lekko. W brzuchu poczuła nagle zabawne łaskotanie, które, mówiąc szczerze, dodawało uroku tej całej sytuacji. Patrzyła na niego z delikatnym uśmiechem. To wszystko było takie… dziwne…
    Zastanawiała się, o co może go zapytać. Nie chciała psuć mu nastroju, a wiedziała, że za tymi jasnymi oczętami kryje się ból, żal i tęsknota. Ale z drugiej strony jak miała mu pomóc, skoro nie znała przyczyny jego odizolowania się od całego świata.
    Przesunęła wzrokiem po jego twarzy. W ciemnobrązowe włosy wplątały się jasne ziarenka piasku. Błękitnawe oczy, w których odbijała się właśnie ona – dziewczyna z Port Royal o złotych lokach spływających na ramiona i przyjaznym, rozczulającym uśmiechu. Skóra lekko opalona przez długi pobyt na słońcu. I szerokie, jasne usta kontrastujące z opalenizną… Wpatrując się w nie, rozchyliła jakby mimowolnie wargi…
    Nie. Rosa, nie. Przeniosła znów wzrok na jego twarz i odetchnęła głęboko, starając się przydusić łaskotanie w brzuchu. Zamknęła więc powoli oczy, skupiając się na tym, czego chciała się dowiedzieć. Była tutaj, aby pomagać. Nie dla własnych, dziwnych zresztą, zachcianek.
    - Opowiedz mi wszystko, Sherlocku – ponownie spojrzała na niego. Tym razem nachyliła się nieco w jego stronę, wspierając się na łokciu. – Kim byłeś. Jakie życie wiodłeś. Dlaczego znalazłeś się tutaj. I… - przesunęła dłoń, którą trzymał, na jego tors, gdzie trzymał szkice kobiety – kim była ta, która jest do mnie tak bardzo podobna…

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  34. Na słowa o wojnie jedynie się uśmiechnął. O tak, to było dużo ciekawsze, zwłaszcza gdy nie musiał walczyć, a jedynie przyglądać się z boku i według kaprysu pomagać jednej lub drugiej stronie. A miał takie możliwości, bo wbrew pozorom, które sam stwarzał, był dość wpływową osobą. Wiedział, za które sznurki pociągnąć, by ludzie robili dokładnie to, czego chciał i nawet nie zdawali sobie z tego sprawy. To było takie zabawne. Podobnie jak jegomość, z którym przyszło mu rozmawiać. Owszem, wydawał się być zdecydowanie bardziej inteligentny, niż przeciętny pirat czy mieszkaniec Port Royal i stanowił swego rodzaju zagadkę, ale to jeszcze nic nie znaczyło. Być może okaże się tak samo nudny, jak wszyscy inni. To byłoby rozczarowanie... więc na razie wolał się cieszyć tym, co ma.
    Skinął głową na potwierdzenie przypuszczeń rozmówcy, że aktualnie nie ma nic do roboty, jednak tym razem nie puścił kaczki wraz z nim, a jedynie obserwował, jak jego kamień zostawia za sobą ślady w wodzie, by w końcu zatonąć. Dopiero za drugim razem szybkim ruchem wytrącił mu pocisk z ręki innym kamieniem, ciekaw reakcji "rywala".
    - Taak... ale teraz żaden z nas nie ma kamienia. Mało skuteczne. - skwitował James, niezbyt tym faktem uradowany. Co prawda początkowy wyraz zaskoczenia na twarzy rozmówcy (szybko zastąpiony uśmiechem, jakby miał się z czeogo cieszyć...), kiedy się zorientował, że już nie ma czym rzucać, był wart zachodu, ale jak zwykle było to rozwiązanie tymczasowe. Rzucanie kaczek zaczęło go nudzić i właściwie jedynie zagadka nieznajomego powstrzymywała go przed zawróceniem i ruszeniem w drogę powrotną do domu. Z drugiej strony Moriarty był osobą bardzo upartą i za nic nie miał zamiaru jako pierwszy choćby zapytać o to, co ten drugi robi w takim miejscu jak to, puszczając kaczki. Bynajmniej nie bezpośrednio... Dlatego właśnie schylił się po jeszcze jeden kamień, jednak nic z nim nie zrobił, a jedynie trzymał w dłoni, przyglądając mu się przez dłuższą chwilę.
    - Dobrze, że woda wymywa je z powrotem na brzeg, bo nie byłoby wkrótce czym rzucać. - mruknął bardziej do siebie i posłał trzymany w ręce obiekt najdalej, jak mógł, nie bawiąc się już w puszczanie kaczek.

    [Meh, mam nadzieję, że nie jest najgorzej, bo coś ciężko mi się to pisało. Ale tak to jest, jak się próbuje grać postacią inteligentniejszą od siebie... :D"]

    OdpowiedzUsuń
  35. Siedziała u jego boku, wpatrując się w jego twarz. Słuchała uważnie każdego jego słowa, widząc całą sytuację oczyma wyobraźni. Jego historia była… okrutna. Naprawdę zła. Tak wielki cios dla tak wartościowego mężczyzny… To nie powinno się zdarzyć. Powinien żyć w szczęściu wraz ze swoją ukochaną. Może teraz miałby już nawet gromadkę dzieci? Kto wie?
    Zagryzła dolną wargę. Jedna jedyna łza spłynęła po policzku Sherlocka, a ją ścisnęło w gardle tak, że z trudem oddychała. Nigdy nie widziała, aby mężczyzna płakał. Jej papa był bardzo twardym typem. Klienci w karczmie byli zawsze weseli. W pewnym sensie została odcięta od tego świata smutku i żalu. W pewnym sensie to wszystko było dla niej nowe… Chociaż ją również raniono, nawet po jej policzku nie popłynęła żadna łza. Ale to raczej zrządzenie natury. Prędzej syrena zacznie płakać ze szczęścia niż bólu.
    Jej brwi zadrgały, a wargę przygryzła znacznie mocniej, aż stała się niemal czerwona. Mogła jedynie wyobrazić sobie ból zgwałconej dziewczyny. Szczególnie, jeśli chciała oddać całą siebie tylko jednemu mężczyźnie… którym miał być Sherlock. Zamknęła oczy. Próbowała to wszystko jakoś przetrawić w myślach. Jak okrutny był naród angielski…
    Jego dłoń złapała jej, jakby szukając jakiejś pewności. Kącik jej ust wtedy drgnął. Nachyliła się nad nim. Kilka blond kosmyków opadło. Pocałowała lekko i delikatnie jego policzek, jakby chcąc dodać samym gestem otuchy. Wysunęła swoją rękę z jego uścisku, a potem pieszczotliwie pogładziła jego włosy.
    - Nie odpowiadasz za cudze czyny – odezwała się cicho. – Jedyne, co mogę JA ci mieć za złe to fakt, że jeszcze tym żyjesz… Nie powinieneś. Pozwól odejść tym, którzy tego chcą. I przestań się zadręczać… - oparła lekko swoje czoło o jego, zamknąwszy oczy. – Nie wierzysz już w Boga, mogę przypuścić. Lecz pozwól mi stwierdzić, iż… twoi rodzice są z ciebie dumni. Teraz, właśnie w tej chwili. Niezależnie od tego, kim jesteś, piratem czy doradcą. Oni zawsze będą z ciebie zadowoleni, bo jesteś ich synem. A twoja ukochana… jest ci wdzięczna za radość, jaką wniosłeś do jej życia. Ofiarowałeś jej szczęście. To coś naprawdę wielkiego. A teraz… ona chce, żebyś to ty był szczęśliwy. I nie patrzył wstecz.
    Odsunęła powoli od niego twarz lecz tylko po to, aby położyć się na piasku obok niego. Uniosła dłoń.
    - Spójrz. Każda gwiazda może być duszą zmarłego. Niektóre są blisko siebie, inne nie. Ale wszyscy patrzą na nas z góry, z wielką mądrością. Zbyt wielką, by to pojąć. Patrzą i rozumieją. Że popełniamy błędy i nie zawsze wszystko jest tak, jak chcemy, by było. A jednak osądzają jedynie naszą wartość. – Położyła dłoń na jego sercu. – Widzą nasze zamiary. Twoje były szlachetne. Tylko coś poszło nie tak. Ale mimo to kochają cię ponad wszystko i chcą, abyś nie zmarnował swojego jednego, jedynego życia na rozpamiętywanie przeszłości.

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  36. Tak właściwie James nie przepadał za żadnym rodzajem dialogu, nie lubił się odzywać, jeżeli nie musiał. Jedynym wyjątkiem był moment, gdy rozmawiał z kimś inteligentnym lub chociaż stwarzającym pozory inteligencji. Tym razem udało mu się trafić na kogoś takiego, więc konwersacja zapowiadała się dość ciekawie, lecz mimo tego Moriarty na razie wciąż nie miał ochoty się odzywać. Musiał najpierw wybadać, czy to były pozory, czy jednak nie. Jak do tej pory wszystko świadczyło na korzyść nieznajomego mężczyzny, ale widocznie to nie wystarczyło szlachcicowi. Trzeba było trochę więcej, by go zadowolić.
    - Nawet te, które jeszcze nie zniknęły, nie mają znaczenia. Przynajmniej dopóki nie zacznie nam się nudzić... lub gdy nie staną się potrzebne. - stwierdził, akurat w tym jednym zdaniu traktując kamienie jako metaforę ludzi. W sumie miały z nimi sporo wspólnego... Uśmiechnął się lekko na tę myśl, ale zaraz zaczął obserwować z uwagą ruchy nieznajomego. Zdecydowanie nie miał zamiaru moczyć się bardziej, niż to konieczne, dlatego nie poszedł za nim, a jedynie patrzył, jak ten sprawnie składa samolot i puszcza go w powietrze.
    - Niektóre kamienie da się oszlifować. - pozwolił sobie zauważyć, gdy jego rozmówca wychodził z wody. - Wtedy można innych uczynić prymitywnymi. - dodał, splatając ręce na piersi. Patrzył na niego z tym nieco tajemniczym uśmieszkiem na ustach, nadal uparcie nie chcąc mówić wprost. Tak było zabawniej. Jak na razie. Nigdy nie wiadomo było, kiedy James mógł stracić cierpliwość lub się znudzić, dlatego nie każdy lubił z nim pracować... Biada tym, którzy po jego sieci wspięli się tak wysoko, że mogli poznać go osobiście - a wszystko dla tych oszlifowanych kamieni i innych bogactw, które im obiecywał.

    [Muszę się zgodzić, lubię kombinować i mimo wszystko lubię grać inteligentnymi postaciami, nawet jeżeli to oznacza trochę wysiłku dla mózgu. xD]

    OdpowiedzUsuń
  37. Jedną z wad Moriarty'ego, do której co prawda w życiu by się nie przyznał (a może jednak?), było dość niskie mniemanie o innych ludziach. O ile Sherlock doceniał jego inteligencję, tak James nie mógł się zmusić do uznania nieznajomego za równego sobie przeciwnika. Owszem, nauczył się, że niedocenianie innych mogło mieć niezbyt przyjemne skutki, ale nadal miał trudności z niepopełnianiem tego błędu. Cóż, żyjąc w otoczeniu zwyczajnie głupich ludzi, można było nabrać zdecydowanie za dużo poczucia własnej wartości i wyjątkowości.
    - Każdy kamień można wyrzucić, jedynie te większe mogą być problemem. Podobnie cała sterta kamieni. - powiedział dość lekceważąco, nie bacząc na to, jakie świadectwo o sobie daje tymi słowami. Owszem, nie liczył się za bardzo z ludźmi... i co z tego? Przecież był od nich lepszy i jeżeli tylko by chciał, mógłby łatwo zgarnąć dla siebie koronę Anglii. Z tym że dużo łatwiej działało się z ukrycia pod przykrywką całkiem zwyczajnego szlachcica. Ba, nawet narzeczoną miał, chociaż to nie do końca była jego bajka. Wolał samotny tryb życia. Może jedynie swą siwą klacz darzył jakimś sentymentem.
    - To zależy od wiatru. - mruknął a`propos zdolności kamienia do wzlecenia dalej od papierowego samolotu. - Oh, oczywiście, że nie można się ograniczać tylko do jednego. Wydaje się jednak, że w tych okolicach kamień jest bardziej popularny od papieru, czy się mylę? - zagadnął niby to niewinnie, ale odpowiedź nieznajomego mogła mu sporo powiedzieć o środowisku, w którym przebywał. Mogła, ale nie musiała, tak samo jak jego wypowiedź teoretycznie nic nie znaczyła. Wysnuł jedynie przypuszczenie, a to, jak obcy mężczyzna się do niego ustosunkuje...

    [Dlatego od zawsze ciągnęło mnie do matematyki, tam też trzeba trochę pomyśleć... za to nie umiem jakoś ładnie pisać, dobór słów nawet w zwykłym opowiadaniu zajmuje mi straszliwie dużo czasu.]

    OdpowiedzUsuń
  38. Ludzie pokroju Jamesa zazwyczaj nie żałowali swoich czynów... przynajmniej dopóki nie spotkała ich za nie kara. On miał tę przewagę, że dzięki inteligencji mógł uniknąć konsekwencji działań niekoniecznie zgodnych z prawem. Mimo tego i jego od czasu do czasu męczyła samotność i dlatego dziś stał tu na plaży, rozmawiając z kompletnie obcą osobą. Być może niedługo nieznajomy mu się znudzi, jak wielu innych przed nim. Wcale by się nie zdziwił.
    Jednak odpowiedź mężczyzny dawała mu nowe pole do domysłów. Pozwalała znów zająć umysł dedukcją. Przez moment ponownie miał wrażenie, że skądś zna rozmówcę, ale to bardzo szybko minęło. Może po prostu już go gdzieś tutaj widział, w końcu mieszka w tej okolicy już trochę czasu? Z drugiej strony obcy stwierdził poniekąd, że nie jest tutejszy, a to mogło oznaczać dwie rzeczy - albo był piratem i faktycznie James mógł go widzieć, gdy wcześniej jego statek zawinął do portu, albo widział go gdzieś wcześniej. Tylko gdzie i kiedy...? Chociaż druga opcja była mniej prawdopodobna, po cichu to właśnie na nią liczył. Wtedy byłoby dużo zabawniej. Jeśli jednak był piratem, to powinien choć trochę orientować się w terenie i w preferencjach mieszkańców stolicy.
    - Oh, w takim razie powinieneś uważać. W Port Royal roi się od ludzi, którzy chętnie zatopią Twój kamień. I to nie w zabawie w puszczanie kaczek. - przestrzegł go z uroczym, wręcz prowokującym uśmieszkiem. O tym przecież musiał wiedzieć, niezależnie od tego na ile znał się na "tych okolicach"... Może wreszcie rozwinie się z tego rozmowa, która powie mu trochę więcej o "przeciwniku".

    [Właściwie też lubię pisać, inaczej nie byłoby mnie na takich blogach. Ale jak mam wybór... :D Polski to chyba jedyny przedmiot, z którego kiedykolwiek udało mi się zarobić 3 na świadectwie, mimo że zyskałem sobie opinię "żywego T9" xD]

    OdpowiedzUsuń
  39. Domyślała się, iż jej słowa wcale nie przemawiają do Sherlocka. Słuchał ich, jakżeby inaczej. W końcu przez sam szacunek do niej to by zrobił, nawet jeśli mu uprzykrzała, oskarżała o coś bądź obrażała. Takie zachowanie pasowało do niego. Sam chciał obdarować szacunkiem damę, nieważne jaka by była. A jej dał także i… ciepło. Uśmiech. Oraz przywiązanie. Co ten człowiek miał w sobie takiego, iż taka kobieta jak ona go polubiła? Zazwyczaj jeszcze tego samego dnia zapominała o wielmożnych panach, z którymi rozmawiała i śmiała się. To… było coś innego.
    Uśmiechnęła się, gdy pocałował ją w policzek. Przymknęła lekko oczy. Nikt tego jeszcze nie robił… On może powstrzymał się od przytulenia, ale ona była zbyt otwarta na to, aby pomyśleć, że coś jednak nie wypada. Obróciła się na bok i przytuliwszy się do jego ramienia, położyła rękę na jego torsie, zamykając oczy. Nie mogła tego zrobić inaczej. Tak musiało wystarczyć…
    Zaśmiała się cicho.
    - W takim razie będę miała się na baczności, panie Sherlock.
    Jakby pomyśleć, nie wiedziała nawet, jak miał na nazwisko. Ale kogo teraz to obchodziło? Liczyła się chwila. I tyle.
    Właśnie… Jak już jesteśmy przy chwili to… on miał w ogóle gdzie spać? Jakieś posłanie, dom, mieszkanie, pokój, chociaż łóżko? Nie wiedziała tego. Nigdy nie wiedziała, gdzie sypiają piraci po zejściu na ląd. Zapewne wynajmują coś albo śpią z kurtyzanami, bądź też są tak pijani, że wszystko im jedno, gdzie się położą.
    - Sherlock… - odezwała się nagle, podnosząc lekko głowę, by na niego spojrzeć. – Gdzie ty właściwie będziesz spał?
    W jej jasnych oczętach widoczna była troska i chęć pomocy – jak zresztą przez całe ich spotkanie. Małe serduszko Rosy chciało objąć swoim dobrem każdego, kogo spotkało na swojej drodze. Tylko nie wszyscy tego chcieli.

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  40. Zdawał sobie sprawę, że jego uwaga była bardzo naiwna, ale taka miała być. W końcu inteligencję człowieka oceniało się nie tylko na podstawie mądrze brzmiących słów. I dzięki niej wreszcie doczekał się trochę więcej konkretów, nawet jeżeli wciąż rozmowa toczyła sie w oparciu o metafory i kamienie. "Tylko raz udało się komuś go mi zatopić." Czyli że spotkało go w życiu coś bardzo niedobrego. To mogło wyjaśniać zarówno znajome rysy, jak i piractwo. James jednak nie chciał zbyt daleko posuwać się w domysłach, nawet on do dedukcji preferował fakty, niż uwagi o kamieniach, które w dodatku mogły być jedynie zmyłką, bo przecież nieznajomemu nikt nie kazał mówić prawdy. Sam Moriarty często łgał bez mruknięcia okiem.
    - Oh, zemsta. - powiedział i uśmiechnął się przelotnie. - Nudne. - mruknął pod nosem tak cicho, że było małe prawdopodobieństwo, by rozmówca go usłyszał. Koniec końców nawet on nie chciał zadzierać z kimś, kto mógł być piratem, mimo że sam nie był do końca bezbronny. Nie lubił jednak sięgać po przemoc, ani tym bardziej brudzić sobie rąk.
    - Każdy powinien się prędzej czy później nauczyć. - stwierdził lakonicznie na ostatnie zdanie rozmówcy.

    [Wybacz, nie czytałem, także jak jakieś powtórzenia czy głupie błędy... xD]

    OdpowiedzUsuń

  41. James wyczuł nagłą zmianę nastawienia jego rozmówcy. Co jak co, ale na to był bardzo wrażliwy, czasem wręcz przewrazliwiony... i może to stało na przeszkodzie jego normalnych kontaktów z innymi, a zwłaszcza z narzeczoną? O tak, co do niej, to czuł, że wcale nie chce z nim być, a nawet go nie lubi. Ale nie przeszkadzało mu to.
    Kiedy zobaczył, jak uśmiech spełza z twarzy jego "oponenta", mimowolnie sam lekko się uśmiechnął. O jejku, chyba go rozczarował... To takie smutne. Hihihi. Normalnemu człowiekowi zapewne zrobiłoby się głupio, ale on nie przejmował się uczuciami innych. W końcu był psychopatą, co na szczęście dość skutecznie udawało mu się ukrywać. Ale jakie to było męczące! A może w końcu znalazł kogoś, przed kim mógł choć trochę odkryć karty? W końcu co taki szukający zemsty pirat mógł mu zrobić? Toć wiadomo, że lud stanie za szlachcicem... chyba że naśle na niego kompanów, ale nie wydawał się takim typem człowieka. W każdym razie Moriarty czuł się bezpieczny.
    - Mimo wszystko? - zapytał z cieniem uśmiechu na ustach, ale nie wymagał na to odpowiedzi, co (jak miał nadzieję) znalazło odzwierciedlenie w tonie jego głosu. Wzruszył ramionami i zaczął dłubać butem w piasku, ale dość szybko porzucił to zajęcie.
    - Tego nie wiem, aczkolwiek muszę panu przyznać rację, panie... - odpowiedział, urywając nagle i całkiem nieźle odgrywając zmieszanie spowodowane faktem, że nie znał jego nazwiska. Oczywiście było to celowe zagranie, jednak nie bez powodu od małego ćwiczył swój talent aktorski i wyszło bardzo naturalnie.

    [Ja zazwyczaj w trakcie pisania, żeby uniknąć powtórzeń, ale czasem wybitnie mi się nie chce. xD Zwykle choć rzucę okiem.]

    OdpowiedzUsuń
  42. Wiedziała, o czym mówił. Jednak na dnie oceanu sen wyglądał absolutnie inaczej. Rafy koralowe, ryby (czasem też niebezpieczne) i jaskinie. A na górze migoczące gwiazdy, które czasem były niewyraźne, czasem nawet ich nie było. Było za to krzywe odbicie księżyca. To wszystko było takie magiczne…
    Miał rację. Chciała mu zaproponować nocleg u siebie. Karczma miała górne piętra pełne nieużywanych pokoi. Możliwe, że gdyby był w pobliżu zamtuz (może kiedyś nawet był), byłyby zapełnione. A tak – Rosa miała do dyspozycji wiele pomieszczeń na własne żądanie. Niektóre z nich były nawet w bardzo dobrym stanie. Sama o nie dbała!
    Zamarła, gdy zaczął śpiewać. Muzyka… jak dawno nie miała z nią styczności… Ba, nie chciała mieć! Za bardzo ją korciła do śpiewania. Znienawidziła go, chociaż jej głos był naprawdę przepiękny. Nie dopuszczała do swojej głowy żadnych melodii, mogła się wyciszyć, zignorować, ale teraz… był tylko szum morza, ona, on i melodia… Zagryzała wargi tak mocno, jak tylko mogła. Nie mogła… Nie…
    Nie wytrzymała. Z zamkniętymi oczętami weszła w słowa szanty Sherlocka. Jej głos był taki melodyjny i piękny. Jak u anioła. Wręcz chciało się go słuchać. Był… hipnotyzujący. A tego Rosa była świadoma. W końcu służył do mamienia swoich ofiar. Może jednak… Sherlock się nie da? Ale dlaczego miałby tego nie zrobić? Nie ma żadnego człowieka, który nie chciałby słuchać syreniego śpiewu.
    Śpiewała szantę, którą uwielbiała Tamara. Jej morska przyjaciółka. Często ją razem nuciły podczas polowań.
    Pewnego letniego poranka
    Ostrożnie krążyłam po okolicy
    Przez Walls of Wapping,
    Gdzie spotkałam marynarza
    Rozmawiającego z młodą dziewczyną,
    Która wydawała się cierpieć.
    Mówiła: William, kiedy odejdziesz,
    Obawiam się, że już nigdy nie wrócisz.
    Moje serce jest przebite przez Kupidyna.
    Gardzę całym błyszczącym złotem.
    Nie ma nic, co może mnie pocieszyć,
    Prócz mojego wesołego, odważnego marynarza.

    Nie zaśpiewała jej całej. Otworzyła powolutku oczy, trochę niepewna tego, co miała zobaczyć. Może nawet nie chciała… Może on już wiedział… Może zerwie się i ucieknie… Ale… nie potrafiła! Po prostu… trafił w jej słaby punkt.

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  43. Nagle wszystko stało się zaskakująco jasne. Może i nie miał pamięci do twarzy, ale akurat to imię kojarzył dość dobrze, bo może i Smith było populatnym nazwiskiem, ale nie każdy nazywał się Sherlock. Albo po prostu po dopasowaniu nazwiska do osoby go oświeciło. Przecież to był doradca królewski, którego pomógł wrobić, za co dostał całkiem niezłą sumkę. Ostatecznie nie było łatwo podrzucić tej jego narzeczonej tych papierów, zwłaszcza że nie robił tego osobiście. To nazwisko wyjaśniało również zemstę. Podejrzewał, że gdyby Sherlock dowiedział się o jego skromnym udziale w całej sprawie, to mógłby skończyć źle. No cóż, ryzyko zawodowe...
    - Brook. Richard Brook. - przedstawił się więc fałszywym nazwiskiem dla pewności i na przyszłość postanowił unikać tego jegomościa, o ile będzie to możliwe i nie będzie wydawało się podejrzane. Zresztą, Sherlock był piratem, więc mało prawdopodobne, by miał go jeszcze kiedyś zobaczyć.
    - Miło mi. - dodał z uprzejmości i skinął głową, ale nie podał ręki. Nie przepadał za kontaktem fizycznym z innymi ludźmi.
    Przez cały moment przedstawiania udało mu się zachować kamienną twarz, chociaż miał ochotę się roześmiać z tego, jakiego psikusa spłatał mu los. Kto by pomyślał, że kiedyś spotka człowieka, któremu zrujnował życie? Nie żeby się tym przejmował, to było nawet ciekawe doświadczenie. Rozmowa z kimś, kto stracił wszystko, został piratem, ale zachował szlachecką dumę.

    OdpowiedzUsuń
  44. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  45. Nie wiedziała, jaką opinię ma ta szanta tutaj, na lądzie. Nie śpiewała, unikała muzyki wręcz jak ognia, nie chciała nawet o niej słuchać. Dlatego nie mogła się dowiedzieć, co kotłowało się w głowie Sherlocka, podczas gdy ona śpiewała. Najprościej jak umiała, a mimo to nadal pięknie i uwodzicielsko.
    Uśmiechał się. Pochwalił ją. Ale nie podobała jej się ta pochwała. Nie chciała być przyrównywana do syren… bo to o krok bliżej to poznania jej przeszłości. Teraz była zwykłą dziewką z Port Royal. I to wszystko.
    I niczego się nie domyślił? Z pewnością czuł się dziwnie. Nie tak, jak śpiewają zazwyczaj kobiety na salonach. Wtedy słucha się z przymusu. On… on musi wiedzieć, w jaką znajomość się pakuje. Musi mu to powiedzieć.
    - Sherlock, ja… - podniosła się do siady, patrząc w jego oczy. I zawahała się.
    Co mu powie? Sherlock, jestem syreną, która zabijała dawniej takich jak ty? Ale nie martw się, nie zjem cię, bo odstawiłam ludzkie mięso? Naprawdę? To było najgorsze, co mogła teraz zrobić. Powiedzieć. Och…
    - Ja muszę już iść – powiedziała szybko, wstając.
    Otrzepała piasek z dołu sukienki. Było już późno, więc to było nawet logiczne wytłumaczenie, ale… tak od razu? Tak nagle się zerwała… To było nielogiczne.

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  46. Skoro jego rozmówca okazał się być zbiegłym doradcą króla, to mógł kojarzyć Moriarty'ego. Może i James unikał ludzi, ale chcąc nie chcąc, musiał się kręcić po dworze i dawać oznaki życia. Sherlock jednak nie zareagował w żaden sposób na fałszywe nazwisko, więc na szczęście prawdopodobnie go sobie nie przypominał. To dobrze, bo teraz to Jim miał przewagę. No chyba że Smith był równie dobrym kłamcą, co i on... Ale dobry kłamca potrafi rozpoznać kłamstwo, a kto jak kto, ale Irlandczyk niewielu miał sobie równych.
    Zdawał sobie sprawę, że to pytanie było trudne i jego odpowiedź mogła wiele znaczyć dla przeciwnika, a czasu do namysłu nie miał zbyt wiele. Prawdopodobnie chciał od niego wyciągnąć chociaż jego pochodzenie, albo może jednak kojarzył jego twarz i chciał sprawdzić, czy tak było naprawdę...
    - Mój kamień? - zaśmiał się cicho. - Skoro tak dobrze go pilnuję, to chyba nie sądzi pan, że tak szybko podzielę się nim z pierwszą lepszą napotkaną na plaży osobą, która zdradza choć cień inteligencji? Oh nie, panie Smith, czyż nie byłoby to nudne? Przecież z pewnością lubi pan zagadki, podobnie jak i ja. Chociaż może to również jest swego rodzaju kamieniem? Nie jednym z tych oszlifowanych, ale tych tkwiących w bucie... Ta ciągła potrzeba zajęcia się czymś. - uśmiechnął się pod nosem. Może i postępował ryzykownie, ale właśnie doszedł do wniosku, że może właśnie Sherlock zapewni mu chociaż trochę rozrywki. Dlaczego nie miałby go trochę podpuścić? Tylko troszeczkę... Przecież on i tak nie może mu nic zrobić. - Ostatecznie gdyby nie to, to nie stalibyśmy tutaj dyskutując o... kamieniach. - to ostatnie słowo wypowiedział w taki sposób, że z łatwością dało się wyczuć, że kamienie były czymś więcej, niż tylko kamieniami.

    [Godzina już późna, więc nawet jak czytam, to nie wiem, czy to ma sens, ale niech będzie... xD]

    OdpowiedzUsuń
  47. [ Witam! A i Twoja postać trafiła na moją listę podobających mi się tworów wyobraźni. :)
    Wątek, nawet i powiązanie bardzo chętnie. W mojej karcie wspomniałam o piracie, który pewnego razu kazał załatwić pannie Venom coś w porcie. Mimo, że Sherlock nie ma jeszcze znaczącej rangi na statku, może to był właśnie On? Jednak pirat to pirat, nie ważne jak daleko na łajbie zaszedł! :D]

    Cira

    OdpowiedzUsuń
  48. Gdyby nie jej kochany ojciec, gdyby nie jego nieszczęśliwy wypadek, najzwyczajniej w świecie byłaby dobrze wychowaną, oczytaną pannicą poszukującą męża, najlepiej jak najwyżej postawionego, a potem pozostałoby jej tylko zrodzenie mu potomstwa (oczywiście najlepiej dziedzica!) i zostanie nadętą kurą domową, jak to postrzegała te wszystkie zamężne panie skupione w kółeczkach. Plotkowały o byle czym i byle kim, byleby obrobić dupę i się pośmiać. Na litość boską, jak tak można! I przede wszystkim ile można!
    Ale padre stracił nogę podczas rejsu Latającego Smoka. Nie przydałby się już im na nic jako artylerzysta. Ani ogniomistrz, ani byle majtek czy marynarz. Zszedł z pokładu po raz ostatni osiem lat temu. Na swoje miejsce zesłał swój jeden jedyny, najdroższy mu i ukochany skarb – swoją córkę Anamarię. Tchnął w nią życie z powrotem. Po stracie jej malutkiej Dolly nie mogła wypływać w morze (nieważne, że niedaleko brzegu), a jedynie stała z boku i przyglądała się wszystkim tym statkom, przeklinając w myślach Antonella Zaragozę i całą tą jego cholerną hiszpańską flotę.
    Nie było łatwo. Życie we dworze jako nikt ważny było trudne, lecz na statku pirackim pełnym męskich szumowin, które tylko patrzą na ciebie jak na kukiełkę do zabawy, do spełnienia i wyrzucenia. Byle zaciągnąć pod pokład, ulżyć sobie, przelecieć i zostawić. Lecz jeśli nie obronisz się przed jednym, potem będzie już tylko coraz gorzej… aż stoczysz się do rangi „nikt” i jeśli nie uciekniesz ze statku, będziesz pomiataną dziwką pokładową.
    Postawiona na miejscu ogniomistrza jednak mogła wymachiwać bronią przed nosami swoich kompanów i grozić im odcięciem genitaliów, jeśli tylko cię tkną. Po kilku miesiącach żmudnego powtarzania tego samego, czasem obijając oko lub klejnoty dla podkreślenia, że nie są to żarty, brudne łapy już jej nie sięgały, akceptując ją jako nietykalnego załoganta. Kolejnego towarzysza, tylko takiego z cyckami.
    - Ziemia na horyzoncie! – krzyknął pirat posadzony na bocianim gnieździe.
    Anamaria, która kończyła właśnie liczenie ładunku, który pozostał im po ostatniej bitwie morskiej, doszła do burty i marszcząc brwi wypatrywała lądu. I był – nieduża, samotna wysepka. Kapitan płynął właśnie wprost na nią. Spojrzała na mężczyznę przy sterze, który zdawał się doskonale wiedzieć, co robi. Przy nim stał bosman, który wyglądał na lekko zdziwionego, lecz zaskoczenie powoli znikało z jego twarzy. Kapitan miał plan? Jaki? Może na wyspie ukryty był jakiś cenny skarb? Była zbyt mało ważna na pokładzie, by po prostu podejść i zapytać, więc czekała. Morgan Kerr był jedyną osobą, którą Anamaria naprawdę darzyła szacunkiem.
    Kotwica zarzucona. Kapitan wyjaśnił im, że ich zadaniem jest przeszukanie wyspy. Pójdą grupami, które miał wydzielić już na lądzie. Szalupy opuszczone. Dopłynęli do brzegu. Anamaria okazała się zostać przewodniczką grupy. Powinna się cieszyć, że kapitan jednak jej aż tak bardzo nie lekceważy? Ach, co za różnica. Część osób już ruszyła. Odwróciła się do tępych gęb, którymi miała dowodzić przez ten krótki czas. Nie znała imienia żadnego z nich. Nieważne, najwidoczniej niewiele znaczyli na pokładzie.
    - Dobra, tępe, stare, zapchlone kundle morskie! – zwróciła się do nich wrzeszcząc. Oparła dłonie o biodra. – Ruszać swoje niezgrabne zady! Kto się boi albo nie zgadza z MOIM dowództwem wraca do łajby i chowa się pod kiecę mamusi! Reszta, za mną! – odwróciła się i ruszyła żwawym krokiem przed siebie. – Kto zostanie w tyle, może oswajać się z wyspą!

    Anamaria

    OdpowiedzUsuń
  49. Patrzył na nią tak słodko. Chciał wręcz, aby została. Czyli… nie domyślił się. A ona podniosła niepotrzebnie alarm. Być może nawet mu dała do myślenia takim nagłym zerwaniem się. Ale na tym się skończyło. Postawiła jeszcze kilka kroków w stronę miasta i zatrzymała się, by odwrócić się znów w stronę Sherlocka. Będzie musiała mu powiedzieć… ale jeszcze nie teraz.
    Przysiadła przy jego głowie, poprawiając materiał sukienki na swoich kolanach. Miał zamknięte oczy, ale z pewnością wiedział o ruchu blond niewiasty. Pogładziła delikatnie i czule dłonią jego głowę – mierzwiła jego włosy, głaskała lekko po policzku i patrzyła na twarz. Wszystko po to, aby dać sobie czas do namysłu. Nigdy nie spotkała się z czymś takim. Żaden mężczyzna, ba, żaden człowiek jeszcze tak jej nie przyciągał do siebie, aby nie mogła odwrócić się na pięcie i odejść. Jaki sekret skrywałeś w sobie, Sherlock?
    Powinna pomyśleć, co jej się w nim podoba, a co nie. Powinna się obudzić. Najlepiej wziąć zimną kąpiel w… tu jej spojrzenie padło na morze. Nie. Nie mogła teraz. Dowie się o tym, nie będąc gotowym na taką informację. Zrobi to co najwyżej w mieszkaniu bądź wróci tutaj później.
    - Sherlock… - powiedziała niemal szeptem, patrząc na niego z góry. Pochylała nad nim lekko głowę. – Martwię się o ciebie. Nie chcę, abyś tutaj spędził noc. Mieszkalne piętra karczmy są do mojej dyspozycji. Nikt tam nigdy nie przesiaduje, więc… zanim się nie zgodzisz, pomyśl chwilę. Twoje miłe towarzystwo w pokoju obok będzie odmianą pośród tej samotności. Bo… tak mogę nazwać swoje życie. Samotnością. Tam, skąd pochodzę, bo nie jestem tutejsza, nie było niemal żadnych uczuć… Miałam jedynie jedną… dobrą znajomą. Coś jak przyjaciółkę nawet. Ale ją porwano i nie mam pojęcia, gdzie jest. Tutaj mam tylko Marge i Jonesa. Każdy inny patrzy na mnie tylko jak na obiekt… upustu swoich pragnień. Wiesz, o co mi chodzi – jedną ręką przesunęła po swoim udzie od kolana w górę. – Ty jesteś inny. Wiem, że na mnie tak nie patrzysz i patrzeć nie będziesz. Poza tym… lubię cię. Naprawdę. Dlatego… Proszę – dodała ostatnie słowo szeptem, darząc go najpiękniejszym spojrzeniem na jakie było ją stać.

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  50. Uśmiechnęła się. A jednak! Jednak jej się udało go przekonać. Nie, żeby była nieszczera, ale… wtedy, gdy żyła w samotności, nie znała nic poza tym. Więc nawet jej to nie zawadzało w polowaniu, śpiewaniu i tak dalej. Ale gdy zjawiła się tutaj, w otoczeniu tylu ludzi… wtedy dopiero zrozumiała.
    Podał jej rękę, a ona złapała go pod ramię. I szli tak przez plażę do miasta, do tawerny. Miał rację, nie bała się tych „ciemnych typów”, a w ten sposób aktualnie była bezpieczniejsza niż wcześniej. Poprowadziła go do tylnych drzwi wchodzących na zaplecze. Nie miała ochoty robić żadnego zamieszania w karczmie obecnością swoją i mężczyzny.
    Weszła pierwsza. Pech chciał, że na zapleczu akurat wojował jej ojciec. Spojrzał na nią, a potem łypnął groźnie na Sherlocka za nią. Westchnęła cicho. Będzie musiała to trochę potłumaczyć…
    - Papa… - odezwała się cicho, robiąc krok w jego stronę. Jones założył ramiona na torsie i patrzył na nią wzrokiem w stylu „co ten cyrk ma znaczyć?” – To jest Sherlock. Mój… - obejrzała się za siebie, aby raz jeszcze na niego spojrzeć. Posłała mu delikatny uśmiech. – Przyjaciel. Pomyślałam, że mamy wolne górne piętra karczmy, więc możemy mu użyczyć noclegu… Byłoby naprawdę miło. Och, oczywiście damy mu osobny pokój – dodała pospiesznie. Jej słowa brzmiały raczej jak tłumaczenia nastolatki za młodej na chłopaków, ale jednak nie chcącej z nich zrezygnować. – Papa, naprawdę…
    - Rosa – zwrócił się do niej niskim głosem, patrząc na nią jak na niesforną dziewczynkę. Tak bardzo brakowało mu swoich własnych, małych dzieci… - Mówiliśmy ci już z matką odnośnie…
    - Tak, wiem, ale Sherlock nie jest taki. On jest miły i… potrzebuje mnie. I wcale nie chodzi mu tylko o… to.
    Jones prychnął.
    - Gadasz jak zakochana – burknął, na co Rosa opuściła głowę, ukrywając tym samym włosami lekkie rumieńce na policzkach. Ojciec machnął ręką. – Niech idzie. Ale niech spróbuje tylko coś zrobić to… - tu spojrzał na Sherlocka stojącego nadal przy drzwiach. – Idźcie już – warknął.
    Rosa czym prędzej opuściła zaplecze, minęła ladę i poszła po schodach na górę, mając nadzieję, że jej towarzysz idzie za nią. W pokoju miała komplet kluczy do innych pomieszczeń, więc właśnie tam się udawali. Otworzyła drzwi.
    Pokoik był mały, ale przytulny i zadbany. O jasnych ścianach i trochę wyblakłych firanach. Łóżko stało przy oknie. Jasna pościel zasłonięta częściowo była kocem. Obok niego stał stolik. Niedaleko drobny regalik z książkami, których nawet nie umiała nazwać. Traktowała go ozdobnie, dodawał po prostu uroku. Otworzyła mniejszą szafkę z wiszącymi kluczykami i złapała za jeden z nich.
    - Aha, ten będzie dla ciebie. – Wyprostowała się i odwróciła do Sherlocka, aby wręczyć mu kluczyk.

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  51. Rosie było po prostu głupio. Nie wiedziała, czy przez słowa Jonesa czy przez jego zachowanie. Żałowała, że w pobliżu nie było Margaret… Ona była łaskawsza względem Rosy. W każdym razie Sherlock nie powinien słyszeć tego, co usłyszał. Szczególnie o zakochanej dziewczynce. Ona nawet nie wie, co to znaczy kochać! Chociaż… czy na pewno?
    Wziął bez niczego kluczyk. Dalej miała lekko opuszczoną głowę, ale uśmiechnęła się lekko, jakby z ulgą, gdy pocałował jej czoło. To było takie… zupełnie inne.
    - Przepraszam cię za niego. Nie lubi, gdy ktokolwiek zwraca na mnie uwagę… Stara się mnie chronić. Czasem mu to nie wychodzi…
    Sherlock żegnał się z nią. To było jasne. I nagle poczuła ukłucie żalu. Odchodził… noc miała ich podzielić. Oczywiście, nie mogli spać w jednym łóżku! Ale… to tak szybko…
    Zrobiła kilka szybkich kroków i w progu jeszcze go złapała. Objęła go mocno od tyłu, przytulając bok twarzy do jego pleców. Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko.
    - Zostań jeszcze chwilkę… - szepnęła błagalnie. Nie chciała tak szybko zostać sama. Nie po to go tutaj wręcz siłą zawlekła…

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  52. Zatrzymał się. Dziewczyna uśmiechnęła się i przytuliła jedynie mocniej, gdy obrócił się do niej przodem, przyciskając bok swojej głowy do jego torsu. To było takie… miłe. Nigdy nie przytulała się do innego mężczyzny niż Jones. On był dla niej ojcem, nie kimś takim jak… Sherlock. Właśnie, kim w zasadzie był dla niej ON? Sama chciała to wiedzieć…
    Uśmiechnęła się smutno. Gdyby nie ten jeden błąd, nieposłuszeństwo, pewnie byłby teraz najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. I ona nigdy by go nie spotkała, żyjąc tysiące kilometrów od niego. Zamknęła oczy.
    - Pewnie wiódłbyś szczęśliwy żywot razem ze swoimi pociechami, wymyślając im zajęcia, których by się podjęli w przyszłości… Byłbyś dumnym ojcem z dobrze wychowanych dzieci. Żyłbyś na dworze Króla. I nigdy byś mnie nie spotkał. Brzmi jak dobry plan na życie – dodała szeptem i odsunęła się lekko od niego, stając teraz przy regale z dziwnie poukładanymi książkami. Niektóre były powkładane do góry nogami. Dla niej nie było różnicy.
    Dlaczego czuła się tak… dziwnie? Zupełnie jakby była zazdrosna o to, że Sherlock może mieć takie niespełnione marzenia. Że chciał kiedyś ułożyć sobie życie – może nadal chce? Co jej, obcej praktycznie osobie, do tego? A jednak była smutna. Ona nigdy nie miała marzeń. Żyła chwilą… Nigdy nie myślała, aby stworzyć z kimś rodzinę. Zresztą, czy mogła? Nigdy nawet nikogo nie kochała. Mogła mieć w ogóle dzieci z człowiekiem? To było możliwe?
    - Może faktycznie nadaję się tylko do spełnienia sprośnych wyobrażeń innych – nawet nie zauważyła, kiedy wypowiedziała to na głos. Miała być to jej kolejna myśl, nie zdanie, którego powinny słuchać uszy Sherlocka. Zwiesiła jedynie głowę i odwróciła się do niego tyłem, mając zamiar podejść do łóżka i na nim usiąść.

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  53. Uśmiechnęła się lekko. Chciał ją pocieszyć. Ale czy to było właściwe? Przecież niezaprzeczalnie miała rację – nie potrafiła nic. Nie umiała nawet czytać i pisać! Czy chciała się nauczyć – sama nie wiedziała. Było pewne jedynie jedno. Potrafiła niezaprzeczalnie uwieść każdego mężczyznę. Miała też piękny głos, który nawet nie miała szkolenia. I… to wszystko, co umiała. Nauczyła się jeszcze sprzątać i podawać rum. Lubiła dekorować potrawy warzywami. Nie potrafiła nawet znaleźć swojej porwanej przyjaciółki. Chociaż teraz, jakby pomyśleć, nie wiedziała, czy łączy ją z nią jakaś silniejsza więź. Ruszyła za statkiem odruchowo, bez zastanowienia. Potem huki dział i błyski nad taflą. Ona czymś też oberwała, ktoś źle wycelował. Był sztorm, a ona straciła przytomność. Wylądowała całkiem naga na brzegu. Znaleziona przez Margaret i przez nią okryta. Zaniesiona tutaj przez Jonesa. Potem dwa miesiące odzwyczajania się od ludzkiego mięsa i nauka chodzenia… A potem… jej życie nabrało stałego rytmu. Podawanie rumu, ładne uśmiechy, chichot, poznawanie nowych ludzi. I tak na okrągło. Takiego życia nie pozazdrościłaby żadna normalna panna. Rosa nawet nigdy się nie zastanawiała nad tym, co ją spotkało…
    Patrzyła Sherlockowi w oczy. Chciał, aby powiedziała coś, z czym się nie zgadzała. Nie była warta niczego. Była bezlitosnym mordercą. Nie tą, za jaką ją miał. Pokręciła głową.
    - Nie, mój książę – powiedziała cicho, odwracając wzrok w bok. – Nie jestem taka, jak inne panny. Nie czeka na mnie żaden rycerz, który zabije każdego, kto choćby na mnie krzywo spojrzy. Żaden nie będzie chciał mnie bronić, żaden nie ulokuje we mnie swoich uczuć, a wszystko dlatego, że jestem inna… Jestem potworem, Sherlock. Urodziłam się nim i nim umrę. I nic tego nie zmieni. Niezależnie od tego, jak bardzo bym chciała.

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  54. Jego szantaż dla niej… szantażem nie był prawie wcale. Słuchała go uważnie, nie przerywając. I nadal się nie zgadzając z jego słowami. Nałożnicą Lucyfera… Bardzo blisko, była syreną. To jak bycie samym demonem. On jeszcze nie wiedział, że właśnie ta ślicznotka przed nim jest w stanie bez problemu odebrać mu życie. Jej dobrą wolą było, że tego nie zrobiła.
    Patrzyła w jego oczy z lekko rozchylonymi ustami. Z każdą chwilą ciągnęło ją do niego coraz bardziej. Z każdą chwilą potrzebowała jego, jego ciała i jego bliskości. Nie chciała go puścić. Jeśli pójdzie tak dalej to… To będzie przeżywała najgorsze chwile swojego życia. Jej nie krępowało nic. On wciąż żył przeszłością. Nie mogła rościć sobie do niego żadnego prawa. Ale zawsze mogła wymagać jego… zainteresowania. Miała sposoby, aby go do siebie… „przyciągnąć”.
    Jedna dłoń delikatnie wsunęła się na jego policzek i pogłaskała go po nim, przez chwilę patrząc na jego wargi. Potem znów wzniosła wzrok na jego oczy.
    - Naprawdę, zrobiłbyś to? – zapytała cicho. – Zostałbyś ze mną na noc?
    Mówiła tak, jakby inne słowa do niej w ogóle nie dotarły. Och, Rosa… jak ty słabo kryjesz swoje emocje i myśli.

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  55. Uśmiechnęła się jedynie uroczo. Za ten właśnie uśmiech były przebaczane jej wszystkie drobne przewinienia, jakie zdążyła popełnić. Jeden uroczy gest i mężczyźni miękli, przemieniając jej szczerą prawdę w żart. Zapominając o niedogodności jej słowa.
    Dotknął jej dłoni. Przerwała na chwilę kontakt wzrokowy, aby spojrzeć na jego rękę, ale zaraz powróciła do jego oczu. Jakoś przyzwyczaiła się do tego, że zawsze była drobniejsza od jakiegokolwiek mężczyzny. Czasami mniej, czasami bardziej… To zresztą nie było ważne. Nikt nie podbijał przynajmniej jej serca. Z czego właśnie wyłamywał się Sherlock…
    Nie odpowiedziała mu, po prostu się miło uśmiechała. Przymrużyła niespodziewanie oczy i nachyliła się w jego stronę. Ich wargi dzieliły już milimetry. Wtedy się odezwała:
    - Uciekaj stąd, jeśli nie chcesz zostać pożarty przez syrenkę taką jak ja – wyszeptała zmysłowo. Dla niego mogło to zabrzmieć jak żart. Dla niej niekoniecznie. Musiała przerwać tą chwilę, jeśli nie chciała zabrnąć za daleko. I potem cierpieć. Wysunęła się powoli z jego uścisku, wycofała o kilka drobnych kroczków i obróciła tyłem. Czekała na reakcję. Wyjdzie, uciekając też przed wszystkim tym, na co obje nie byli gotowi? Czy zostanie, skazując się na to?

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  56. W istocie, jeść go nie zamierzała. Jeszcze by wróciła do poprzedniej diety… i byłaby silniejsza niż jest teraz. Och, nie. Poświęciłaby już tą całą siłę, nie może mordować ludzi. A już tym bardziej nie Sherlocka… któremu zaczynała ufać, do którego zdążyła się już przywiązać. To aż dziwne, od kiedy syrena pada tak do stóp człowieka… Musi mieć w sobie jakąś kapkę magii.
    Obróciła lekko głowę w bok, by spojrzeć na niego kątem oka. Stał w miejscu, a jedynie na nią patrzył. Uśmiechnęła się lekko i zaśmiała się cicho, jakby nawet zadziornie. Jakby dla niej była to niewinna, dziecinna zabawa. „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”.
    - I tego nie usłyszysz – powiedziała cicho, z powrotem odwracając głowę.

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  57. Westchnęła cicho. Czemu on był taki uparty? Czemu mu tak zależało? Nie odwróciła się ani na moment. Może powinna dla świętego spokoju powiedzieć? Nie, żeby uważała jego towarzystwo za mękę, ale jakoś nie lubiła… No, nieważne.
    Rączki przełożyła do przodu i skrzyżowała paluszki na znak, że niekoniecznie mówi prawdę.
    - Tak, masz rację – powiedziała. – Jestem okropnie wartościową kobietą, która umie tak naprawdę bardzo dużo, a gdzieś tam na świecie czeka na mnie książę z bajki na białym rumaku, który tylko marzy o tym, aby wybawić mnie z opresji.
    Nie odwróciła się ni na moment do niego. Na jej ustach gościł lekko ironiczny uśmieszek, ale i tego nie mógł dostrzec.

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  58. Uśmiechnęła się do niego ładnie, kiedy obrócił ją trochę do siebie. Wiedział, że nie mówiła na poważnie, a teraz… Zerknęła w okno. Fakt, na dworze było już dawno ciemno, ale czy to był powód, aby sobie już iść, bo dziewczę „musi się przespać”? Czy to była kolejna wymówka?
    Nie zdążyła nawet nic powiedzieć, a Sherlock już naciskał na klamkę. Zerwała się z miejsca, by do niego podbiec.
    - Czekaj! – powiedziała tylko, złapała go za rękę. Chciała dać mu buziaka w policzek na dobranoc, tylko… obrócił głowę. Ich usta przez chwilę się połączyły… Aż Rosa zrozumiała całą sytuację. Odsunęła się powoli i szybko odwróciła od niego. Chciała go wcześniej zatrzymać, ale teraz…
    - Tak… Do-dobranoc, Sherlock… - powiedziała cicho. Opuściła głowę, aby włosami przykryć rumieńce na twarzy.

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  59. Stała nieruchomo, aż usłyszała ciche zamknięcie drzwi, co oznaczało, że Sherlock już wyszedł. Zaraz potem pozwoliła sobie na zduszony krzyk i rzuciła się na łóżko, chowając głowę pod poduszkę. Och, Rosa, jesteś taka głupia! Podarowałaś mu tak cenny „upominek” za, dosłownie, NIC! Przecież on wciąż żyje przeszłością, nigdy cię nie pokocha, a więc nigdy nie będziesz miała gwarancji, że tego nie wykorzysta. Nie każdy powinien umieć oddychać pod wodą… A widząc twoje postępowanie, zaraz właśnie KAŻDY mężczyzna będzie to potrafił i może skrzywdzić ocean! Albo zabrać z dna skarby, których zabrać nie powinien! Jesteś taka głupia!
    Z takim właśnie poczuciem zasnęła, z głową pod poduszką. Potem, gdy się przebudziła, wydobyła ją i pozbyła się sukienki, po czym zakopała się z pościeli. Nie miała absolutnie żadnego zamiaru stąd wychodzić… Świat by ją wyśmiał.
    Ale, niestety, spać wiecznie nie mogła. Musiała wygramolić się z łóżka, zaścieliła je w miarę i wyszukała inną sukienkę (białą z czerwonym gorsetem), a włosy spięła z tyłu, bo, jak zauważyła, zapowiadał się ciepły dzień. Po czym wyszła powoli z pokoju, zapominając sprawdzić, czy Sherlock jest jeszcze u siebie. Zeszła powoli ze schodów.
    W tym czasie po karczmie kręciła się Margaret, matka Rosy. Najwidoczniej potraktowała Sherlocka jako zwykłego klienta, bo nie wdawała się z nim w żadną rozmowę czy coś. Blond dziewczę było już na ostatnim stopniu, w myślach mając ostatni wieczór czy raczej ich „pożegnanie”, gdy dostrzegła… Jego. Sherlock siedział przy stoliku. Zrobiła natychmiastowy w tył zwrot, chcąc go głupio uniknąć. A może nie zauważył!

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  60. Miał rację. Chciała przed nim uciec, przed jego wzrokiem, przed… wszystkim. Błędem było, że w ogóle tutaj zeszła! Mogła, nie wiem, uciec przez okno, albo oryginalnie skorzystać z łazienki, by się wykąpać (zazwyczaj kąpiel łączyła z pływaniem w morzu – co do końca nie było bezpieczne w jej sytuacji, jak zresztą wszystko, co robiła). Chciała udać, że tamto wczoraj w ogóle nie miało miejsca. Nieważne, że wydarzyło się kompletnie przypadkiem.
    Poczuła niespodziewanie uścisk na swoim ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła… Sherlocka. Ale nie na długo, bo zaraz napadł na niego jakiś większy człowiek. Oniemiała. Jak zazwyczaj przyzwyczajona była do „godzenia” zbyt nadgorliwych panów i wyrzucania ich z karczmy, tak teraz nie wiedziała zupełnie, co zrobić. Była przerażona. Widziała, że Smith traci powoli oddech, ale… Nagle go odepchnął. Nie dojrzała, dlaczego, ale ten drugi odskoczył od niego zupełnie nagle.
    Czy mogli porozmawiać? Stała jeszcze przez moment, patrząc na niego jak na ducha. Otrząsnęła się w końcu jednak z szoku, gdy dotarło do niej, co też Sherlock powiedział do pana osiłka. Zmarszczyła brwi. Ale mniejsza. Chciał porozmawiać.
    - Słucham – powiedziała tylko. Zdeterminowana do tego, iż odciągnie go od pomysłu walki.

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  61. Patrzyła na niego uważnie i słuchała. A im dłużej słuchała, tym bardziej miała ochotę go przytulić. Ale w karczmie, na oczach wszystkich, nie wypadało. Chociaż on zdawał się w ogóle nie zdawać sprawy z tego, co tak naprawdę zaszło… Nieważne, przypadkiem czy nie – ale zaszło! I tego wypadku się nie odwróci. I on musi o tym wiedzieć zanim… stanie się… cokolwiek.
    - Sherlock, ja… naprawdę nie chcę, abyś walczył z tym mężczyzną. Boję się o ciebie. – Postąpiła krok do przodu i wbiła swoje spojrzenie w jego oczy. – Nie chcę, aby stała ci się krzywda… a nie wiem, co on jest w stanie zrobić. A tak poza tym… muszę ci coś powiedzieć. Chciałabym, abyś o zachodzie słońca spotkał się ze mną na dalszym odcinku plaży. Na tym odcinku, który jest zakryty przez kamienie. Tam… tak, to będzie odpowiednie miejsce do tego, aby ci to powiedzieć. To ważne i… zdaję sobie sprawę, że więcej mogę ci już nie zobaczyć.
    Bała się, ale musiał wiedzieć z kim przystaje. Komu zaufał. Nawet jeśli odejdzie i złamie jej młode serduszko, zrozumie. Ona nie była stworzeniem, które należało kochać. Była morskim potworem, którego należało nienawidzić i jak najszybciej zabić.

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  62. Nie udało jej się go namówić. Westchnęła jedynie. Mężczyźni… Honor ważniejszy od życia. Nie miała już nic do gadania. Mogła tylko zostawić sprawę taką, jaka miała być. I tyle. Dlatego pokręciła głową, pokazując mu tym samym pełnym politowania spojrzeniem, że wcale jej się to nie podoba, i poszła do lady, gdzie zacząć miała pracę. Nie mogła się przecież tak obijać… Chociaż i tak, gdy tylko Sherlock wyszedł, niemal przylgnęła do okna, aby skontrolować, czy czasem na pewno nic mu nie jest. Nie znała się na medycynie. Nawet nie znała kogokolwiek, kto się znał. Ale… mogła zawsze coś wymyślić. Cokolwiek!
    Dzień wlókł się nieubłagalnie. Klienci ociągali się cholernie i byli niemiłosiernie męczący akurat dzisiaj. Akurat teraz, gdy postanowiła postawić wszystko na jedną kartę. Wyjaśniła Margaret, że wieczorem, o zachodzie słońca, wyjdzie się przejść, tak „dla zdrowia”. Czy jej to na zdrowie wyjdzie – to się dopiero okaże.
    W końcu nadszedł ten „upragniony” wieczór. Rosa obsłużyła ostatniego klienta i wyszła przez drzwi na zapleczu. Potem wmieszała się w tłum ludzi i tak oto znalazła się na piaszczystej plaży… A i tak do miejsca przeznaczenia był jeszcze spory kawałek drogi. Jednak był to jej ulubiony fragment, gdzie mogła być sobą. A przede wszystkim – nikt prawie nigdy nie kręcił się w okolicy. Dlatego właśnie go kochała. Widziała go już na horyzoncie. Odetchnęła głęboko, ale nie z ulgą. Zbliżało się nieuchronne…

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  63. [Mam nadzieję, że tak może być :)]

    Czasem, żeby znaleźć odpowiedzi na dręczące pytania trzeba się nieco poświęcić. Potrzeba też nieco cierpliwości i pewnych, niezwykłych umiejętności. Nie była wiedźmą, ani kimś obdarzonym nadludzką mocą, jednak znała kilka ciekawych obrzędów, które niekiedy odprawiała. Niestety minęło sporo czasu od ostatniego "seansu", więc nie była do końca pewna, czy teraz wszystko pójdzie po jej myśli. W każdym razie nie zamierzała zrezygnować ze swojego pomysłu, za bardzo pragnęła upewnić się, że duchy przeszłości nie zamierzają przybyć do niej z niezapowiedzianą wizytą. A w mieście słyszy się tyle plotek... Lepiej mieć całkowitą pewność, niż żyć z obawą, iż zobaczymy na swej drodze kogoś, kto powinien być martwy. Byłoby to ciekawe spotkanie, jednakże niezwykle nieprzyjemne i niespodziewane. Regana nie lubiła tego typu niespodzianek, dlatego też siedziała teraz na plaży w pobliżu niewielkiego ogniska i przygotowywała się do swojego małego rytuału. Spojrzała na bezchmurne niebo, które już od dawna ozdabiały jasne gwiazdy oraz księżyc. Leniwie uniosła lewy kącik ust w górę i powróciła wzrokiem do ognia. Sięgnęła po nóż i cicho mrucząc coś pod nosem powoli rozcięła skórę na dłoni. Kilka kropel jej słodkiej, czerwonej krwi wpadło w płomienie. Nie stało się nic nadzwyczajnego. Ogień nie zmienił swego koloru, ani się nie rozprzestrzenił. Przymknęła powieki całkowicie skupiając się na recytowanej formułce, lecz kiedy wyczuła czyjąś obecność wszystko szlag trafił.
    - Co do... - Mruknęła wstając pospiesznie. Rozejrzała się wokół chcąc znaleźć delikwenta, który ośmielił się przerwać jej jakże ważny moment. W ogóle nie zwracała uwagi na zranioną dłoń, ani na krew kapiącą na piasek. Ogarnęła ją wściekłość.

    [I przepraszam za zwłokę.]

    Regana

    OdpowiedzUsuń
  64. [Oh, pewnie, że wątek. Może Szkielet będzie siedział i grał sobie na gitarce, a gdy zobaczy Sherlocka zaśpiewa kilka zwrotek o tym, jak to opuścił Londyn i tak dalej ? Może to być ciekawa rozmowa :)]

    Szkielet

    OdpowiedzUsuń
  65. [W porządku, ja już nawet piosenkę mam xD]

    Szkielet

    OdpowiedzUsuń
  66. „Mały Sherlock opuścił Londyn
    I dołączył do pirackiej załogi.
    Stał się człowiekiem morza
    A Kraken już czeka na śmierć śmiałka.

    Yo ho, mały Sherlock stał się ledwie szczurem okrętowym.
    Yo ho, mały Sherlock zgubił się na statku wśród najczarniejszych z piratów.

    Sherlocku, płyniesz z nami w czeluście Piekła
    Tam gdzie wszyscy Twoi bliscy już są
    Czy zobaczysz swoją ukochaną ?

    Yo ho, mały Sherlocku, pij tyle by zagłuszyć strach.
    Yo ho, pirat nie boi się śmierci.

    Tęsknisz za Londynem, mały Sherlocku?
    Zapomnij o swoim domu, piracie życie lepsze od wszystkich wygód.
    Napij się rumu, zgwałć jaką dziewkę
    Nich ocean usłyszy Twój zew i krzycz tak, bym Cię usłyszał.

    Yo ho, jesteśmy tu razem, mały Sherlocku
    Yo ho, szczurze okrętowy, wznieś butelkę rumu do ust i pij.”

    Szkielet pieścił gitarę jak wirtuoz. Śpiewając patrzył na mężczyznę, który słysząc pieśń, poczuł się nieswojo. Naciągnął kapelusz na twarz, kończąc szantę. Podniósł się z miejsca, i przesunął dłonią po brodzie.

    [Mam nadzieję, że piosenka choć trochę Ci się spodoba xD]
    Szkielet

    OdpowiedzUsuń
  67. -Dobrze prawisz, mój przyjacielu. – stwierdził Szkielet. Nie mógł zaprzeczyć, że szanta, którą sam stworzył, podobała mu się. – A Piekło istnieje. Tutaj. – przystawił dwa palce dłoni do skroni, na wzór pistoletu.
    Szkielet wierzył jedynie w Piekło. Nie było czegoś takiego jak Niebo, nie było dla Szkieleta. Ale Szkielet był pełen absurdów, i gdy śpiewał w swoich pieśniach o Piekle, przypisywał mu wszystkich ludzi, nawet tych dobrych, tak zwanych aniołków.
    -Masz w sobie coś co polubiłem. – dodał po chwili. – Ale nadal jesteś szczurem okrętowym, mój drogi.

    [Ufff, dobrze, że ci się spodobała. Bałam się, że wyjdzie beznadziejnie xD]

    Szkielet

    OdpowiedzUsuń
  68. -Wiem. Nie miej mnie za imbecyla, ludzką glistę pozbawioną inteligencji, młodzieńcze. – położył dłoń na ramieniu mężczyzny i ścisnął lekko palce. Zmrużył oczy, i uśmiechnął się jak morska hybryda, pokazując oblicze krwawego wojownika, jakim w istocie był.
    -Tylko nie mów tego przy kapitanie. Wiesz, mógłby się obrazić czy coś. Kto go tam wie ? – wcisnął w dłonie Sherlocka butelkę rumu. – Pij przyjacielu, pij. Po ciężkiej pracy, warto się napić.

    Szkielet

    OdpowiedzUsuń
  69. -Smok nie jest zły. Bylebyś ty słyszał o statkach, które kiedyś pływały po oceanach. Mówi się, że raz do roku, w czasie pirackich grabieży, woda przybierała czerwony kolor, jak krew. Załoga była złą do szpiku kości. Na każdym statku wisiały głowy zdrajców. Anglicy i Hiszpanie bali się nas piratów.
    Zaśmiał się gardłowo. Wziął butelkę alkoholu w swoje dłonie, i napił się.
    Poklepał Sherlocka po ramieniu. Przyjrzał się delikatnym rysom twarzy mężczyzny; wyglądał i nadawał się bardziej na kogoś, kto mógłby zasiadać przy boku króla. Ale Szkielet widział w nim także wojownika, może nie aż tak dobrego by tworzyć o nim legendy, ale na tyle wprawionego w boju by przypisać mu niektóre zasługi.
    Szkielet cieszył się także, że Sherlock nie wie kim jest. A bynajmniej tak mu się wydawało, bo przecież reszta załogi Latającego Smoka, kłania się przed zastępcą kapitana, czego on osobiście nie lubi. Bowiem wszyscy o oczach Szkieleta są równi.

    Szkielet

    OdpowiedzUsuń
  70. Nie miała pojęcia, gdzie przez cały dzień podziewał się Sherlock. Ale nie założy mu przecież smyczy i nie każe siedzieć przy ladzie, podczas gdy ona będzie obsługiwała z pięknym uśmiechem gości szczerzących się do niej głupio i co rusz zerkających na cielesne uroki młodego dziewczęcia. Piraci potrzebowali wolności i rozrywki, więc nie ruszyła się nawet na krok, żeby go poszukać. Umówili się. Nie miała co do tego wątpliwości, że przyjdzie. Miała wątpliwości co do tego, że będzie w stanie mu powiedzieć… JAK ma to zrobić, skoro się tak straszliwie boi?
    Była już prawie na miejscu. Dostrzegła go – to było w jego stylu. By przybyć przed damą, by ta nie musiała na niego czekać. Mimowolnie uśmiechnęła się, chociaż nie była ani na moment spokojniejsza – wręcz przeciwnie, bała się jeszcze bardziej. Teraz wszystko się okaże…
    Wyminęła skałę i gdy tylko doszła do Sherlocka, objęła go wpół i przytuliła mocno. Tak, jakby miała go już nigdy więcej nie zobaczyć czy nie dotknąć. Zamknęła oczy, wtulając głowę w jego tors. Nie chciała go stracić… Ale to, co miała zrobić, było jedynym wyjściem z tej całej sytuacji… On musi wiedzieć. I była pewna, że nie wykorzysta tej informacji przeciw niej. Nie może. To byłoby… wbrew jego zasadom. Chyba że… syrena nie jest traktowana tak, jak każda inna kobieta… Zagryzła dolną wargę i przycisnęła się do niego mocniej.

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  71. Szkielet zaśmiał się i kiwnął głową. Poprawił kapelusz, po czym rozejrzał się dookoła, mrużąc oczy. Czuł się obserwowany- ale tak było w każdym porcie gdzie akurat postawił swą nogę. Zawsze ktoś czekał na to by stracił czujność, a potem poderżnąć gardło. Ale Szkielet miał dar – zawsze odczuwał wszystko swoimi zmysłami intensywniej niż inni ludzie.
    -Więc umiesz walczyć, co ? – zapytał. – To dobrze, kochanieńki, to dobrze. Bo ta umiejętność zaraz ci się przyda.
    Z cienia wyszło kilku mężczyzn. Byli uzbrojeni i mieli na sobie mundury królewskie. Zapewne stacjonowali tutaj, czekając na piratów, którzy zmęczeni morzem osiadali się na kilka dni by się upić i zgwałcić jakąś dziewuchę.

    [Rozumiem. Są rzeczy ważniejsze niż odpis :)]

    Szkielet

    OdpowiedzUsuń
  72. Nikt się z grupy nie wycofał – to było jasne. Każdy chciał dowieść, że jest warty miana pirata i jest na świecie mało rzeczy, które go przerażą. Potem, jak zdobędziesz szacunek i rangę, jest podobnie, tylko nie wycofujesz się przez to, aby pokazać tym małym kundelkom jaki to nie jesteś dzielny. Oczywiście.
    Anamaria, w jednej ręce dzierżąca kordelas, którym rozcinała kolejny rośliny, które zasłaniały jej widok, w drugiej – nienaładowany jeszcze pistolet, nie oglądała się na swoją grupę. Dobrze wiedzieli, że mają się trzymać blisko, inaczej zaczną nazywać to miejsce domem. Dopóki nie zostaną zeżarci przez jakieś dzikie zwierzęta albo kanibali.
    Trafili w końcu na jakąś normalną w miarę ścieżkę. Niestety – rozwidloną. Jedna prowadziła w nieznane. Druga – do tajemniczej jaskini, w której mogło kryć się prawdziwe niebezpieczeństwo, ale również i skarb. Trzecia – prowadziła tam, gdzie był ogień. Dopiero teraz kobieta odwróciła się. Pistoletem zaczęła wskazywać na kolejne osoby, dzieląc wszystkich na trzy grupy.
    - Ty, ty, ty, ty i ty. Idziecie sprawdzić, kto tam siedzi. Jeśli kanibale, radzę wam uciekać, byle szybko. Druga grupa idzie w drugą stronę. MOJA zaś część, do jaskini. Dwóch z was zostaje na czatach.
    Ponownie obróciła się i weszła dość niepewnie do środka. Kto wie, gdzie wylądują u wylotu… JEŚLI wylądują…

    Anamaria

    OdpowiedzUsuń
  73. Puściła go natychmiast, gdy tylko to powiedział. Uśmiechnęła się przepraszająco i kiwnęła główką.
    - Tak… masz rację, ale… - westchnęła cicho i uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Dopytał, o co chodzi. Och, dlaczego… Dlaczego nie może być zwykłą kobietą? Nie potrafi mu tego powiedzieć… Zbyt wiele od tego zależy… Wzięła głęboki wdech. – To jedyny sposób, aby ci o tym powiedzieć…
    Ręką znalazła zapięcie od gorsetu swojej sukni. Zaraz został rozpięty, a suknia wisiała na niej luźno – niedługo. Zaraz leżała na piasku. Powróciła wzrokiem na jego oczy i uśmiechnęła się lekko. Wiedziała, że będzie zmieszany. Nie była pewna, czy domyśli się, o co chodzi, czy przez jej zachowanie będzie otępiały. Rozpuściła luźno włosy, które targane były teraz przez nie aż tak silny wiatr. Zrobiła krok w tył.

    [Odpowiedź mi się podobała. ;) I nie przerywaj jej. Niech przedstawienie trwa! xD]
    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  74. Stała przodem do wody z opuszczoną głową. Jej dolna warga drgała. Myślał, że jest normalna… Zawiódł się… Wiedziała, że jest zawiedziony. Wiedziała, że teraz pewnie nie będzie chciał jej widzieć. Znać. Nie powie nikomu, ale sam nie pogodzi się z tą myślą. Dlaczego tak bardzo ją to bolało?
    Podniosła głowę, aby spojrzeć na wschodzący księżyc. Po czym ruszyła do wody. Teraz to już i tak nie miało znaczenia. Pokaże mu prawdę, a on zrobi z nią co zechce. Ona będzie z nim szczera, a on… on jej nigdy tego nie wybaczy. Woda sięgała do połowy jej ud. Rosa wskoczyła głębiej i zniknęła z pola widzenia. Potem wyłoniła się z lśniącymi łuskami. Podpłynęła bliżej z opuszczonym wzrokiem.
    - Cztery miesiące temu porwano na statek Tamarę. Gdybym nie ruszyła za nią, nie byłoby mnie tutaj. Margaret znalazła mnie wyrzuconą na brzeg. Okryła i ugościła, a ja chciałam ją zjeść. – Uśmiechnęła się na to wspomnienie. Było jej głupio za to, jak się zachowywała. – Dwa miesiące temu po raz pierwszy zeszłam do ludzi. Sherlock, zaufaj mi. – Podniosła głowę i usiadła, a woda wciąż utrzymywała przy istnieniu jej ogon. – Nie krzywdzę już ludzi. Gdybym tylko mogła oddać tą naturę… Dlatego nienawidzę muzyki. Staram się być na nią głucha. Nienawidzę śpiewać. To zwodnicze przekleństwo… Nienawidzę tego, jak wyglądam. – Opuściła głowę, krzyżując ramiona na piersiach, by je zakryć. – Nienawidzę tego, co robiłam. Ale jak mogłam postępować inaczej, nie znając innego postępowania? Nie musisz mi wierzyć. Możesz teraz odejść i zostawić mnie. Ja… nie będę się gniewać… - Zamknęła oczy. Myśl, że może go więcej nie zobaczyć, bolała… Okropnie bolała. W świetle księżyca zalśniła na jej policzku jedna jedyna łza. – Zostaw mnie dla własnego dobra – szepnęła.

    [Dziwnie to wyszło moje :<]
    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  75. Szkielet mógłby się założyć, że właśnie tak to się skończy – po raz kolejny zostanie napadnięty przez gnojków, którzy chcieliby zobaczyć jego truchło. Ale nie, on przecież nie może dać się wykończyć.
    Przekrzywił głowę w bok i ruszył na przeciwników. Jednemu z nich rozciął brzuch, a z głębokiej rany wyślizgnęły się wnętrzności – Szkielet z wężowatym uśmieszkiem patrzył na jelito grube i cienkie.
    Krew pobrudziła mu spodnie. Zmarszczył brwi i zabił kolejnych mężczyzn; lubił walkę wręcz, więc gdy tylko nadarzyła się okazja, użył pięści. Dźwięk łamanego nosa, sprawił, że jego uśmiech powiększył się.
    -To diabły są ! Diabły ! – zawołał jeden z ocalałych, który pognał przed siebie, szukając ucieczki. Szkielet spojrzał na swoją szablę i rzucił broń, tak, że ostrze zatopiło się w plecach uciekiniera.
    -Trafiony, zatopiony. – mruknął.

    Szkielet.

    OdpowiedzUsuń
  76. Już sama się w tym wszystkim zgubiła. Przed chwilą wydawał się przerażony. Teraz jest zafascynowany. Chociaż niekoniecznie w taki sposób, jakby tego chciała. Otarła szybko wierzchem dłoni łzę, której nie powinno być. Przecież była za twarda na tak pospolite rzeczy. Było już tak wiele okropnych sytuacji, z których wychodziła twardo. A teraz? Ach… nieważne.
    Podpierała się rękoma, lecz nadal miała spuszczoną głowę. Nie podobało jej się to, co mówił Sherlock. Nie chciała, aby patrzył na nią właśnie w ten sposób. Jakby była jakimś nowym doświadczeniem, zabawką, ciekawym okazem w zoo. Nie chciała nim być. I naprawdę nienawidziła tego, kim jest. Plusem jest tylko to, że może kogoś uratować przed syrenami i utonięciem. Czego nigdy nie zrobiła, bo nie miała okazji.
    - To nie wszystko. Wczoraj wieczorem… Nim wyszedłeś, a ja… ten przypadek… - zaczęła się gubić we własnych myślach. Zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. – Przez to właśnie otrzymałeś ode mnie możliwość dożywotniego oddychania pod wodą. Nie wykorzystaj go źle. Albo w ogóle z niego nie korzystaj. Morze nie jest bezpieczne dla ludzi.
    Wycofała się powoli do morza. Było jej przykro. Podświadomie nawet chciała znaleźć kogoś, komu podobałaby się mimo swojej okropnej natury. I zdawało jej się, że się zawiodła. To bolało.

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  77. Szkielet nie był zaskoczony; wręcz przeciwnie, bo przecież w końcu ludzie uczą nie na błędach nawet jeśli są idiotami. Spojrzał na Sherlocka i uśmiechnął się jak potwór morski.
    W jednej chwili odepchnął od siebie dwójkę mężczyzn, którzy już planowali wielką ucztę z okazji złapania pirackich ścierw. Kopnął jednego z przeciwników w splot słoneczny i odebrał mu broń.

    Szkielet.

    OdpowiedzUsuń
  78. -Chodź, napijmy się. - objął mężczyznę ramieniem i zaprowadził do karczmy.
    Szkielet po walce zawsze musiał napić się czegoś mocniejszego; był to w pewnym sensie rytuał, który praktykował już od kilkudziesięciu lat. I zawsze kończył się tak samo - Szkielet lądował upity w biuście jakiejś cycatej, niezbyt ładnej dziewki.
    Weszli do środka. W powietrzu unosił się zapach tytoniu i drewna. Przy stolikach siedzieli podpici mężczyźni - zapijaczone mordy, które liczyły na jakąś bijatykę lub względy u tutejszych dziewcząt.
    -Siadaj. - posadził Sherlocka na krześle przy stoliku oddalonym od tego tłoku ścierw. Gdy zjawiła się kelnerka, Szkielet nakazał jej przynieść najlepszy alkohol jakie mieli na składzie. W końcu jego nowy przyjaciel nie ubóstwiał rumu - w przeciwieństwie do Szkieleta - i zapewne wolałby uraczyć swoje kubki smakowe czymś innym.

    Szkielet.

    OdpowiedzUsuń
  79. Rosa jedynie uśmiechnęła się lekko i zniżyła się, podparłszy się na przedramionach. Podniosła powoli głowę, aby na niego spojrzeć. Zrozumiała, iż ta zagadka i Tiana to wszystko i to samo. Wiedziała, że będzie intrygowało go to, kim jest. Syreny bardzo rzadko były przychylne ludziom. A jeśli miała być szczera, to… wcale nie były. To rząd przypadków losowych sprawił, że jest teraz kim jest i porzuciła swoją naturę drapieżnika.
    - Każdy, kto lubi zagadki, uwielbia je też rozwiązywać. Jak więc rozwiążesz tą, Sherlocku?
    Uniosła brwi i przechyliła lekko głowę w bok. W sumie nie była pewna czy czuła lepiej się z tym, że mu powiedziała czy też nie. To wszystko było takie… dziwne. Nadal nie było jej lżej, że zrzuciła z siebie ciężar tajemnicy i kłamstwa.

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  80. -Zwą mnie Szkielet. - ściągnął z głowy kapelusz i uśmiechnął się jak potwór morski. Lubił się przedstawiać, to było coś co sprawiało mu frajdę; w końcu i w porcie i na wodach każdy go zna. Przekrzywił lekko głowę w bok.

    Szkielet.

    OdpowiedzUsuń
  81. -Moja historia nie jest ciekawa. Jestem tylko starym piratem.
    uśmiechnął się do kelnerki, która przyniosła alkohol. Podciągnął nosem i upił kilka łyków trunku, nie spuszczając wzroku z twarzy Sherlocka.

    OdpowiedzUsuń
  82. Była zadowolona z jego odpowiedzi. Po raz kolejny poczuła pociąg do tego młodego mężczyzny przed sobą. Naprawdę jej się podobał pod względem… wszystkiego. Był idealny. To co, że zabijał ludzi. Każdy pirat tak robił. Ona też kiedyś tak postępowała. Przesunęła się na piasku trochę bliżej niego, jednak pilnując, aby ogon nie zniknął. Jakoś nie miała chwilowo ochoty znaleźć się przed nim zupełnie naga, mimo że jej poczucie seksualności jeszcze różniło się od tego ludzkiego. Czemu się dziwić, skoro była wychowana wśród samych kobiet? Żadne różnicy między nimi nie było.
    Podniosła się do siadu i złapała go za szyję, przytulając do siebie. Zamknęła oczy ze spokojem. Zdecydowanie był osobą, której można ufać…
    - Dla mnie nie jest ważne, ilu ludzi zabiłeś. Ważne jest, że nie uciekłeś ode mnie i że mogę ci ufać. Dziękuję… - ostatnie słowo wyszeptała i przytuliła się mocniej. Potem dopiero zorientowała się, że przecież ona sama dopiero co wyłoniła się z wody. – Będziesz troszkę mokry – dodała trochę rozbawiona, a trochę zawstydzona.

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  83. -Bystry jesteś. – zaśmiał się gardłowo i kiwnął lekko głową. Podrapał się po brodzie. – Po prostu, że tak to ujmę: jestem piratem, którego nigdy nie chciałbyś spotkać. Ale popatrz, siedzisz tutaj, razem ze mną, całkiem spokojny o swe życie, prawda ? Więc muszę być tylko starym piratem na łaskach kapitana Morgana.

    Szkielet.

    OdpowiedzUsuń
  84. -Masz rację. Kapitan się nie lituje, co mu się bardzo chwali, inaczej byłby jak inni piraci, a raczej pseudo piraci, którzy chcą zaimponować dziewką. - napił się jeszcze alkoholu i przetarł wargi wierzchem dłoni. - Wracając do mnie, nie mamy o czym rozmawiać, jeśli nie wiesz nic o statku śmierci, który sprawował pieczę nad oceanami kilkadziesiąt lat temu. Moja historia i historia Śmierci są mocno powiązane, mój drogi.

    OdpowiedzUsuń
  85. Uniosła brwi i powoli wycofała się z uścisku.
    - Lubisz być mokry? – zapytała. Jej wyraz twarzy nie wróżył niczego dobrego. Patrzyła na niego zadziornie, jak jeszcze nigdy dotychczas. W głowie budował jej się powoli plan. Tym bardziej jej uśmiech się poszerzał. Wbiła swoje spojrzenie w piasek, dłonią wodząc po nadpływających falach. Aż w końcu nabrała w dłoń wody (było jej bardzo niewiele, ale jednak) i prysnęła nią wprost na twarz Sherlocka. Zaczęła się cicho śmiać i z samej siebie, i ze swojego pomysłu, i z miny mężczyzny.

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  86. -Więc jeśli wiesz cokolwiek o statku Śmierci, to masz przed sobą jego kapitana. - przedstawił się z lekkim wężowatym uśmieszkiem, po czym dodał. - Ale starczy o mnie. Nie lubię gdy ludzie za dużo wiedzą.

    Szkielet.

    OdpowiedzUsuń
  87. -Bo widzisz, kochany. Gdybyś się otworzył swój królewski umysł na to co cię otacza, nie musiałbym nic o sobie mówić. - zaśmiał się pod nosem. - Zostańmy przy wersji, że jestem starym piratem.
    dokończył alkohol i pokręcił lekko głową. Szkielet zdecydowanie wolał rum.
    -Nie wiem o czym mógłbyś rozmawiać ze mną.

    Szkielet.

    OdpowiedzUsuń
  88. Bawili się w wodzie jak małe dzieci. Chlapanie siebie nawzajem przynosiło im taką radość, że aż dziw pomyśleć, że oboje byli dorosłymi ludźmi. Ekhm, tak, „ludźmi” w jednej części w sumie. Wkrótce oboje byli cały mokrzy – Rosa bardziej niż poprzednio, a na Sherlocku nie było suchej nitki. Oboje leżeli na piasku – syrena na brzuchu – i śmiali się w najlepsze. Jak para przyjaciół znających się od zawsze.
    Podniosła powoli głowę, żeby spojrzeć na to, z jakim rozbawieniem odkleja koszulę z torsu. To poniekąd było urocze. A ona nabrała też przez ten czas pewności siebie względem niego. Oparła podbródek na dłoni i uniosła zadziornie jedną brew.
    - Skoro tak ci przeszkadza, czemu jej nie zdejmiesz? Na moją pomoc tym razem nie licz. To by wyglądało naprawdę… dziwnie – zaśmiała się na samo wyobrażenie siebie ściągającej koszulę z Sherlocka.

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  89. -Ci, którzy nie zasługują na uwagę, mogą zrobić najwięcej, kochany. - ubrał kapelusz i naciągnął go na twarz. Szkielet zawsze rozmawiał z ludźmi - a dokładniej do momentu, w którym zaczęli się go bać. Głupi człowiek, także potrzebował takowej uwagi, inaczej wpadał w sidła przemocy lub ewentualnie stawał się pionkiem.
    -Gdyby nie fakt, że masz wykształcenie i ładną buźkę, nie byłbyś wart zainteresowania. Rozmowa może być ciekawa, kiedy masz nad nią kontrolę.

    OdpowiedzUsuń
  90. -Inteligencja ? Człowiek ma być mądry, nie inteligentny. Inteligencja to zdolność rozumowania, a mądrość to z drugiej strony, możliwość poradzenia sobie w życiu. Mówisz o sobie jak o kimś lepszym. A wcale nie jesteś. Spójrz... - wskazał na grupkę mężczyzn, którzy zabawiali się z dziewkami. - Wcale się od nich nie różnisz. Tylko, że tobie się udało. Masz tą swoją inteligencję, a oni ? Nawet nie umieją czytać i pisać. Wątpię także, czy potrafią dobrze mówić. Nie mów mi więc, że mam uważać, kochany. Przeżyłem w życiu więcej niż ty, i gdyby nie fakt, że cię polubiłem, chyba nazwałbym cię zepsutym pieskiem jego kurewskiej mości.
    Uśmiechnął się pod nosem. Szkielet lubił takowe rozmowy; zawsze dobrze się przy tym bawił. Bynajmniej jego rozmówca ma zawsze jakiś argument, który wykorzystuje przeciw niemu.

    Szkielet.

    OdpowiedzUsuń
  91. -Tylko, że to nie ich, oszukał król. I to nie oni pozwolili by ich ukochana pływała w oceanie. - wyciągnął z kieszeni spodni cygaro. Podpalił końcówkę i zaciągnął się dymem. - Musisz się jeszcze dużo nauczyć. I lepiej nie wyciągaj takich wniosków gdy będziesz tutaj sam, piraci nie lubią gdy się ich nazywa tumanami.
    Podniósł się z krzesła i naciągnął kapelusz na twarz. Rozmowa z tym człowiekiem naprawdę go męczyła - tym bardziej, że uważał się za lepszego od innych. Wcale nie był, bo gdyby on, Szkielet, uwziąłby się na niego - już dawno byłby bez głowy. Ale pokora przychodzi z czasem, Szkielet o tym wiedział, i miał nadzieję, że Sherlock także się o tym przekona.
    Opuścił karczmę, paląc cygaro. Zdecydowanie już za długo był na lądzie - ruszył na statek, gdzie usiadł w swojej kajucie, pieszcząc palcami struny gitary.

    Szkielet.

    OdpowiedzUsuń
  92. [Nooo, całkiem fajnie to wyszło :D]
    Szkielet

    OdpowiedzUsuń
  93. [Hmm, chyba nowy, co ? Tylko jaki pomysł na to ?:D]
    Szkielet.

    OdpowiedzUsuń
  94. Uśmiechnęła się lekko, a potem wzrokiem śledziła jego ruchy. Opuściła na moment głowę, chowając twarz we włosach, gdy zdjął koszulę, aczkolwiek nie mogła opędzić się od ochoty spojrzenia na niego. Ale nie powinna. Nie należy. Nie przystoi. Nie… Ach. Za późno. Jej wzrok ślizgał się po odkrytym ciele Sherlocka. To było dziwne zachowanie jak na nią, bo… zawsze była obojętna na odkryte części innych mężczyzn. Spuściła w końcu wzrok i uśmiechnęła się do siebie. Podobał jej się. I to bardzo. Ale nie powinna tego mu wyznawać. To zbyt niebezpieczne, mogłoby zepsuć ich więź. Ledwie zaczętą zresztą.
    Znów spojrzała na niego, gdy zaczął mówić. Lekki uśmiech nie znikał z jej twarzy. Pokręciła tylko głową, a potem wyciągnęła rękę w jego stronę.
    - Chodź, nie stój tak. I tak już jesteś mokry.

    [Wybacz, ale coś ostatnio nie mam weny na Sher i Rosę. :<]
    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  95. Regana nie była zagrożeniem dla kogoś, kto trzymał się od niej z daleka, nie zaczepiał jej, ani nazbyt się nią nie interesował. I choć miała przy sobie jedynie sztylet, potrafiła zrobić z niego użytek i odpowiednio go wykorzystać. Potrafiła zabić bez zastanowienia, bo tego ją niegdyś nauczono. Wychowano ją jak mężczyznę, nie kobietę, dlatego w przeszłości robiła różne, haniebne rzeczy, których jednak się nie wstydziła. Stanowiły one nieodłączny element jej egzystencji oraz osobowości. Kiedy oczy przyzwyczaiły się do ciemności ujrzała męską sylwetkę. Chyba nie miała z nim wcześniej do czynienia, a przynajmniej w ogóle go nie kojarzyła. Uważnie zlustrowała go wzrokiem zastanawiając się co robi na plaży o tej porze, bo raczej nie był to odpowiedni czas na spacer, chociaż zależy dla kogo. Jej oblicze nieco złagodniało w chwili, w której mężczyzna przemówił. Nigdy nie spotkała kogoś kto użył wobec niej takiego określenia, bowiem do panienek to ona z pewnością nie należała. Rzadko też słyszała słowo "przepraszam", w końcu praktycznie nikt mieszkający w Port Royal go nie używał. Tutaj dbano wyłącznie o siebie, brano rzeczy, których się pragnęło i robiło to, na co miało ochotę. Bez wyrzutów sumienia, bez skrupułów, czy nawet cienia wątpliwości.
    Zrobiła kilka pewnych kroków w jego stronę, jednakże pozostała w bezpiecznej odległości, tak na wszelki wypadek. Nie znała go, nie wiedziała jakie ma zamiary i czy czasem nie zechce skorzystać z szabli noszonej u boku.
    - Cóż za maniery. - Mruknęła mierząc go wzrokiem. - Prawdziwy dżentelmen.
    Pochyliła się i porwała swoją sukienkę. Kawałkiem materiału niezdarnie owinęła zranioną dłoń nie myśląc o zakażeniu jakie mogłoby się wdać. W końcu miewała gorsze obrażenia.

    Regana

    OdpowiedzUsuń
  96. Rosa przyglądała się Sherlockowi uważnie. Z nagim torsem podobał jej się jeszcze bardziej. Musiała bardzo nad sobą panować, aby go nie dotknąć. Machała ogonem w górę i w dół, opuszczając go z cichym pluskiem, rozbryzgując wodę na boki. Sherlock patrzył w niebo, jakby trochę nieobecny. Nie wiedziała o czym myślał i nie była do końca pewna, czy chce to wiedzieć. Wkrótce zadał jej pytanie.
    Właśnie. I co teraz? On już wiedział. Ona leżała w swojej naturalnej postaci. I żadne z nich się nie bało niczego. Byli teraz dla siebie. Rosa przysunęła się bliżej niego. Czołganie się po piasku bez pomocy nóg było strasznie uporczywe. I pomyśleć, że kiedyś mogła bez nich żyć. Była już bliżej niego. Patrzyła przez moment na jego twarz, po czym położyła głowę na jego torsie i zamknęła oczy.
    - Podobnież lubisz spać pod gołym niebem. Nie wiem, czy taka noc z syreną u boku będzie zaliczała się do udanych, ale mam nadzieję, że przynajmniej mnie nie wygonisz.
    Jones i Margaret na pewno będą się martwić. Ale Rosa przecież jest w końcu dużą dziewczynką, potrafi zadbać o siebie sama (tylko we własnym mniemaniu). A poza tym – przy Sherlocku była pewna, że nic jej nie grozi.

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  97. W końcu stopy piratów dotknęły piaszczystego, lecz stałego lądu. Morgan oddalił się kilka kroków obserwując czy żaden angielski pies nie postanowił zrobić sobie przerwy w pobliskich krzakach. Szkoda byłoby, by jego misterny plan szlag trafił.
    Kapitan odwrócił się w stronę piratów czekających na jego rozkazy. Bezgłośnie, gestem, nakazał im schować szalupy i zasłonić je przed ciekawskimi oczyma. Nie trzeba było im tego dwa razy powtarzać. Całe szczęście bosman wiedział kogo wybiera, wszyscy mężczyźni byli na tyle sprytni, że w mig wykonywali polecenie. Aż palili się do walki i pokazania herbaciarzom, że z prawdziwymi korsarzami nie powinno się zadzierać. Kerr jednak, pomimo równie wielkiej chęci wbicia ostrza w te wychudzone gardziela, nie śpieszył się tak bardzo. Trzeba było poczekać na sygnał. Znak dany przez Latającego Smoka.
    Nadszedł. Spodziewany, ognisty i niszczący wszystko na swojej drodze. Armatnie kule zmiażdżyły śliskie od morskiej wody kamienie, rozłupując ich kawałki. Kilka minut później poszła kolejna salwa. Anglicy również się obudzili, w krzykach i lamencie rozpraszając się po twierdzy. Wszyscy na swoje pozycje, by nie pozwolić butnym piratom na zwyciężenie ich dumnego wojska.
    Morgan uśmiechnął się do siebie poprawiając chustę. Czekała ich teraz ważniejsza robota. Podziwianie swojego dzieła zostawi sobie na później.
    Odwrócił się w stronę ludzi, na każdym z mężczyzn, choć na chwilę, zatrzymując wzrok. Jeden z nich, wysoki i dystyngowany w pozie, miał dziki błysk w oku. Blask żądzy krwi, która lśniła zbyt płomiennie jak na zwykłego pirata. Kerr spojrzał na niego nie z naganą, ale z cichym ostrzeżeniem, że jeśli przez swoją zemstę, czy cokolwiek miał tam w głowie, zatraci ich plan... Kapitan obieca mu równie ognisty potok krwi dochodzący z ciała szalonego szczura okrętowego.
    Morgan skinął głową na wzgórze i skrytą tam ścieżkę, która miała ich doprowadzić do przedniej bramy twierdzy. Teraz tam, wbrew pozorom, powinno się znajdować jak najmniej ludzi. Nikt nie spodziewał się ataku od frontu, nie podejrzewając piratów o aż tak wielką przezorność i inteligencję. Pora będzie, dla Anglików, zrewidować poglądy na temat korsarskiej braci.
    Wyjęci spod prawa wspinali się po kamienistym i pokrytym zeschniętymi liśćmi wzgórzu. Wszędzie czuć było proch i smród strachu, a krzyki Anglików oraz huk dział niósł się wraz z kolejnymi falami. Morgan miał nadzieję, że zastępca i bosman oddadzą mu statek w dobrym stanie. Jeśli nie...
    Kerr przerwał swoje rozmyślania, gdy do jego oczu doszła jaśniejąca łuna pochodni rozmieszczonych gęsto przed główną bramą potężnej twierdzy. Ścieżka brukowana lśniącymi i wyślizganymi kamieniami odbijała jeszcze więcej światła. Jednak nie dosięgała ona piratów. Schowani zza zasłoną gałęzi i ciemnej zieleni mogli przygotowywać swój plan ataku. Bramy pilnowała piątka żołdaków w fikuśnych strojach, które nawet ślepy by zauważył. Całe szczęście nigdzie nie było żadnego strzelca. Mieliby o wiele więcej problemów. Mężczyźni byli wyraźnie podenerwowani, co chwila odwracając się za siebie słysząc kolejny huk armat. Mieli nadzieję, że imponujące mury obronią ich przed dzikością krwiożerczych piratów.
    Kerr odwrócił się lekko do piratów i kolejnymi gestami podzielił swoja dziesiątkę ludzi na mniejsze grupy. Wszyscy rozproszyli się na pozycjach, by w jednym momencie zaatakować. Morgan został z jednym mężczyzną, tym o zimno-szalonym błysku w oku. Odchylił lekko chustę, przemawiając niskim szeptem.
    -Pozbędziemy się tego najbliżej lewej, gdy Swanson i jego ludzie podejdą pierwsi do żołnierzy. Obserwuj czy któryś rębajło nie postanowi wspomóc swoich ogniem. Rozumiesz... Smith?
    Sherlock Smith, bo chyba tak mu szło. Morgan Kerr nie ukrywał, że nie zapamiętuje imion swoich załogantów, gdyż zmieniali się oni jak w kalejdoskopie. Sherlock jednak odróżniał się od innych piratów, a do tego dość długo już z nimi pływał... Oczywiście dość długo jak na statystycznego członka bandy Latającego Smoka.
    Kapitan zauważył, jak mężczyzna kiwa głową. Dobrze, bardzo dobrze...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kerr przygotował swój piracki nóż o szeroki i lśniącym ostrzu. idealnym do cichych zabójstw i pchnięć w plecy. Swanson ruszył w stronę żołnierza, zachodząc go od strony wykopanego dołu. Cicho, niczym cień, Morgan również zaczął się skradać. Żołnierze nieświadomi niczego, nadal obserwowali drogę przed nimi, skrytą w zasłonie krzewów.
      Kerr był już kilka kroków od wojaka. Mógł zauważyć jak drży od emocji, które się w nim kotłowały. Jeszcze chwilka...
      Krzyk i poruszenie. Sztylet zgrabnie poszybował w stronę jednego z anglików i wbił się w jego pierś. Mężczyzna upadł na ziemię brocząc dookoła krwią. Jakim cudem piraci ich podeszli?
      Morgan chwycił swoją ofiarę i przycisnął się do niej mocno, przecinając gładko szyję herbaciarza. Jucha zalała mu palce, słyszał pokasływanie, które szybko zamieniło się w głuchy bulgot. Kopnął żołnierza w plecy, odsuwając się od niego. Widział kątem oka, jak inni piraci wykańczają strażników.
      Pierwsza linia obrony Anglików została pokonana. Pora teraz znaleźć dowódcę garnizonu. Im szybciej tym lepiej. Latający Smok mógł być kolosem i legendą, ale i on nie wytrzyma zorganizowanego ataku z twierdzy.
      Piraci ponownie rozdzielili się, tym razem na pięcioosobowe grupy, by szybciej znaleźć przywódcę w garnizonie. Gdy przeszli przez drewniany most, powitał ich kamienny dziedziniec, lecz oni skryli się w cieniu schodów. Na przedzie był największy ruch, oni korytarzami musieli przekraść się do kwater dowódcy. Morgan był pewien, że go tam znajdą. Znał pierzchliwego knura, którego przysłali tutaj z góry.
      Paul Rou - dworzanin o zbyt wygórowanych ambicjach. Patrzył kiedyś na Kerra ze zwycięstwem w oczach, gdy raz pojmali go w porcie, w Szkocji. Z miłą chęcią pewnie odprowadziłby kapitana na szubienicę, gdyby nie jego ucieczka pewnej nocy. Miał pecha, a teraz ten tchórz dostał się w jego ręce. Dlatego zaryzykowali ten atak - nie chodziło tylko o skarby. Choć Morgan kilka minut temu potępił dzikość w oczach Smitha... Sam chyba takową teraz przejawiał.
      Nie chciał jednak zginąć zbyt szybko
      Morgan odwrócił się w stronę Sherlocka patrząc na niego z uwagą.
      - My mimo wszystko rozdzielimy się na mniejszą grupę. Prawa odnoga takich twierdz jest o wiele bardziej powikłana w korytarzach, znajdują się tam kwatery i inne, "neutralne" pomieszczenia. Szybciej przeczeszemy je, gdy będzie nas mniej. Pan, panie Smith, pójdzie ze mną. Reszta razem. Pilnujcie się i sprawdzajcie wszystko, nawet szafy. Paul Rou lubi kryć się jak szczur, więc szukajcie szczura.
      Piraci pokiwali głowami i szybko udali się w swoją stronę.
      Kerr wstał z kucek i podążył drugim korytarzem, który, miał nadzieję, doprowadzi go do Paula Rou. Szedł ostrożnie, przyciskając plecy do ściany. Miał nadzieję, że żaden oddział nie postanowi tędy przejść, a Smith pilnuje tyłów.

      Morgan Kerr

      [Mam nadzieję, że odpowiedź nie znużyła cię długością. Jakby co, z góry przepraszam]

      Usuń
  98. Zaśmiała się cicho, kładąc bok głowy na piasku. Będzie miała całe włosy potem upaprane. Ale trudno, najwyżej znów wskoczy do wody. A potem z niej wyjdzie i się w końcu ubierze. Dla normalnej kobiety leżenie niemal nago przy prawie obcym mężczyźnie (któremu dziwnym trafem zaufało się niemal ponad życie) byłoby krępujące. Ale dla niej? Czuła się bezpiecznie. Czy coś się bardziej liczyło?
    - Nie każdy może pochwalić się faktem, że spał z syrenką u boku. Jesteś ogromnym szczęściarzem, książę. – Lubiła to określenie. Sherlock będzie na nie spisany już chyba do końca ich znajomości. – Nie wiem tylko, czy ktokolwiek w to szczęście uwierzy. – Uniosła lekko brwi. – Sam w nie pewnie nie wierzysz – odparła nieco ironicznie, z lekkim, zadziornym uśmieszkiem błąkającym się na ustach.

    Rosa

    OdpowiedzUsuń