środa, 9 lipca 2014

"Nie ma to jak trochę czasu na lądzie..."

"... Wszystko czego mi trzeba to butelczyna grogu i chętna dziewka na kolanie!"


Morgan Kerr
|| 43 lata || Greenock, Szkocja || "Red Morgan" || Ponad 25 lat na morzu ||

Kapitan Latającego Smoka

    Niejedno serce truchleje na widok przerażającego, czarnego statku przebijającego się przez dzikie i nieokiełznane fale. Niewielu ma odwagę choćby spojrzeć w kierunku atramentowych żagli i bandery oznaczonej trupim wzorem. Przybycie tej przeklętej łajby jest jak zwiastun śmierci lub nieprzyjemna obietnica srogiego bólu.
    Mało kto będzie śmiał wypowiedzieć imię tego, który dowodzi na pirackim statku żelazną ręką już od tak wielu lat.

Morgan Kerr.

Krwawy Morgan.

Samozwańczy zdobywca Karaibów.


|| HISTORIA ||
|| PROPOZYCJE WĄTKÓW ||
|| POWIĄZANIA ||

____________________________________________________________________
[KARTA UMIESZCZANA JESZCZE RAZ - Przepraszam za zastój, komu mam odpisać, odpiszę, nawet zaraz siądę. Raz jeszcze przepraszam.

Witam wszystkich bardzo serdecznie z Morganem Kerr, kapitanem Latającego Smoka!
Z góry ostrzegam, iż Morgan jest dość ciężką oraz brutalną postacią i nie będę ułagadzać jego charakteru w wątkach (póki co).
Mimo wszystko serdecznie zapraszam do wątków i powiązań!
Cytat: Baldur's Gate 2
Wizerunek: Toby Stephens (Black Sails)]
AKTUALIZACJE:
4.06.14 - "Latający Smok"

72 komentarze:

  1. [Hah, od razu się zgłaszam i gorąco witam :D Jam jest William, o którym tam nieco z notek można wyczytać, ogólnie akcja jest taka że mój kapitan kiedyś był w załodze twojego pana, ale coś tam się poprztykali i rozdzielili(więcej w karcie) można by coś z tym zrobić:D]
    William

    OdpowiedzUsuń
  2. [ No nareszcie :) Fajny ten pan. Prawdziwy pirat z krwi i kości :) Zapraszam do siebie, bo wątek musi być :) ]
    Tamara

    OdpowiedzUsuń
  3. A trzeba było słuchać! Trzeba było się nie wychylać, nie towarzyszyć, nie słuchać, nie rozmawiać, nawet nie uśmiechać się, a już w ogóle nie patrzeć! Jedno spojrzenie potrafiło przewrócić mężczyźnie w głowie – ona tego nie wiedziała, ale najwidoczniej świadoma była tego jej kochana opiekunka.
    Była wtedy jeszcze w karczmie, gdy przysiadła się, żeby posłuchać kolejnej opowieści o „niezwyciężonym władcy Karaibów, który znów coś tam”. W zasadzie nawet nie wiedziała, kimże jest ten ogromny bohater, ale historii zawsze chętnie słuchała. Szczególnie, że wiedziała, w którym momencie była prawdą, a w której nie – morze przecież znała bardzo dobrze, latami pływała po całej okolicy. Ale niestety rum, zabawy i to ciężkie powietrze przytłoczyło ją na tyle, że zapragnęła wyjść. I wyszła. Ale w towarzystwie marynarza, który wydawał się być uprzejmy. Dopóki nie zrozumiał słowa „nie”. Zaproszenie na kolejną „imprezę” zostało potraktowane jako jej obowiązek. Wkrótce dostrzegła już grono piratów upijających się rumem na plaży.
    - E! – ryknął do nich jej „towarzysz”. – Spójrzcie, jaką miłą koleżankę znalazłem!
    Rosa opuściła głowę, żeby ukryć wśród włosów swoją twarz. Miała nadzieję, że są na tyle pijani, że się nie zainteresują jej prawdziwym wyglądem. Zresztą było ciemno. A ona nie czuła się tutaj bezpiecznie.

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  4. Słyszała dobrze szanty śpiewane przez zapitych piratów. Ale nie mogła mieć pojęcia, co tutaj się stało. Marynarz, który dotąd prowadził ją, obejmując zwyczajnie w talii, teraz przeszedł za nią i złapał jej ręce do tyłu, ograniczając tym samym ruch. I to w momencie, kiedy zjawił się człowiek nazywany „kapitanem”. Stała blisko ognia. Nie byli jednak tak głupi bądź pijani, żeby pozwolić ciemności podziwiać jej urodę.
    Kapitan nie był ani na chwilę delikatny. Ale dziewczyna wydawała się tym nie przejmować. Wydawała się dziwnie spokojna, chociaż jej oddech mimo wszystko był przyspieszony. To była jedyna oznaka, że się bała. Gdy tylko podniósł jej głowę, spojrzała prosto w jego oczy i nie spuściła ani na moment wzroku. Może to była lekka oznaka bezczelności. Ale jeśli miało to pokazać, że uległa być nie zamierzała, na pewno tego nie żałowała.
    Rozciął jej gorset, żeby ją obejrzeć. To także jej nie złamało. Bolało jedynie, gdy dotykał jej delikatne ciało i sprawdzał miejsce, które było nazywane przez kobiety jako „intymne”.
    Rosa pamiętała jeszcze, jak jej opiekunka tłumaczyła jej, że kobieta nie powinna chodzić nago. Nie wolno pokazywać swoich wdzięków – dlaczego? zawsze pytała. Bo tak nie przystoi. Tylko kurtyzany prezentują się przed obcymi mężczyznami.
    Nie była kurtyzaną, tego była pewna. Nigdy nie mogłaby nią być, nawet gdyby chciała. Lecz te wszystkie ubrania, które kazano jej wkładać po prostu ją krępowały. Na początku były dziwnie sztywne, niewygodne i drażniące skórę. Właśnie przez to, że tak myślała, nie spuściła wzroku z twarzy pirata.
    Chwilę później do jej uszu dotarło coś całkiem innego. Piraci zrozumieli, że to kapitan zajął się nową zdobyczą, więc pocieszyli się starą. Słyszała szloch i ciche błagania o pomoc. Odszukała wkrótce biedną kobietę leżącą na ziemi pod ciałem jednego z marynarzy. Jej dziecięcy i niewinny wzrok nie powinien oglądać takiego widoku. Powinna być przerażona, że czeka ją taki sam los. Ale nie była. Może dlatego, że w pewnym stopniu ta druga część ciała nie należała do niej od początku?
    Wzrok kobiet spotkał się, gdy tylko mężczyzna zszedł z niej. Z zapłakanych, czerwonych i opuchniętych oczu wypłynęło jeszcze więcej łez. Była już zmęczona, a wydawało się, że jej mękom nie będzie końca. Nie była nawet człowiekiem, a zdjęła ją litość. Czy naprawdę można być aż tak wielkim potworem?
    Pirat, który ją tutaj przyprowadził, odszedł, a ona została sama w obliczu kapitana. Ponownie powoli przeniosła na niego wzrok. Nie wiedziała, czy to on stał za cierpieniami tej kobiety. Mogła go tylko posądzać i się domyślać, co się tutaj stało. I co stanie się jej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Podobnież o wiele większą satysfakcję daje, gdy kobieta także pragnie tego samego, co mężczyzna. – Powędrowała wzrokiem znów do kobiety, do której dopadł się właśnie kolejny załogant. – Ona tego nie chce. Ona nawet nie była gotowa. Mężczyznę poznaje się nie po trupach po sobie pozostawionych, ograbionych skrzyniach czy po wielkości przyrodzenia, ale po tym, jak traktuje słabsze od siebie istoty.
      Rosa mogła być uważana za bezczelną, szczególnie teraz, kiedy mówiła zresztą do niego z takim opanowaniem, a w dodatku zapewne powiedziała coś, czego nie chciał usłyszeć. Może go rozjuszyła, zdenerwowała, ale było jej wszystko jedno. I tak sobie poradzi. A jak nie – umrze, trudno. Zawsze ma jeszcze kły, urok osobisty, głos i wodę nieopodal. Może próbować się ratować.
      - Wypuść ją. – To nawet nie była prośba. To było żądanie.

      Rosa

      Usuń
  5. [Kapitan Flint! :D Co prawda, obejrzałam tylko kilka odcinków Black Sails, ale i tak go polubiłam, a kapitan Kerr jest równie fajny! ;)
    Ja bardzo chcę wątek! Masz może tylko jakieś pomysły na ewentualne powiązanie czy ich znajomość zaczynamy od nowa? ;)]

    Genesis

    OdpowiedzUsuń
  6. [To ja też się ładnie przywitam :) i pochwalę za wizerunek - idealnie pasuje do charakteru postaci. Jeśli znajdzie się ochota to zapraszam do siebie :)]

    Regana

    OdpowiedzUsuń
  7. [ Sądzę, że ciekawiej będzie jeśli zaczniemy od schwytania syreny. Możemy zrobić tak, że piraci będą przepływać na jakiejś tam łódce do wysepki, która była niedaleko miejsca, w którym przebywają syreny i mogli by wtedy zauważyć Tamarę, która przyglądałaby się im, bo w końcu ona też poluje :) Co ty na to?]
    Tamara

    OdpowiedzUsuń
  8. [Jeżeli Morgan korzysta z usług kurtyzan to bardzo prawdopodobne, że mogli mieć ze sobą do czynienia ;) Jeśli zaś chodzi o te dwa lata z hakiem, Genesis któregoś razu po prostu wsiadła na jeden ze statków, który przybił to Port Royal w celu handlu i odbyła podróż do Stanów Zjednoczonych, mając nadzieję, że dowie się czegoś o swojej przeszłości. Dowiedziała się niewiele, zdobyła zaledwie kilka tropów, choć dzięki tej wizycie zdobyła też medyczne doświadczenie. I po tych dwóch latach z hakiem wróciła do Port Royal i zaciągnęła się na statek, wciąż chcąc dowiedzieć się więcej o swojej przeszłości, a przede wszystkim kto napadł na statek, w którym ją znaleźli :)]

    Genesis

    OdpowiedzUsuń
  9. [ Świetnie :) Zacznij ty, bardzo proszę. Ja muszę przebrnąć przez XX lecie międzywojenne, bo mam jutro sprawdzian. Odwdzięczę się :) ]
    Tamara

    OdpowiedzUsuń
  10. [Myślałam o tym, żeby trafiła na pokład Latającego Smoka, ponieważ ktoś z załogi wyłowił ją z wody. Oczywiście, nie powiedziała nikomu, skąd się wzięła na otwartym morzu. Mogła na przykład udawać, że nic nie pamięta. W każdym razie, chciała jedynie dostać się na ląd, dlatego uciekła. Ze statku raczej nic by nie ukradła, ale jeśli zdradzisz mi swój pomysł, może wymyślę powód, dla którego miałaby ów rzecz skraść :) bo możemy jeszcze zrobić tak, że została oskarżona o kradzież tylko dlatego, że uciekła, a ktoś inny jest za nią odpowiedzialny.]

    Regana

    OdpowiedzUsuń
  11. [Świetnie, że to wyczułaś, bo niewielkie podobieństwo było zamierzone. Krwawy Morgan jest genialny. Dokładnie tak wyobrażałam sobie kapitana Latającego Smoka. :D
    Pomysł jest świetny. Całkowicie mi pasuje i rozumiem, że na mnie spoczywa rozpoczęcie? Postaram się zacząć najpóźniej jutro wieczorem. :)]

    Marge Torres

    OdpowiedzUsuń
  12. [Witam pana kapitana! I powiem tak: zakochałam się i właśnie wyznaję miłość Kerrowi! *,* Toż o najprawdziwszy pirat, do tego z jaką buźką!
    Wątek z panem kapitanem mieć muszę, Aguą można trochę popomiatać. :) Zapewne Kerr wie, że jego pani majtek jest poszukiwana i można za nią dostać sporą sumkę? ;)
    Troszkę nieogarnięty ten komentarz, ale jestem po treningu i ciało odmawia mi posłuszeństwa, i nie mam nawet siły, by zmusić szare komórki do pracy. Po prostu zapraszam do wątku. Nad którym staram się myśleć. :)]

    Aguaterrania

    OdpowiedzUsuń
  13. [Ufekkk, spotykam ja Cię po różnych blogach. Pamiętasz mnie z Circus? :)
    I - pytanie zgoła (dla mnie) najważniejsze - nie potrzebujesz Ty przeklętego nasienia, zostawionego u jednej z kurtyzan, z którego wyrosło, ni mniej ni więcej drażniące ciele w postaci córy? ]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Hej, hej!
      Aż tak dużo to mnie znowu nie maaaa... Pewnie, że pamiętam. Circus też pamiętam, fajnie tam było i można było robić naprawdę ciekawe postacie.
      Ojej córuchny to niee... Ciężko byłoby mu w to uwierzyć, zwłaszcza, że spał z większością kurtyzan w Port Royal i nie tylko tam (przez długie, bite 25 lat). Niejedna mogła twierdzić, iż jej dziecko jest dzieckiem Morgana ^^;
      Pomysł masz fajny, serio, ale nie jego córka :)
      Dzięki w ogóle, że zapytałaś - to miłe.]

      Usuń
    2. [Miałaby przynajmniej dużo rodzeństwa :3
      Ale jak nie, to nie, stworzę może sobie jakiegoś pana, który będzie upiekłał wszystkim życie ;) ]

      Usuń
  14. [Dobra akcja nie jest zła! Czyli wątek a'la retrospekcja, tak? Mnie pasuje! :D W sumie to z Morganem mogła wrócić do Port Royal i na początku mogła dostać propozycje medyka na Latającym Smoku, ale w związku z otrzymanymi informacjami koniecznie musiała dołączyć do Jolly Sailor :) O! W międzyczasie mogli też raz czy dwa się przespać, bo była jedyną kobietą na statku nienależącą do załogi, a Morgan, jak każdy facet, długo powstrzymać się nie umie xD W każdym razie, postaram się coś sensownego niedługo zacząć :>]

    Genesis

    OdpowiedzUsuń
  15. [W sumie domyśliłam się, że nikt by jej nie wyłowił z dobroci serca, ale dla jakiś korzyści - dlatego o tym nie wspomniałam. Na pewno dałaby się we znaki załodze, bo nie da sobą pomiatać i potrafi o siebie zadbać. Twój pomysł mi się podoba, nawet bardzo, chociaż nie jestem zbyt dobra w dynamicznych wątkach, bo nie prowadzę ich często, ale się postaram! Jak chcesz to rozwijaj, albo możemy pójść na żywioł. Akcja od początku, czy po kradzieży? :)]

    Regana

    Regana

    OdpowiedzUsuń
  16. [Zacznę, zacznę. Już się biorę do roboty! :D]

    OdpowiedzUsuń
  17. Zemsta. Jedno słowo, za którym kryje się tysiąc innych.. Nigdy nie jest bezpodstawna, czasem spowodowana cierpieniem, czasem złością. W każdym razie, najważniejsze by była skuteczna. Każdy ma swoje powody, nie ważne jakie. Należy jednak pamiętać, że nasze działanie może mieć na nas ogromny wpływ, może odcisnąć na nas piętno, którego ciężaru nie uniesiemy. Regana nie działała pod wpływem impulsu, wszystko dokładnie obmyśliła i wybrała idealny moment na atak. Jak zawsze w takich sytuacjach wyłączyła emocje, całkowicie skupiając się na swoim celu, który pragnęła osiągnąć za wszelką cenę. Niestety, została ranna. Przeceniła swoje możliwości i prawie przypłaciła to życiem, ale odniosła zwycięstwo. Dokonała zemsty na swoim oprawcy, a widok jasnych tęczówek, które powoli traciły kolor pozostanie w jej pamięci na wiele, wiele lat, jeśli nie na zawsze.
    Nie wiedziała ile godzin, czy może nawet dni minęło odkąd opuściła statek. Ciężkie powieki coraz wolniej i rzadziej się otwierały. Leżała w niewielkiej szalupie, od czasu do czasu spoglądając na bezchmurne niebo. Rana na brzuchu nieprzyjemnie piekła, ale bardziej skupiała się na powiększającej się kałuży krwi. Była odporna na ból, niewiele rzeczy mogło ją złamać. Wzięła kilka powolnych oddechów. Nie umrze. Nie teraz, nie w ten sposób. Usłyszała krzyk, lecz nie była pewna, czy to prawda, czy jedynie omamy. Na chwilę straciła przytomność, a kiedy ją odzyskała znajdowała się już na statku. Rozchyliła powieki i zadziwiająco szybko oceniła sytuację. Widocznie dał o sobie znać instynkt przetrwania.
    - Dotknij mnie ty parszywy kundlu, a już nigdy nie zasmakujesz żadnej dziewki. - Syknęła do mężczyzny, który kierował dłonie ku jej dekoltowi. Wyciągnęła sztylet i przyłożyła go do, prawdopodobnie, najcenniejszej części ciała każdego faceta.

    [Mam nadzieję, że tak może być ;) Muszę się wkręcić w pirackie klimaty! :D]

    Regana

    OdpowiedzUsuń
  18. [ Witam, witam ;) Przybywam z chęcią na wątek. Już przez wiele blogów grupowych się przewinęłam i muszę przyznać, że z tak odmienną, złą do szpiku kości postacią rzadko miałam okazję wątkować.
    Pomysł teoretycznie mam, niezbyt chyba ciekawy, ale zawsze jakiś. Mianowicie Yess mogłaby gdzieś tam sobie w tawernie od pijanego marynarza usłyszeć, że okręt na którym pracuje chce zaatakować kupiecki galeon. Dziewczyna uświadomi sobie, że owy galeon jest zbudowany według projektu jej ojca i że wie, jakie ma słabe punkty, po czym zaoferuje swą płatną oczywiście pomoc. Oczywiście nie wiedząc o tym, że planuje wpakować się na "Latającego Smoka".
    Minusem tego pomysłu jest to, że pewnie ktoś taki jak Morgan nie czuje potrzeby korzystania z pomocy, a już na pewno nie jeśli chodzi o rozwalanie okrętów ; p
    Jeżeli nie podpadł Ci ten pomysł, to zrozumiem. Jeśli masz jakiś inny, to jeszcze lepiej ; D ]

    Yessenia

    OdpowiedzUsuń
  19. Zaczynała się gubić. Chociaż była tak na dobrą sprawę jeszcze dzieckiem (oczywiście mentalnie), miała brutalne zderzenie ze światem dorosłych – z używkami, których jeszcze nie tknęła, bo jej kochani opiekunowie na to nie pozwalali (może i lepiej), erotyką (bo z samym seksem, na szczęście, styczności jeszcze nie miała – jej kochany „tatuś” by takiego amanta pewnie zabił), morderstwami i innymi paskudztwami, które na początku nie mieściły jej się w głowie. Gdy tutaj szła, myślała o zwykłym spotkaniu. Gdy tu się pojawiła, pomyślała, że przyprowadzili ją jedynie w jednym celu. A teraz sam kapitan ją sobie „zaklepał”, a wcale jej nie tknął. Tylko patrzył. To przez to, że postanowiła się do niego odezwać? Zresztą, czy nie czułby się dziwnie, gwałcąc osobę, z którą nawiązał już kontakt? W sumie podobno piraci zdolni są do wszystkiego. On właśnie na takiego wyglądał.
    Patrzyła jeszcze przez chwilę to na dziewczynę, która zaczynała powoli już tracić głos, a jej krzyki stawały się nie do zniesienia dla jej wrażliwych uszu, to na nóż, o którym kapitan jej wspomniał. Mogłaby zrobić tak, jak kazał. Wziąć broń, zabić jednego czy dwóch. I zostać pożartą przez resztę załogi. Skończyć jak ta biedna niewolnica, a może i gorzej.
    „Niebezpieczny urok” zadziałałby dokładnie tak samo jak i nóż, tylko byłoby dwóch amantów więcej. Naprawdę nie wiedziała, co robić. Mogłaby uciec. Ale nie daleko. Ten wyraz nieposłuszeństwa rozjuszyłby tylko kapitana, który miał w dodatku przy sobie broń. Rzut nożem bądź jeden strzał w nogę i leżałaby bez ruchu. Nie miałby wtedy dla niej absolutnie żadnej litości. Co miała zrobić, aby upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu i się przy tym nie poparzyć?
    Westchnęła, zwieszając głowę. A trzeba było słuchać… Odwróciła się w stronę kapitana, podeszła do niego i usiadła po prostu obok. Skoro w ogóle nawiązał z nią rozmowę, można by go chociaż troszkę jeszcze pomęczyć prośbami. Które i tak nic nie dadzą.
    - Nie bądźmy głupi, panie kapitanie. Dobrze wiemy, że byłoby to fatalne w skutkach dla mnie. Za to ty… - powiedziała nieco ciszej. Położyła swoją delikatną dłoń na jego przedramieniu i przejechała nią w stronę nadgarstka. – Ty jesteś silny i mądry. – Przysunęła się do niego bliżej i spojrzała w jego oczy, uśmiechając się lekko. – Czy taka osoba jak ty oddałaby taką nietkniętą zdobycz byle załodze? – Uniosła lekko brew i poszerzyła swój uśmiech. – Nie sądzę. – Nachyliła się w jego stronę, a kilka blond kosmyków zakryło jej szyję. Mówiła teraz do niego szeptem. – Musiałbyś być bardzo… bardzo nierozsądny… aby pozwolić na stratę jednego w swoim rodzaju skarbu… - zacisnęła swoje szczupłe palce na jego nadgarstku i powoli oddaliła się. Uwodzenie było syrenią naturą. To nie było to, na co było ją stać naprawdę. Jednak musiała być ostrożna. Nie chciała go zabijać. Chciała po prostu jakoś ratować tą dziewczynę. Gorzej, jeśli będzie musiała zrobić to swoim własnym kosztem… i skończyć tak samo jak ona. Czy taki właśnie los był jej pisany?

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  20. [Pomysł jak najbardziej mi się podoba i z chęcią zacznę! Czas będę miała dopiero jutro pod wieczór, mam nadzieję, że to nie problem. :) Od razu ostrzegam, że Agua to nadal arystokratka, nieważne ilu mężów zabiła. :) Dlatego może na początku nie być aż tak chętna do zabijania i torturowania ludzi, tak zakładam.]

    Aguaterrania

    OdpowiedzUsuń
  21. [ Ooo, jasne, że mi się podoba. I jak najbardziej ma to ręce i nogi!
    Postaram się coś naskrobać dzisiaj, albo jutro (czyli raczej jutro). Zaczynamy od początku, jak rozumiem?]

    Yessenia

    OdpowiedzUsuń
  22. Nigdy nie okazywała słabości, mogła wiele znieść, ale teraz była na skraju wyczerpania. Zacisnęła zęby, kiedy mężczyzna wbił palce w ranę na jej brzuchu. Z trudem powstrzymała ciche jęknięcie, jednak nie mogła dać mu tej satysfakcji i pokazać jak duży ból jej sprawia. Próbowała mu się wyrwać, lecz te próby okazały się nieudane. Był dla niej za silny, więc nie mogła zbyt wiele zrobić, mimo, że jego śmiech bardzo ją rozeźlił. Pierwszy raz od wielu lat poczuła się bezbronna i wcale jej się to nie podobało. Nienawidziła tego uczucia. Czuła się jak w pułapce, z której nie ma ucieczki, ale przecież wychodziła z gorszych tarapatów. Z każdym problemem, małym, czy też dużym, sobie radziła, dlaczego teraz miałoby być inaczej? Nie ma innej opcji. Wyjdzie z tego, lecz najpierw musi dojść do siebie i ocenić sytuację, kiedy jej umysł i ciało będą na powrót w dobrej formie. Pozostanie w pozycji pionowej wyraźnie sprawiało jej trudności. Przez chwilę nawet myślała, żeby się o coś oprzeć, ale ostatecznie porzuciła ten niedorzeczny pomysł. Musiała być czujna, co wcale nie było łatwe. Piraci nigdy nie mają dobrych zamiarów, zwłaszcza wobec kobiet.
    Spojrzała na załoganta, którego łapska przed chwilą badały jej ciało. Gdyby wzrok potrafił zabijać, mężczyzna leżałby już martwy.
    - Jeśli jeszcze raz mnie dotkniesz, zabiję cię. - Mruknęła głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji. Wiedziała, że nie będzie traktowana poważnie przez tę bandę, ale nie zawracała sobie tym głowy. Nie mieli pojęcia do czego jest zdolna i co potrafi zrobić, mimo to, najprawdopodobniej wyśmieją jej słowa nie wierząc w to, że mogłaby komukolwiek zagrozić na tym statku. Teraz z pewnością nie była żadnym zagrożeniem, miała na brzuchu ranę, straciła sporo krwi, poza tym nie było pod ręką żadnej broni, z której mogłaby skorzystać, by rozprawić się z tymi zbirami. Oczywiście wszystkim nie dałaby rady, nie posiada nadludzkich zdolności, jednakże potrafiłaby zadać rany większości z nich.
    Nie trzeba było być geniuszem, żeby domyślić się, kto tu pociąga za sznurki. Dopiero po kilku minutach przeniosła wzrok na kapitana. Nic nie wskazywało na to, że zamierza odpowiedzieć na zadane przez niego pytanie.
    - Ciekawość to grzech jest... I pierwszy stopień do piekła. - Odparła robiąc dwa kroki w tył. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że igra z ogniem i być może za dużo sobie pozwala. - Zabijecie mnie, bądź sprzedacie. A moja odpowiedź na pańskie pytanie, kapitanie, nie zmieni sytuacji w jakiej się znalazłam, więc nie będę miała żadnych korzyści z zaspokojenia pańskiej ciekawości.

    Regana

    OdpowiedzUsuń
  23. Aguaterrania pd zawsze była jedną z tych osób, których życie składa się z popełnianych po sobie błędów. Nie ważne było, jak bardzo się starała, zawsze coś poszło jej nie tak, zawsze coś zepsuła. Idealne dziecko okazało się być pomyłką lub złośliwym darem od Boga, sprowadzonym na rodzinę de Vida. Rodzice starali się na siłę zmienić swą córkę, ale ich próby spełzły na niczym; Agua wciąż była wiecznie popełniającą błędy damą.
    Doprowadziła do upadku własnego rodu, zabijając niezwykle bogatego męża, syna jednego z istotnych w świecie polityków. Uciekła przed śmiercią i los zaprowadził ją do Port Royal. Gdy zjawił się tam okryty złą sławą piracki statek Latający Smok, Agua dostrzegła w nim szansę na nowe, lepsze życie.
    Na pokładzie spędziła ledwie kilka dni, a już miała dość prażącego słońca i otaczających ją ludzi. Była popychadłem i nikogo nie obchodził jej los. Zakładała, że gdyby wyskoczyła za burtę, nikt by nawet tego nie zauważył. Była nikim i jeśli chciała zaistnieć w pirackim świecie, musiała pokazać, na co ją stać. Problem był taki, że mimo popełnioej zbrodni, wciąż była arystokratką z krwi i kości. Zabójstwa i kradzieże nie były dla niej czymś normalnym, co mogłaby zignorować. Do tego towarzystwo wiecznie pijących i nie mających zasad piratów nie wpływało dobrze na jej samopoczucie. Przeszło jej przez myśl, że dołączenie do załogi było jej kolejnym życiowym błędem.
    Z uporem szorowała deski pokładu, nie narzekając, a jedynie od czasu do czasu wykrzywiając uroczo nosek. Pochodziła z bogatej rodziny i dom miała przepełniony służbą, a teraz to ona musiała komuś służyć. To było upokarzające i mocno raniło jej arystokratyczną dumę.
    - Wstawaj, dziewczyno - usłyszała nad sobą jakiś męski głoś. Uniosła głowę i ujrzała nadchodzącego kapitana. Zerwała się z ziemi i z trudem powstrzymała wzdrygnięcie, na widok blizn na jego twarzy.

    [Mam nadzieję, że taki początek może być. :)]
    Agua

    OdpowiedzUsuń
  24. Zastanawiała się, dlaczego to robi. Dlaczego płaszczy się przed byle kapitanem jakiegoś słynnego statku, aby okazał łaskę i spełnił jej drobną prośbę. W zamian za „wartą” tego zapłatę. Którą miało być oddanie dobrowolne swojego ciała na pastwę losu jemu. Czy nie była jedną z najgroźniejszych potworów morskich? Nieludzko piękna, niebezpiecznie kusząca, przeraźliwie urocza, z głosem niczym anioł. A naturą demona. Jeden pocałunek potrafił obdarować czymś, co przyniosłoby niejednemu korzyści. Jeden pocałunek, aby bezlitośnie wciągnąć w morską głębinę swoją ofiarę i tam ją z zimną krwią zamordować. Czy też tak nisko upadła? Czy jej rodzice oswoili ją na tyle, że jej dawna natura wymazała się z jej pamięci?
    Drgnęła, gdy zobaczyła go przed sobą. Bawił się z nią w najlepsze. Nie. To nie miało być tak. Przecież kiedyś była silna. Kiedyś to jej się bali i przed nią uciekano. A teraz? Kim się stała? Przyszłą prywatną dziwką. Ot, kim.
    Jego dłonie wsunęły się pod jej ramiona i spoczęły na udach. U dołu brzucha poczuła niespodziewanie jakieś śmieszne łaskotanie, które nie miała pojęcia, skąd się wzięło. Czy to strach? A może coś innego?
    Musiał mieć duże doświadczenie w kontaktach z kobietami. Wydawało się, że jego ruchy były dokładnie wyuczone, wręcz wykłute na pamięć, delikatne, zupełnie niepasujące do brutalnego mężczyzny, jakim był. Jakim Rosa go widziała. Potrafiły nieść przyjemność. I niosłyby, gdyby nie świadomość odzywająca się w jej głowie, że to nie jest odpowiedni człowiek, któremu powinna się zawierzyć. Czy w ogóle powinna zawierzać się człowiekowi? Przecież jest syreną.
    Uśmiechnęła się mimowolnie. Ale ten kaprys szybko zniknął, gdy do jej uszu dotarł rozpaczliwy, piskliwy krzyk niewolnicy daleko stąd. Dlaczego jej w ogóle pomaga? Każdy dba tutaj o swoje. Dlaczego nie ona? Dlaczego jest inna?
    Nie jesteś taka, jak reszta syren. Nie jesteś godna nawet się nią nazywać. Jesteś zbyt litościwa.
    Może i miała rację ta, która te słowa wymówiła. A teraz, gdy była już bardziej człowiekiem niż syreną, czy nie powinna okazać dobroci względem swojej „własnej” rasy? Może jednak… było warto?
    - Ktoś mi kiedyś powiedział… - zaczęła cicho, sięgając pamięcią w przeszłość – że gdybym tylko dała komuś to, czego on chce, zarobiłabym naprawdę wiele. – Uniosła kącik ust ku górze, następnie dodając szeptem: - Nie zrobiłam tego…
    Obróciła się nagle, niespodziewanie, smagając końcówkami swoich włosów jego ciało, po czym wręcz wpadła w jego ramiona, dłońmi dotykając szerokiego torsu kapitana. Przesunęła po nim nosem, aż w końcu podniosła głowę, aby za chwilę spojrzeć mu w oczy z szerokim, niejednoznacznym uśmiechem. Stawała powoli na palcach, tym samym zbliżając się do jego ust. Przymrużonymi oczętami zerkała to na jego wargi, to na oczy.
    - Myślę, że mogłabym tam sama pójść… Ale czy tak słaba istotka jak ja mogłaby zabić więcej piratów niż maksymalnie dwóch? – pokręciła głową i zacmokała pieszczotliwie. – To by było gorzej niż marnotrawstwo, kapitanie… - Dłonią dotknęła delikatnie jego policzka i zajrzała mu w oczy, uśmiechając się jeszcze szerzej. – Oddawać mnie w ręce swoich podwładnych… Nie mógłbyś…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaśmiała się cicho na jego następne słowa. Nie dlatego, że ją rozbawił. Po prostu… był to jeden z zalotnych gestów, jakimi go obdarowywała. Kciukiem delikatnie przejechała po dolnej wardze mężczyzny, sama rozchylając lekko usteczka.
      - A cóż ja, biedna dziewczyna, mogę ci zaoferować? – Przeniosła znów spojrzenie na jego oczy. – Mogę ci zaoferować siebie. Chyba o wiele wygodniej, gdy kobieta się z tobą nie szarpie, prawda? – Przerwała na moment, jakby nad czymś się zastanawiała. – Ale… mam jeszcze jedną prośbę… - stanęła na paluszkach, minęła jego wargi, a do jego ucha, owiewając je przy okazji ciepłym oddechem, wyszeptała: - Ten jeden raz bądź, proszę, delikatny, mój kapitanie… - odsunęła się i puściła mu zalotnie oczko. – W dodatku mogę ci zaproponować swoje towarzystwu podczas najbliższych rejsów, jeśli tylko będziesz mnie nadal chciał… dajmy na to, okres próbny, przez… rok? – Uniosła brew, odchylając się nieco od jego ust. – Czas nagli, kapitanie… Umowa stoi? Czy coś jeszcze powinnam obiecać mojemu silnemu… - jej głos zaczął zmieniać się powoli w uroczy pomruk. Dłońmi z torsu zjechała na jego ramiona, uśmiechając się przy tym – odważnemu… łaskawcy?

      Rosa

      Usuń
  25. Nastawał zachmurzony, chłodny świt, kiedy chłopiec okrętowy z galeonu "Odwaga króla Jakuba" wypatrzył na horyzoncie czarny punkcik.
    Kapitan, bezczelnie wręcz przekonany o swej ważności angielski korsarz, wypełzł na pokład na tyle szybko, na ile pozwalał mu na to kac i przemęczenie całonocnym chędożeniem dwóch młodych ladacznic. Chociaż korona brytyjska z pewnością już dawno zapomniała o nim i wyznaczonych mu misjach, ten wciąż nieubłaganie i, jak dotychczas, bezkarnie plądrował wody w pobliżu Port Royal i okazjonalnie Santo Domingo. Tego feralnego poranka miał nadzieję na kolejną wygraną bitwę morską, kolejny łup i być może kolejne dziewczęta, w razie gdyby obecne mu się znudziły.
    Miał tę nadzieję, dopóki nie zobaczył przez lunetę czarnych żagli.
    Momentalnie zatoczył się do tyłu. Wielokrotnie ostrzegano go przed silniejszymi od niego, zawsze jednak bagatelizował te rady, całkowicie ufając w siłę swego doświadczenia i czterdziestu kolubryn na pokładzie działowym.
    Chwilę jeszcze stał, wpatrując się w nieubłaganie zbliżającą się fregatę i próbując zapanować nad głosem, po czym zaczął wykrzykiwać rozkazy. Coś w jego tonie sprawiło, że wszyscy pełniący tej nocy wachtę marynarze wymienili spanikowane spojrzenia.

    Gdzieś na dolnym pokładzie, w zapomnianym magazynie pełnym pustych beczek i połamanych skrzyń, Yessenia Maricruz próbowała zignorować popiskiwania szczurów i dobiegające z góry okrzyki, chcąc jeszcze choć chwilę się zdrzemnąć.
    Oczywiście proponowano jej miejsce w koi, wolała jednak unikać nocnego towarzystwa współzałogantów. Nie była ideałem płci pięknej. Miała niekobiecą, kanciastą figurę, zdarte dłonie i ślady po dawnej chorobie skóry na szyi i plecach. Pijanym marynarzom, od wielu dni niewidzących kobiety, było jednak wszystko jedno. Liczyłaby się dla nich tylko jedna część ciała. Dlatego była ostrożna. Przesadnie wręcz ostrożna.
    Po pewnym czasie zamieszanie nasiliło się na tyle, że Yess nie mogła już dłużej go ignorować. Przebywała na "Odwadze" już tydzień i nigdy jeszcze nie panował tu taki zamęt. Coś musiało się stać.
    Niepewnie wychyliła się ze swej nędznej kwatery i potruchtała na pokład, gdzie marynarze stawiali żagle, ciągnęli za liny i wrzeszczeli do siebie. Wśród wrzawy wypatrzyła starego cieślę okrętowego. Z całej załogi to właśnie z nim najbardziej się zżyła, gdy pracowali razem nad łataniem sterburty. Spojrzała na niego pytająco. Starzec nic nie powiedział. Wskazał tylko brodą na ścigającą ich fregatę.
    - Czy... czy to... - wymamrotała dziewczyna. Serce niemal wyskoczyło jej z piersi. Natychmiast wybiegła na pokład rufowy, aby lepiej widzieć zbliżający się okręt.
    Jeżeli to miał być żart losu, to był niezwykle okrutny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zacisnęła dłonie na burcie. Sama nie wiedziała, czy bardziej ogarnęło ją przerażenie, czy fascynacja. Całe życie słyszała jedynie legendy o postrachu Karaibów. Od zawsze marzyła o tym, że kiedyś zbuduje statek przewyższający go sławą i grozą, a teraz miała zginąć od jego dział.
      Marny los jak na taką marzycielkę.
      - No chodź, Latający Smoku - pomyślała. - Pokaż, czy mówią o tobie prawdę.
      Yess wiedziała, że "Odwaga króla Jakuba" już nie ucieknie. Bez żadnej nadziei i z paniką w oczach wpatrywała się więc w ich oprawcę, który zdążył już zrównać się w nimi i oddać pierwszą salwę.
      Wstrząs zwalił dziewczynę z nóg i zmusił jej myśli do podróży w te rejony jej świadomości, o których nawet nie wiedziała.
      Zaczęła zastanawiać się, czy gdzieś tam na suchym lądzie pozostał ktoś, kto choć raz zamartwi się o jej życie.
      Niemal roześmiała się, kiedy pierwszą istotą, która przyszła jej na myśl, był jej kocur, który aktualnie odwalał robotę szczurołapa w tawernie w Port Royal, bo kapitan "Odwagi" nie chciał słyszeć o zwierzętach na pokładzie.
      Żyła już niemal trzy dekady, a jej najlepszym i najwierniejszym jak dotychczas przyjacielem był zapchlony kot, który pewnie nawet nie zauważy jej braku.
      Oczywiście mogłaby też uznać, że gdzieś tam jeszcze żyje jej ojciec i że pewnego dnia zatęskni on do swej córki. Może nawet zacznie jej szukać. Yess nie była jednak pewna, czy przywiązywanie się do ludzi, nawet członków rodziny, było w stylu jej ojca. Nie było to też w jej stylu, a jednak teraz, kiedy witała się ze śmiercią, niemal miała przed oczami swojego rodziciela i tą jego srogą twarz, kiedy mówił jej jak ważne są umocnienia bukszprytu przy złączeniach z dziobem. Ta jego obsesja na punkcie wzmocnień przywołała na jej usta nostalgiczny uśmiech. Oczami wyobraźni widziała jego specyficzny styl budowy i staranność, a zarazem prostotę wykończeń. Prawdziwy kunszt.
      Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że to nie były oczy wyobraźni.
      Uniosła się na łokciach i z oszołomieniem nabrała powietrza, by po chwili wypuścić je z szaleńczym śmiechem. Bukszpryt "Latającego Smoka" rzeczywiście był wzmocniony w sposób opracowany przez Sala Flavio. Nie mogło być mowy o pomyłce.
      Yessenia na nowo poczuła w sobie instynkt przetrwania.
      Wślizgnęła się pod pokład tuż przed tym, jak abordaż rozpoczął się na dobre. Potykając się o własne nogi i przepychając wśród przebiegających obok marynarzy, dotarła w końcu do magazynu, w którym zostawiła starą skórzaną torbę zawierającą wszystkie jej książki, plany i notatki. Jednak wydostanie się na zewnątrz okazało się o wiele trudniejsze. Po pokładem zaczął unosić się dym, wśród którego nie sposób było zauważyć przelatujących kul i ostrzy. Musiała wybrać inną drogę.
      Co prawda tam, gdzie pobiegła, dymu było tyle samo, za to oprawców mniej. Przynajmniej dopóki nie znalazła się przy kajucie kapitana. Tam kilku piratów próbowało bezskutecznie wywarzyć drzwi. Yess pomyślała, że to idealna szansa, aby zyskać trochę zaufania swych przyszłych (przynajmniej miała taką nadzieję) sprzymierzeńców.
      Nie mogła się cofnąć, ani iść naprzód. Nie miała zatem wyjścia. Już teraz musiała zdradzić swą załogę.
      - To na nic, drzwi są wzmocnione od wewnątrz! - krzyknęła na oślep. - Kapitan boi się o swoje kurwy i zamyka je na klucz. Trzyma go przy sobie.
      Miała nadzieję, że piraci uznają ją za swoją i nie będą robić problemów. Nie miała jeszcze ochoty rozstawać się z życiem. Nie po tym, co zobaczyła na "Latającym Smoku".

      [ Wybacz, że dopiero dzisiaj, ale jak już zaczęłam pisać, to jakoś tak... no, wciągnęło mnie.
      I przepraszam za totalną nieskładność, mam nadzieję, że idzie się jakoś w tym połapać

      Usuń
  26. Wzdrygnęła się, kiedy poczuła dłonie mężczyzny na swoich łokciach. Nie zamierzała się szarpać, musiała oszczędzać energię, jeśli chciała przeżyć. Nie spuszczała wzroku z kapitana, zupełnie jakby spodziewała się jakiegoś ataku z jego strony. Po chwili również spojrzała na sztylet i od razu domyśliła się, że zaraz poczuje na ciele zimne ostrze. Zastanawiała się tylko, które miejsce wybierze...
    Zacisnęła zęby, kiedy przesunął bronią po jej skórze. Sprawiało mu to dziwną przyjemność, robił to powoli jakby rozkoszował się każdą sekundą. Wyglądał na pogrążonego w transie. Zastanawiała się do czego jeszcze jest zdolny i na razie nie chciała poznać odpowiedzi. Gdyby tylko mogła cofnęłaby się, kiedy tylko chwycił ją za twarz. Niemalże od razu spojrzała mu w oczy. W jej błękitnych tęczówkach było coś, czego nie dało się określić jednym słowem. Żadnego konkretnego uczucia, czy emocji. Pozostawały nieprzeniknione i na swój sposób magnetyzujące. Uniosła jedną brew, gdy nazwał ją "kwiatuszkiem". W jego ustach brzmiało to trochę jak obelga. Lewy kącik jej bladych ust powędrował leniwie w górę.
    - A mężczyzna taki jak ty, nie lubi prostych rozwiązań. - Rzuciła tak cicho, by tylko on mógł usłyszeć wypowiedziane przez nią słowa. Zerknęła na jego wargi i zbliżyła się do niego na tyle, na ile pozwolił. Delikatnie rozchyliła usta powoli powracając wzrokiem do jego tęczówek. - Nie doceniasz mnie, kapitanie. - Dodała jeszcze, zanim ją puścił. Nawet przez chwilę nie żałowała tego, co wcześniej powiedziała, a przynajmniej tak sobie wmawiała. Nie mogła przecież przyznać się do błędu, nawet w myślach. Gdyby trzymała gębę na kłódkę, być może otrzymałaby pomoc i wkrótce po ranie nie byłoby śladu. A teraz nie dość, że mogła nie przeżyć nocy... Nocy?! Nie wiedziała nawet, czy zdoła przeżyć do wieczora! Do tego jeszcze, najprawdopodobniej, na jej jasnej skórze powstanie nowa blizna. Posłała kapitanowi ostatnie spojrzenie i po chwili zeszła pod pokład. Uważnie rozglądała się wokół, jakby szukała sposobu na ucieczkę, która obecnie była niemożliwa.
    - A ty módl się, żebym nie przeżyła. - Odparła odprowadzając go wzrokiem. Być może była zbyt pewna siebie, lecz nie potrafiła powstrzymać się przed jakąkolwiek odpowiedzią. Dopiero wtedy, gdy została sama pozwoliła sobie na chwilę słabości i wycedziła pod nosem kilka przekleństw godnych prawdziwego wilka morskiego. Ileż by dała za kromkę chleba! I kilka kropel wody, albo chociaż rumu. Westchnęła głośno zaciskając powieki i odchylając głowę do tyłu. Za wszelką cenę starała się nie zasnąć, bo to mogłoby oznaczać śmierć. Ale z każdą minutą stawało się to coraz trudniejsze. W końcu się poddała, nie chciała tego przyznać, lecz nie miała już sił walczyć. Odpłynęła do krainy Morfeusza nie mając pojęcia, czy zdoła z niej uciec. Nie, los nie jest dla niej aż tak łaskawy, nie ześle śmierci, a cierpienie. Ale ona wytrzyma. Przetrwa tak jak wszystko do tej pory. Nie po to tyle się natrudziła, by teraz sczeznąć na pokładzie pirackiego statku.

    Regana

    OdpowiedzUsuń
  27. [Jak miło być powitanym przez kapitana ^^
    Pomysł bardzo ciekawy, więc jak najbardziej sie na to piszę. Tym bardziej, że Sherlock jest także lizusem xD
    Może nie do końca wiem jak mam to zacząć, a więc na początek napiszę neutralnie xP ]

    Kolejny dzień na morzu. Nieustanne kołysanie może być męczące jeśli nie jest sie przyzwyczajonym. Jednak zachowanie pirackich chłystków, którzy uważają się za mądrzejszych od ciebie jest jeszcze gorsze. Zwłaszcza, gdy jest zgoła inaczej. Sherlock uznawał tylko inteligencję kapitana, który nie był pozbawiony rozumu. Jego taktyka i podejście do sprawy imponowały Smithowi. Może nie pokazywał tego na każdym kroku, ale oddawał Kerr'owi należny mu szacunek. Wiedział, że jeśli miałby dać sie komuś upokorzyć to tylko jemu. Reszta oberwałaby niemiłosiernie od milczącego romantyka nim ten zostałby pokonany. Niektórym nawet nie udałoby się z nim wygrać.
    Tego popołudnia wykonał już wszystkie odgórne rozkazy. Chwilowo miał przerwę, którą poświęcił na lekturę. Spotykało sie to z ostrą krytyką i przyciągało gardzące spojrzenia. Sherlockowi to nie przeszkadzało. Póki nie podchodzili by go zwyzywać, pozwalał im na tę pogardę. Nie miał czasu by odpłacać się każdemu za brak szacunku. Tę chwilę wykorzystywał na czytanie. Poezja, powieści przygodowe, wykłady naukowe. Wszystko nadawało się do czytania i trenowania mózgu. Nie miał jednakże szczęścia nacieszyć się do syta książką, gdyż na statku nastąpiło poruszenie. Mężczyzna tylko uniósł oczy znad woluminu.
    - Co się dzieje do diabła? - zagadnął przebiegającą dziewczynę na posyłki.
    - Szykujemy się do ataku na twierdze - odparła i pobiegła dalej.
    Smith z ciężkim westchnieniem zamknął książkę i podniósł sie na nogi. Starannie dobrał szablę, którą zawiesił sobie u boku i zaczął się krzątać wraz z resztą. Przynajmniej będzie miał okazję się rozerwać. Dręczyło go tylko pytanie na jaką to twierdzę będą napadać. Nie dawało mu to spokoju, gdyż okoliczności wskazywały na walkę z Anglikami. To natomiast przynosiło mu wewnętrzną radość, która rozpływała się równomiernie po całym ciele. Krew każdego angielskiego pomiota smakowała słodyczą. Każdy trup przynosił ulgę i był osobistą zemstą. Dlatego też uśmiechnął się pod nosem i zamachał kilka razy szablą. Zaraz miało rozpocząć sie piekło. Po raz kolejny w tym tygodniu. Chyba już stał sie jednym z diabłów, że przynosi mu to taką radość.

    [Tak jakoś marnie, ale kompletnie nie wiedziałam jak to zacząć, obiecuje, że kolejne odpisy będą lepszej jakości :) ]
    Sherlock

    OdpowiedzUsuń
  28. Poczuła zabawne łaskotanie w brzuchu, gdy nazwał ją syrenką. Spojrzała na niego wzrokiem, który wydawał się być nieco zaskoczony i bojaźliwy. Przez jej myśl przemknęło pytanie: skąd on wie? Czy jakoś się wydała, coś zrobiła nie tak? Nie znała aż tak dobrze ludzi. Nie znała raczej kobiet, dziwnym trafem nie chciały z nią rozmawiać – a mężczyźni wręcz przeciwnie. Może jej zachowanie było nieodpowiednie? Albo… był to po prostu zwrot pieszczotliwy, jak te dalsze, które jej mówił? Uśmiechnęła się więc uroczo, czym próbowała zatuszować swoją chwilową niepewność. Będzie musiała zweryfikować swoje dane na temat miłych słówek u swojego ‘ojca’.
    Zaśmiała się cicho. Och, z pewnością. Takt, troskę i delikatność prezentował cały czas przez ich spotkanie. Może jakiś zalążek taktu miał. Troskę? Tylko o siebie. Delikatność? Może przebłyski. Nie słyszała, a raczej – nie pamiętała, co w tawernach mówią o kapitanie, którego miała przed sobą. Nie kojarzyła nawet jego imienia, ale intuicja podpowiadała jej, że nie wypadało go o nie zapytać, bo byłoby to jawne zlekceważenie powszechnej jego sławy. W jej sytuacji zdecydowanie nie było to wskazane. Skoro częściowo wkupiła się już w łaski kapitana (a takie przynajmniej miała wrażenie), głupotą by było z nich nagle wypadać.
    Uśmiechała się, gdy całował jej dłoń. Oczywiście, głupotą z jego strony byłoby odmówić na taką propozycję. Tylko że była ona przyjemna jedynie dla niego. Gdy tylko przez myśl syreny przeszło, że miałaby rozłożyć nogi przed kimś obcym, kogo tak naprawdę nie kocha – kogo nawet nie lubi, może trochę toleruje, ale przede wszystkim boi się go, czuła zimny, nieprzyjemny dreszcz na plecach. Ale jeśli była to jedyna droga, aby uratować tą niewinną istotę gwałconą po raz n-ty przy ognisku przez piratów – było warto. Zawsze istniała jeszcze iskierka nadziei, że kapitan szybko się znudzi tak niedoświadczoną gąską jak panienka Williams.
    - Rosa – powiedziała jedynie.
    Zadrżała lekko, gdy dłoń zacisnęła się mocniej na jej plecach. Och, na litość boską, przecież nie ma czasu na takie bzdety jak kokieteryjne uśmieszki czy trzepotanie rzęsami. Tu chodzi o życie tej biednej dziewczyny! Odarli już ją z dumy i honoru. Była wręcz pewna, że nigdy więcej nawet nie pomyśli o takiej przyjemności, jaką potrafił nieść obleczony miłością seks, a przed każdym spojrzeniem mężczyzny będzie uciekać jak najdalej to możliwe. Czy on tego nie rozumiał?
    Dotyk kapitana drażnił jej miękką skórę, ale nie spuściła wzroku z jego oczu. Czekała. Każdy nieprzemyślany dziesięć razy ruch mógł skończyć się źle. Gorzej niż po zrealizowaniu swojej obietnicy. Wolała już być już dziwką kapitana niż marnym pocieszeniem dla reszty nieokrzesanych piratów. Miała przynajmniej nadzieję, że wybierając pierwsze wyjście, żaden pospolity załogant nie odważy się jej tknąć.
    Otworzyła nagle szeroko oczy. Ze wszystkiego, co mu obiecała, co myślała i co wiedziała, że spełnić będzie musiała, nie przewidziała TEGO faktu. Nie zdążyła nawet wziąć porządnego oddechu, gdy praktycznie zgniótł ją w swoich ramionach, wpijając się w jej usta. Była zbyt otępiała, by zareagować. Przecież teraz… będzie mógł… oddychać…
    Ale skąd on może to wiedzieć? Nie wie, że całuje teraz jednego z najgroźniejszych potworów morskich, który, gdyby chciał, mógłby zakończyć jego żywot (i samemu zginąć, gdy tylko piraci zauważyliby, iż ich kapitan nie żyje). Nie wie, że może badać teraz morskie głębiny bez strachu, iż więcej na swój statek nie wróci. I nie dowie się – póki nie będzie musiał wskoczyć do wody albo nie poślą go na dno. Co, jej zdaniem, szybko nie nastąpi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uspokoiła się. Powoli zamknęła powieki i musnęła ostrożnie również jego wargi (oczywiście tylko dlatego, żeby udawać wiarygodną, przecież nie przyzna się, że jej się to podoba). Czuć było już w tym zwykłym pocałunku, iż całował się już z niejedną dziewką. U niej było inaczej – wyczuwalny był brak doświadczenia w tym, co robiła. Nie musiała przecież całować swoich ofiar, gdy polowała w stadzie. Wspaniały pierwszy pocałunek, naprawdę…
      Starała się radzić sobie z oddechem, łapiąc powietrze przez nos, co z początku wcale nie było takie proste – potem stało się dla niej zupełnie nieistotne. Była bierna. I nie wiedziała, jak powinna się zachować w tak nowej sytuacji. Zarost drapał nieprzyjemnie jej twarz i to był chyba drugi minus, jaki wyciągnęła z tej sytuacji. Czuła od kapitana woń rumu i chociaż sama nie przepadała za trunkami, podobał jej się u niego. Zacisnęła swoje drobne dłonie w piąstki na torsie mężczyzny, który zaraz się od niej oderwał i uwolnił ją z miażdżącego uścisku. Odetchnęła głęboko i usiadła na konarze drzewa. Zwiesiła głowę na chwilę, lecz szybko ją podniosła, aby widzieć to, co miało zaraz nastąpić.
      Kapitan poszedł, zgodnie z obietnicą, aby uwolnić niewolnicę. Nie widziała dokładnie, co się działo. Wstała i zaczęła powoli iść w tamtą stronę, żeby pomóc dziewczynie chociaż zebrać się z piasku. Słyszała, jak jakiś pirat jęknął z oburzeniem. Kobieta z trudem łapała oddech, przymykając oczy ze zmęczenia. Miała dość – ale zaraz została postawiona na nogi. Rosa odepchnęła któregoś z mężczyzn stojących dokoła, żeby się tam przepchnąć, spojrzała na kapitana, a potem złapała za ramiona dziewczynę, która nadal próbowała z tego wszystkiego się otrząsnąć.
      - Posłuchaj mnie – Rosa mówiła bardzo szybko, aby jedynie ona mogła ją usłyszeć. – Pobiegniesz jak najszybciej możesz do tych drzew, a potem skierujesz się do karczm. Uważaj, by nikt cię nie zobaczył. Wejdź tylnymi drzwiami na zaplecze najbliższej tawerny i powiedz, że przysłała cię Rosa. Pomogą ci. Rozumiesz? A teraz biegnij.
      Dziewczyna pokiwała tylko szybko głową i, patrząc jeszcze z lękiem na piratów w okolicy, pobiegła tam, gdzie kazała jej syrena. Nie obejrzała się za siebie i nie zapytała nawet, dlaczego ona z nią nie pójdzie. Rosa uniosła kącik ust ku górze. Faktycznie, jest wymierającym gatunkiem. To nawet trochę smutne… Ach, siostra miłosierdzia się znalazła!
      Miała zamiar zostać z kapitanem – jak mu obiecała. Była szczerą i słowną kobietą. Rodzice nie zdążyli wytłumaczyć jej, że są sytuacje, podczas których trzeba kłamać. A może do niej po prostu to nie dotarło – teraz to i tak wszystko jedno. W każdym razie chciała odejść z powrotem do drzewa, gdy nagle przez oburzone jęki piratów przedarł się strzał. Rosa rozejrzała się i dostrzegła – w oddali – opadające na ziemię ciało dziewczyny. Otworzyła szeroko oczy. Była w szoku. Spojrzała na kapitana. Jej przerażony dotąd wzrok teraz stał się gniewny. Zmarszczyła brwi i wykrzywiła usta.
      - Obiecałeś! – krzyknęła i pchnęła go jak najmocniej tylko umiała w stronę wody. Nie obchodziło ją teraz, jak na to zareaguje. Czy ją także zastrzeli, złapie – co za różnica! Biegła teraz do martwej dziewczyny, której trup leżał tuż przed drzewami. Obróciła ją na plecy. Spojrzała na jej twarz. Nie płakała. Pochyliła się nad niewolnicą. Dała jej iskierkę nadziei, żeby… żeby cholerny, zapchlony, zapity pożal się Boże pirat mógł ją zabić! Wszystko po to! Lekkim ruchem dłoni zamknęła otwarte wciąż oczy dziewczęcia. To wszystko było na nic…
      Kapitan nie dotrzymał obietnicy. Ona też nie musi. Zerkała wciąż kątem oka na to, co działo się w oddali, przy ognisku. Gdy zajęli się już czymś innym, zerwała się nagle i wbiegła między drzewa. Dostrzegli to jednak – jeden z nich nawet strzelił, a jego kula drasnęła skórę na jej prawym ramieniu, z którego zaraz pociekła krew. Ale to było nieważne. Wbiegła dalej, jednak tutaj także nie była bezpieczna. Czym prędzej ruszyła do swojej karczmy. Tam, gdzie na jakiś czas mogła się schronić.

      Rosa

      Usuń
  29. Zatopmy skurwysyna.
    Właśnie to miała zamiar mu powiedzieć, zaproponuje mu o wiele więcej niż własną duszę – da mu możliwość zemsty. Posłanie tego starego dziada na dno oceanu, tam gdzie jego miejsce było bardzo kuszącą ofertą, wśród zapomnianych wraków będzie chędożyć syreny a jego legenda zniknie raz na zawsze. Morgana niczego tak bardzo nie pragnęła jak wymazać z kart historii imię ojca. Ilekroć usłyszy wzmiankę o nim, ma ochotę wyrwać język gębie, która odważyła się w jej towarzystwie pisnąć słówko o kapitanie Kacie Morrisonie.To właśnie z jego powodu pływała po morzach, to właśnie z jego przyczyny była tym, kim była.
    Kilka dni temu przybiła z Donną Venerisą do portu, osławionego Port Royal, zaraz po Tortudze drugie miejsce by szukać piratów na stałym lądzie. Plotka głosiła, że Czerwony Kapitan przycumował swojego Latającego Smoka właśnie u tych wybrzeży by móc uzupełnić zapasy. Przemierzała brukowana ulicę portową już po zmroku, kierując się w stronę tawerny o zacnej nazwie "pod krzywym ryjem" w której noc spędzali szyperzy i ich kamraci. Dzielnica tętniła życiem, hałasy dobiegające z lupanar i oberży były na porządku dziennym a raczej nocnym, podobnie jak wszechobecne awantury oraz specyficzny zapach zmieszanej słonej wody, uryny i zepsutych ryb.
    - Witaj w domu, rybko. - mruknęła schylając się tuż na progu karczmy, kiedy to dwaj piraci wszczęli bójkę a brudny kufel poleciał w jej stronę. Roztrzaskał się gdzieś za nią na ulicy. Kiedy się wyprostowała kaptur spadł jej z głowy. Dwaj majtkowie przestali się lać po gębach a wiwaty kibicujących im kamratów ucichły. Większość wpatrywała się w Morgane zapijaczonym wzrokiem i mruczała przekleństwa spode łba. Jak toż? Kobieta w męskim stroju i płaszczu z bronią przy boku? Ktoś wyszeptał nareszcie jej imię i wszystko stało się jasne. W końcu wrócili do chlania, pieprzenia i marzenia o złocie, tylko co jakiś czas rzucając jej wyzywające spojrzenia. Illurandi miała co innego na głowie jak przejmowanie się zamroczoną bandom obwiesiów, jej cel siedział w kącie sali, zacienionym i odgrodzonym podłużnym stołem, by mu nie przeszkadzać.
    Jak miała przekonać tego starego pierdziela by jej wysłuchał? Ona, córka Morrisona, który pewnego razu wystrychnął Morgana Kerra na dudka i uciekł z jego cennym skarbem, dzięki któremu teraz może stać się żywą legendą? Pamiętała go jak przez mgłę, kiedy z Red Morgan kumał się z jej ojcem, to był stare czasy kiedy była jeszcze małą dziewczynką. Teraz dorosła. Minęła rozwalone krzesło niezauważalnie zabierając ze sobą nienaruszoną butelkę bursztynowego trunku po czym pchnęła odgradzający ją od Morgana stół.

    OdpowiedzUsuń
  30. [Właśnie po dosyć krótkim namyśle postanowiłam zrezygnować z funkcji werbownika i przemianowałam go na kwatermistrza. Bardziej do niego pasuje.
    A co do wątku to bardzo chętnie i obie opcje są zachęcające, ale chyba bardziej przypadła mi do gustu plantacja ^^
    Od razu mówię, że mogę zacząć tylko... moje odpisy są krótkie. Bardzo krótkie, żeby nie było że nie ostrzegałam! :D]
    Keith

    OdpowiedzUsuń
  31. [Kłaniam się i proponuję wątek!]
    Kālī

    OdpowiedzUsuń
  32. [Chciałam tylko poinformować, że zostawiłam maila w skrzynce z rekrutacji. Liczę na szybką odpowiedź.]

    Elsa

    OdpowiedzUsuń
  33. [No to cóż mi pozostaje... Witam się oficjalnie i może od razu zacznę z wątkiem. Mam nadzieję że nie obrazisz się jak zaczniemy w przeszłości, bo to ciekawa część i nie chciałabym jej opuścić, a poza tym mamy od rozpoczęcia trzy lata, więc będziemy mogli swobodnie skakać w czasie jeśli zajdzie taka potrzeba.Taka ze mnie niecierpliwa osóbka, że zacznę od razu.]

    Był przepiękny, słoneczny poranek. Po ciemnej, spokojnej tafli oceanu płyną z wolna angielski statek. Najbardziej okazały okręt jaki posiadała angielska flota. Wszystko musiało być jak należy gdyż nie był to jakiś tam statek handlowy, których było na tych wodach pełno. Na okręcie nie było prawie załadunku, gdyż miał on ważniejsze zadanie. Miał on przetransportować córkę Króla Anglii, Elizabeth do Francji gdzie miała w najbliższych dniach wyjść za rządzącego tam monarchę na znak pokoju i przymierza między Anglią, a Francją. Elsa czuła, że to jej obowiązek wobec kraju, więc mimo iż nigdy w życiu nie widziała Księcia Francuzów na oczy pokornie zgodziła się za niego wyjść. Król bardzo kochała swoją córkę i ciężko było mu się z nią rozstać, więc żeby zapewnić jej bezpieczeństwo do przetransportowania jej do Francji wyznaczył Kapitana Marcusa Wolttera.
    Młody kapitan nie wyglądał na zachwyconego gdy dowiedział się że to właśnie on ma dostąpić tego zaszczytu i eskortować księżniczkę do Francji, a wieść o planowanym zamążpójściu księżniczki chyba naprawdę go zasmuciła, jednak mimo wszystko starał się jak najlepiej wypełnić swoje zadanie starając się odizolować księżniczkę od reszty załogi. W końcu mogło jej się coś przy nich stać. Jednak teraz musiał udać się poinstruować ludzi, więc Elizabeth została chwilowo sama.
    Udała się na dziób by tam wśród plusków fal i szumu wiatru rozkoszować się tą chwilą wolności.
    Księżniczka była młoda, nawet bardzo. Liczyła sobie zaledwie osiemnaście wiosen, a urodę miała iście angielską. Jej długie, jasne, falowane włosy spięte w kok, a pojedyncze kosmyki włosów, które wyślizgnęły się z misternej fryzury powiewały na wietrze opadając na jasną cerę i zasłaniając częściowo duże bystre oczy w kolorze bezchmurnego nieba. Dziewczyna była spokojna, a jej lekko zaróżowione usta układały się w delikatny, ciepły uśmiech. Nigdy nie lubiła pływać, może dlatego że nigdy nie pływała. Teraz stojąc tu żałowała że zamiast pływać zajmowała się szermierką. Czuła się tu taka wolna, taka spokojna...
    Nagle gdy Elizabeth otworzyła oczy dostrzegła okręt o całkiem czarnych żaglach. Okręt mroczny i przerażający, jednak było w nim coś fascynującego, coś przez co Liliana nie mogła oderwać od niego wzroku.
    Jednak gdy tylko się zbliżył zaczęła się wrzawa i zamieszanie. Kilku marynarzy natychmiast podbiegło do dziewczyny i czym prędzej zabrało pod pokład. Nie wyglądało to na zamierzony atak na nią. Wyglądało raczej na to że piraci postanowili się połasić na pełen przepychu okręt w nadziei że znajdą tu jakieś bogactwa. Elsa była przerażona. Wszędzie było pełno piratów. Krzyczeli i śmiali się. Dziewczyna widziała jak od ciosów ich szabli giną ludzie z którymi jeszcze wczoraj niezobowiązująco gawędziła o pogodzie korzystając z nieobecności Kapitana Woltter'a.
    Została pośpiesznie zaprowadzona do najgłębszej części statku, jednak po chwili i tam dostali się piraci.
    - Patrz jaka laleczka! - zawołał jeden do drugiego mocując się z jednym z chroniących ją marynarzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Szkoda byłoby ją zabijać - odparł drugi przeszywając drugiego marynarza swoim ostrzem. Jego towarzysz uśmiechnął się tylko w tak paskudny sposób, że młodą dziewczynę przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Piraci powaliwszy jej obrońców zaczęli się do niej zbliżać. Odsuwała się od nich przerażona, aż w końcu dotknęła plecami drewnianej ściany. Nie miała już możliwości ucieczki. Była przerażona, ale nie miała zamiaru poddać się bez walki. Słyszała opowiadania Kapitana Woltter'a. Wiedziała co piraci robią z kobietami na statku. Dobyła więc leżącej na podłodze szabli jednego z nieżywych marynarzy i zaczęła się bronić. Nauka szermierki opłaciła się. Broniła się długo i zacięcie. Jednak mimo świetnej techniki nie była zbyt silna, a piraci to wykorzystali. Gdy jeden z nich odparowywał jej ciosy, drugi zaszedł ją od tyłu i złapał w pasie zamykając przy tym jej ręce w żelaznym uścisku.
      Przenieśli na swój okręt. Wyrywała się, krzyczała, ale to nic nie dawało. Zabrali ją na pokład. Zrobiło się niemałe zbiegowisko. Czuła jak czyjeś łapska rozwiązują jej gorset, słyszała ich śmiechy i gwizdy, widziała jak oddalają się od wraku angielskiego okrętu. Bała się. Krzyczała wniebogłosy żeby ją natychmiast puścili. Czuła jak ich ohydne łapska sunął po jej ciele. Wyrywała się, kopała… To nic nie dawało. Było ich za dużo.


      Elsa

      Usuń
  34. [Och dziękuje, to miłe. Choć jak dla mnie i tak nie popisałam sie w tym początku. Ale może jestem po prostu zbyt krytyczna dla siebie xP]

    Na statku poruszenie. Wszyscy biegają w tę i z powrotem zabezpieczając, szykując, zbrojąc. Nikt nie próżnuje, bo każdy z osobna wie, że szykuje się starcie. Kapitan na pewno ma zmyślny plan. Kto by nie ufał jego sprytowi za pewne dawno spałby już z rybkami. Zresztą ci, którzy do tej pory pozostali na łajbie nauczyli się szanować zdanie kapitana i spełniać jego rozkazy co do joty. Wiedzieli, co oznacza sprzeciw i nie mieli ochoty doświadczać tego na własnej skórze.
    Sherlock także nie miał zamiaru podpadać. Ale śmiem twierdzić, że nie było szansy, by podpadł. Nie podczas walki z Anglikami. Krew buzowała mu już w żyłach, ekscytacja osiągnęła najwyższy poziom. Ostudzić zdołał go dopiero głos bosmana. Stanowczy i nie znający sprzeciwu. Smith czym prędzej zjawił się u jego boku z pytającym wyrazem twarzy. Nie dał po sobie poznać, że rwał się już do bitwy. Zachował kamienną twarz i ze spokojem czekał na rozkazy.
    Okazało się, że będzie towarzyszył kapitanowi. Będzie miał, wraz z pozostałą dziewiątką, zgoła inne zadanie niż reszta załogi. Plan był jasny, nie banalny i przebiegły. Kapitan udowodnił, że głowę ma nie do parady. Sherlockowi spodobał się taki obrót sprawy. Ci wybrani zadadzą boleśniejszy cios, niż wszyscy przeprowadzający atak na statku razem wzięci. Pozostało więc wziąć się do roboty i ruszyć w drogę. Czuł się dostatecznie gotowy - dobrze wyważona szabla u pasa, pistolet przymocowany do paska na piersi i kilka innych niespodzianek w zanadrzu. Jak sie umie ruszyć głową, to nie trzeba zdawać się zawsze na siłę. Bo czyż nie lepiej jednym cięciem uwolnić ciężką armatę, która wywoła spustoszenie wśród przeciwników, niźli rozprawiać się z każdym po kolei? Odpowiedź jest oczywista. życie już nie raz pokazało Smithowi, że uczciwość w walce i zdawanie się jedynie na siłę mięśni prowadzą do ziemi.
    Wylądował w łódce z kapitanem. W końcu miał okazję, by przyjrzeć się temu mężczyźnie z bliska. Różnił się on od całej załogi. Jego dumna postawa, bystry wzrok i inteligencja zdradzana w każdym posunięciu już dostatecznie go odróżniały. Jednakże Morganowi najwyraźniej to nie wystarczało. Sherlock uważał go za człowieka dbającego o siebie, roztropnego, a gniewnego i porywczego tylko na pokaz. Słyszał już i o jego honorze. Wielce też podziwiał samozwańczego zdobywcę Karaibów za zdolność opanowania. Nie każdego stać na to, by darować dziecku czy kobiecie życie. Smith prócz siebie nie znał wielu takich ludzi. Bo niewiele jest już osób z zasadami. Niewielu ogranicza jakiekolwiek sumienie i wywyższa poczucie umiaru. To cecha tak rzadka i tak cenna, że Sherlock szanuje każdego, kto ją posiada.
    Płynęli w ciszy, nikt nie ważył się zabrać głosu, gdyż na pewno musiałby wtedy tłumaczyć się przed kapitanem. Natomiast tego nie tak łatwo udobruchać. Powietrze zadrżało, gdy Latający Smok oddał pierwszy strzał. Potem niebo zasnuło się dymem od wystrzałów. Anglicy szybko odpowiedzieli na atak. Podczas tego dwie niepozorne łódki pruły do brzegu. Ludzie poruszali się w nich niespokojnie. Nie dało się nie wyczuć panujących tam emocji. Podniecenie, ekscytacja, strach i niepewność. Mimo to wszyscy milczeli. Kapitan stał na dziobie, a jego sylwetka wyglądała majestatycznie. Sherlock uśmiechnął się pod nosem. Jak można się czegoś obawiać, gdy płynie się z takim człowiekiem? Fakt, można obawiać się jego, ale niczego więcej. On nie chce umrzeć, więc będzie robił wszystko tak, by przeżyć. Zyskają na tym wszyscy w jego pobliżu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W końcu dotarli do brzegu. Buty kapitana pierwsze zachrzęściły na piasku. Nadal w ciszy opuścili łódkę. Teoretycznie nikt nie powinien przechodzić tą zarośniętą plażą podczas ich szturmu, jednakże roztropnie zamaskowali łódki. Nigdy nie wiadomo, co może się zdarzyć. Ukryli je w wysokiej roślinności, na brzegu lasu. W tym czasie Sherlock przyjrzał się całej ekipie. Byli to najinteligentniejsi załoganci Latającego Smoka. Oczywiście nie byli wielce wybitni jeśli chodzi o oczytanie i znajomość literatury, z polityką Anglii tez pewnie się nie zapoznali. Mimo to nie można im było odmówić sprytu. Byli nielicznymi, na których Smith zwracał jakąkolwiek uwagę. Dlatego zamaskowanie dwóch łódek przyszło im z łatwością i już po chwili byli gotowi do zagłębienia się w las. Kerr jeszcze sprawdził wykonaną przez nich robotę i bez słowa komentarza nakazał iść za sobą. Sherlock pozwolił sobie na mimowolny uśmiech, zaczynała się jego przygoda. Nie mógł narzekać na to życie. Pretensje mógł mieć jedynie do Anglii, której ślepo służył przez wiele lat. Żałował jedynie, że dopiero nieodwracalne w skutkach wydarzenia mu to uświadomiły. Bo przecież mógł wraz z kobietą swojego życia zamieszkać na zapomnianej przez świat wysepce i trwać tam do końca swoich dni. Honor okazał się zdrajcą, dlatego Smith stał się potworem. Kiedyś nienawidził piratów, walczył z nimi, teraz wszystko się odwróciło.

      Sherlock

      Usuń
  35. Sen nigdy nie kojarzył jej się z czymś dobrym. Wtedy powracały wszystkie wspomnienia, głównie te nieprzyjemne. Nie dręczyły ją wyrzuty sumienia, lecz obrazy tego, co robiono jej niemal przez całe życie. Jedyną zaletą tych okropieństw był ukształtowany przez nie charakter, nic więcej. Nie można jednak zmienić przeszłości, dlaczego więc niektórzy wciąż o niej myślą?
    Obudziła się, kiedy usłyszała jedną ze swoich ulubionych szant. Nie mogła się powstrzymać i zanuciła pod nosem refren.

    Bo Kapitan nasz szalony był,
    Mówiono, że z diabłem ma pakt.
    Gdy w warkocz zaplatał brodę swą,
    Drżał przed nim cały świat.

    Zaśmiała się cicho kręcąc delikatnie głową. Straciła mnóstwo krwi, ale miała siły na śpiewanie. Doprawdy, zabawne. Spojrzała na mężczyznę znajdującego się kilka metrów od niej. Nie podobał jej się sposób, w jaki na nią patrzył. Zniesmaczona odwróciła wzrok, jednak pozostawała czujna, tak na wszelki wypadek. Sprawiał wrażenie niezwykle podekscytowanego, tylko dlaczego? Może wypił za dużo rumu? Ech, nie ważne.
    Zerknęła na podłogę pokrytą szkarłatnym płynem, którego zapach przestał jej już przeszkadzać. Postanowiła, że więcej nie zaśnie. Próbowała się czymś zająć, lecz nic na dłużej nie potrafiło skupić jej uwagi. Ileż można liczyć deski, szczeliny oraz dziury? Westchnęła z rezygnacją poprawiając nieco swoją pozycję. Metal nieprzyjemnie wrzynał się w nadgarstki, brzuch wyglądał coraz gorzej, a ramię wciąż trochę piekło. Wiedziała jednak, że wcale nie jest tak źle, bo przecież zawsze może być gorzej. Po raz kolejny rozejrzała się wokół, ale ponownie nie znalazła niczego, co mogłoby pomóc jej w ucieczce, albo chociaż urozmaiciło podróż. Jeśli przeżyje do rana, może ją stąd zabiorą? I zaprowadzą do niewolnic, w końcu miała skończyć tak jak one. Sprzedana na targu jak jakieś zwierzę! Ciekawe... Ile za nią dostaną? Jaka jest jej wartość? Niedorzeczne pytania dręczyły jej umysł, a powinna skupić się na czymś bardziej przydatnym. Te jakże ważne rozmyślenia zostały zakłócone przez dźwięk kroków. Kogo tu znów niosło? Podniosła wzrok i spojrzała na zbliżającego się do niej mężczyznę. No proszę, kapitan we własnej osobie! Czyżby przyszedł tu tylko po to, by napawać się widokiem konającej kobiety?
    Miała ochotę rzucić się na niego i go rozszarpać. Nie zważając na jego gabaryty i ogromną siłę, którą bez wątpienia dysponował. W starciu na pięści nie miałaby żadnych szans, ale i tak jedyne co powstrzymywało ją przed atakiem to kajdany oraz rana na brzuchu.
    - Jeśli ktoś zechce mnie kupić. - Mruknęła dość cicho, ale na tyle głośno by ją usłyszał. Głos miała jeszcze bardziej zachrypnięty niż wcześniej. Skórę nienaturalnie bladą, co w połączeniu z ciemnymi włosami nadawało jej nieco upiorny wygląd.

    Regana

    OdpowiedzUsuń
  36. [o, wow. Świetna postać, więc nie pozostaje mi nic innego, jak szukać pomysłu na wątek. Tylko Morgan jest naprawdę ostrym człowiekiem i nie jestem pewna, czy chciałby taką Sheilę u siebie, nawet gdyby zapłaciła mu trochę golda za pomoc w dostaniu się w jakieś miejsce. Boję się coś sugerować, bo facet wydaje się bez uczuć ; D]

    Sheila Campbell

    OdpowiedzUsuń
  37. [Dzień dobry. No cóż, miałem na myśli bardziej fakt, że od trochę większego dziecka widać było, że jest trochę inny, jakby brakło mu współczucia czy innych "ludzkich" cech, ale jak tylko się zorientował, że to źle, to zaczął udawać, że jest całkiem normalny, bo to cwane dziecko było. Poza tym chyba nie znano wtedy takich chorób jak chociażby Asperger, więc to równie dobrze mogło być to... No nieważne. :D"
    Fakt ten mi jak najbardziej nie przeszkadza, bo sam mam żółwie tempo odpisek, ale kompletnie nie mam pomysłu na powiązania naszych postaci, gdyż Moriarty raczej unika takich osobistości, jak okrutny kapitan statku, więc chyba jedyna możliwość, to żeby spotkali się gdzieś przypadkiem i Twa postać go w jakiś sposób zaczepiła... chyba że masz jakiś pomysł, jestem otwarty na wszelkie sugestie.]

    OdpowiedzUsuń
  38. [ Dobry! Też uważam, że wybrania Clive'a było dobrym posunięciem. Po przeczytaniu karty i nieco rozeznaniu się z innymi kartami, stwierdzam, że stworzenie Latającego Smoka było genialnym pomysłem :) Brodata Dziewica to hiszpański, wojenny galeon, który Greg wygrał kiedyś w karty od pewnego oficera i przerobił ją na statek piracki. Załoga się zbuntowała i wysadziła go na najbliższym lądzie a raczej mieliźnie. Ot, cała historia. Nie zrażam się czasem jeśli o to chodzi :) ]

    OdpowiedzUsuń
  39. [Dziękuję i witam również! Hm... Z tak sprzecznymi charakterami rzeczywiście ciężko coś wymyślić, ale może coś się uda. Będzie ciekawie - to na pewno. Może Molly natknie się na Morgana przypadkiem i kiedy usłyszy, że jest kapitanem Latającego Smoka spróbuje się coś podpytać o Sherlocka? Zawsze to jakiś początek. No ale jeśli masz jakiś inny plan to pisz - jestem otwarta na propozycje c:]

    OdpowiedzUsuń
  40. [To jak go już sobie wymyślimy na fb to go sobie zaczniemy. xD]

    Anamaria

    OdpowiedzUsuń
  41. [Chaos i bieda w tym moim wątku, więc z góry za to przepraszam, ale już tak długo się do tego zbierałam, że wstyd czegoś tam nie naskrobać po tak długim czasie :3]

    To był zwykły dzień. Nie miało się stać nic szczególnego. Keith miał dziś do załatwienia swoje codzienne sprawy. Musiał rozdzielić ostatnie łupy między piratów, co łatwe nie było, bo każdy wykłócał się z nim o więcej. Oprócz tego musiał sprawdzić czy nic nie ubyło z ich zaopatrzenia – po tych pijaczynach można się wszystkiego spodziewać – i pokłócić się z kilkoma majtkami, którzy za żadne skarby nie chcieli wykonać jego poleceń, chociaż w efekcie i tak musieli mu pomóc. Zwykły dzień Kwatermistrza. Nie spodziewał się, że kapitan postanowi dziś wkraść się do magazynu przy pewnej plantacji. Cóż akcja opłacalna, mnóstwo towaru, który można potem sprzedać i nieźle zarobić, ale Keith zawsze miał po tym tyle roboty ze spisem, że na samą myśl odechciewało mu się wychodzić spod pokładu. Mimo to wygrzebał się na górny pokład Smoka i spojrzał w stronę lądu. Za chwilę zacumują i do brzegu trzeba się będzie udać zwykłą łódką. Westchnął cicho schodząc z powrotem pod pokład po swoją broń. Tam było ciemno, zimno i przyjemnie, za to kiedy wychodziło się na dwór słońce raziło oczy i piekło skórę. Howell chyba powinien przywyknąć do takiej pogody po tak długim czasie pobytu w tym miejscu. Tu pogoda była całkiem inna niż w Walii i chociaż tam nigdy by nie wrócił, mógł spokojnie przyznać że za tamtejszą pogodę oddałby wszystko, czego się dorobił przez to siedem lat. Wygramolił się znów na pokład i spojrzał na słońce z miną, jakby chciał je ukatrupić, a potem przeniósł wzrok na kapitana. Musiał zdecydować kogo zabiera ze sobą, w końcu cała załoga na jednej plantacji, kiedy muszą zachowywać się cicho i przemknąć niepostrzeżenie do magazynu, nie zdałaby egzaminu.

    Keith

    OdpowiedzUsuń
  42. Dym powoli opadł, podobnie jak odwaga Yessenii, kiedy zobaczyła wycelowany w siebie pistolet. Nie był to pierwszy raz, kiedy zaglądała śmierci w oczy, ale z pewnością każda śmierć musiała być lepsza niż ta, którą miał zadać Morgan Kerr.
    Miała prawo nie wiedzieć, kim jest ten mężczyzna, jednak domyśliła się tego po tonie, jakim wydawał rozkazy i posłuszeństwem, jakim darzyli go piraci. Chyba nie mogła trafić gorzej.
    - J-ja tylko...
    Zanim zdążyła odpowiedzieć, usłyszała wrzask brytyjskiego kapitana. Choć wiedziała, że był on człowiekiem chciwym, zboczonym i zbyt pewnym siebie, nie był on dla niej wrogiem. Dobrze jej płacił i jako jeden z niewielu nie szydził z niej, kiedy w Port Royal zaproponowała swoją pomoc w naprawach okrętu. Przez chwilę zrobiło się jej go nawet żal. Ale tylko przez krótką, nieznaczną chwilę. W końcu miała ważniejsze problemy na głowie.
    Powietrze uleciało z ulgą z jej płuc, kiedy Kerr skupił swą uwagę na korsarzu. Wiedziała jednak, że może to być dopiero początek jej koszmaru.
    Kiedy zapadła decyzja o zabraniu jej na pokład, Yess nie wiedziała, co ma o tym myśleć. Z jednej strony mogło to oznaczać wybawienie od śmierci na "Odwadze", z drugiej - niekończące się tortury na "Smoku" i rzucenie na pastwę piratów.
    Ktoś boleśnie wykręcił jej ręce do tyłu.
    - Sama pójdę! - warknęła, zgięta wpół i wściekła, jak zawsze wtedy, gdy traktowano ją jak bydło. Pewnie gdyby widziała ją jej indiańska babka, uraczyłaby ją jakąś starą mądrością o godności i spokoju ducha. Jednak Yess nie była Indianką, ani tym bardziej indiańską szamanką. A już na pewno nie swoją babcią, która nawet wśród podobnym sobie uchodziła za ewenement. Być może szkutniczka nieco przypominała ją z zewnątrz, ale na pewno nie wewnątrz.
    Majtek nie raczył jednak jej wypuścić. Po kilku chwilach uporczywego szarpania się, Maricruz dała sobie w końcu spokój i, niemal prychając jak zaatakowany kot, dała się wyprowadzić na główny pokład.
    To, co tam zobaczyła, nie było wcale dziwne. Było odrażające, przerażające, cuchnące krwią i skręcające wnętrzności, ale z pewnością nie dziwne. Nie w tej części świata, nie na tych morzach. Nie dla ludzi, którzy nauczyli się na nich żyć.
    Kończyny walały się tu i ówdzie, ktoś próbował wsadzić na swoje miejsce swe wypatroszone bebechy, póki nie został dobity. Odór śmierci unosił się w powietrzu. Yess niemal cudem powstrzymała się przed zwymiotowaniem. Dawno już nie widziała takiej masakry.
    Przeprowadzono ją po trapie na pokład "Latającego Smoka", pochłaniającego wszystkie cenne rzeczy z "Odwagi króla Jakuba". Trzymający ją mężczyzna wykręcił jej ręce jeszcze mocniej. Była tak mocno pochylona, że nie widziała nic oprócz swoich nóg i ciemnego pokładu. Ktoś związał jej nadgarstki sznurem. Syknęła z bólu, kiedy więzy wbiły się w jej skórę, ale nie pozwoliła sobie na więcej narzekań. I tak była w lepszej sytuacji niż jej dotychczasowy kapitan i oficerowie.
    Po kilkunastu sekundach desperackich prób utrzymania równowagi, zdała sobie sprawę, że pirat prowadzi ją na dziób. Popchnął ją na pokład gdzieś obok fokmasztu i związał jeszcze nogi. Yess nie wiedziała, po co ta cała ostrożność z jego strony. Nie mogła przecież wyglądać na groźną.
    Nawet nie zauważyła, kiedy ktoś zabrał jej najcenniejszą rzecz - torbę wypełnioną projektami, notatkami, dziełem Galileusza i kilkoma innymi przedmiotami.
    Majtek podarował jej na pożegnanie siarczystego kopniaka w brzuch i zajął się dalszymi obowiązkami. Maricruz skuliła się z bólu, zacisnęła zęby. Nie zamierzała krzyczeć, choć najchętniej rozpłakałaby się na cały głos.

    OdpowiedzUsuń
  43. Nie wiedziała, jak długo przeleżała w tej niewygodnej pozycji. Zdawało się jej, że minęły wieki, zanim nie usłyszała komend bosmana na żagle. Jedyną rzeczą, którą widziała znad jakichś beczek zasłaniających jej burtę, była smużka dymu na tle wschodzącego słońca.
    Yess wiedziała, co owa odległa smużka oznacza i niemal potępiła Morgana Kerr'a za takie marnotrawstwo. "Odwaga króla Jakuba" nie była może inżynierskim arcydziełem, jednak i tak nie była to pierwsza lepsza pływająca sterta desek, których pełno było na Karaibach, odkąd zalęgli się tam piraci.
    Krótki był to abordaż.
    Teraz, kiedy Yess znalazła się już na "Latającym Smoku", przestała tracić nadzieję na to, że uda się jej czegokolwiek dowiedzieć o swoim ojcu. Kapitan nie wyglądał na kogoś rozdającego przysługi, zwłaszcza jeśli chodziło o świeżych więźniów. Znów musiała się zdać na swoje szczęście, które w ostatnich czasach bywało przewrotne jak sama Calypso.

    [ Ojejku, dzięki, dowartościowałaś mnie swoim komentarzem chyba do końca życia! Nie mogę się przestać szczerzyć do monitora ^^
    Co do długości - w życiu nie byłabym zła o to, że ktoś poświęcił tyle czasu, żeby mi odpisać. Dla mnie jak na razie nie ma czegoś takiego jak "za długi odpis", każdy pisze tak jak chce, a Twój komentarz czytało się bosko. Więc tak, jest to składne i ładne, i to jeszcze jak ; D]

    Yessenia

    OdpowiedzUsuń
  44. Biegła jak najszybciej tylko mogła, ale brakowało jej też sił. Dlatego zwolniła, gdy znalazła się przy mieście i wmieszała się w tłum przechodniów. Niektórzy mężczyźni patrzyli na jej rozcięty gorset dość dziwnie, a potem zauważali krwawiącą ranę na jej ramieniu. Nie było to teraz ważne. Musiała znaleźć się w bezpiecznym miejscu, schronić się. Była zagrożona. Jeszcze nigdy tak się nie czuła. Nigdy tak się nie bała.
    Niemal wyrwała klamkę. Szarpnęła drzwiami od zaplecza i z impetem je zatrzasnęła. Oparła się o nie, oddychając szybko i rozejrzała się, jakby oceniając, czy nie ma kogoś niebezpiecznego lub dociekliwego. Na jej szczęście było pusto. Zerwała się więc, przebiegła przez pomieszczenie, obok ściany karczmy i wbiegła po schodach na górę, zatrzaskując się w pokoju. Zapewne niedługo przyjdzie tutaj Margaret, aby zapytać, czy wszystko jest w porządku. Do tej pory musiała się jakoś… ogarnąć. To ona wpakowała się w kłopoty, nie cała osobliwa rodzina. Spojrzała w lustro. Rozwiane, splątane włosy zasłaniały część jej bladej twarzy. Oczy wręcz krzyczały z przerażenia i wrzeszczały o pomoc. Piersi unosiły się bardzo szybko w urywanym oddechu. Usta drgały niekontrolowanie. Chwyciła za szczotkę z półeczki przy łóżku i rozczesała jasne, długie za łopatki włosy, zostawiając je tak. Potem je splecie. Wybiegła z pokoju, aby przynajmniej obmyć twarz i ranę – nieważne, że w zimnej wodzie. Na ramieniu zawiązała czerwony materiał, który ozdobiła tego samego koloru wstążeczką zawiązaną na kokardkę. Zawsze mogła wytłumaczyć, że to nowa ozdóbka.
    Kolor „opatrunku” czy raczej osłony rany przed niechcianymi spojrzeniami zmieniał się razem ze strojem. W akcie desperacji wypruła nawet kilka razy kawałek materiału ze swojej sukienki, żeby tylko pasowało. Potem chodziła za ojcem z bardzo dziwnymi pytaniami, przez co nabrał podejrzeń. Rosa, w co ty się wpakowałaś? pytał, ale ona milczała. Ważne, że dowiedziała się, iż określenie „syrenka” owszem, jest pieszczotliwe, przypisywane do bardzo ładnej dziewczyny, a kapitanem, z którym miała do czynienia, był Morgan Kerr, właściciel Latającego Smoka. Ojciec tym bardziej się przeraził, bo dziewczyna podała jego dokładny rysopis, co znaczyło, że musiała go spotkać. A Bóg sam raczy wiedzieć, co taki człowiek jak… on mógł jej zrobić.
    Dalej zapanował spokój. Cisza. Nic więcej. Stałe obowiązki. Rana nawet zdążyła się zabliźnić, a na ramieniu widoczna była bardzo cieniutka kreseczka po cięciu. Rosa nie wiedziała, czy powinna być spokojna, czy drżeć jeszcze bardziej o siebie. Nic nie zapowiadało przyjścia kapitana Kerra – i to było właśnie przerażające. Aż do pewnego czasu.
    Obsługiwała wtedy klientów, dobrze pamiętała. Jeden z nich zwrócił się do niej. Wyglądał dosyć młodo, ale nie po to tam była, aby przyglądać się mężczyznom. Miała dać im tylko to, czego chcieli i za co byli w stanie zapłacić (oczywiście z dozą godności i wyczucia, bo byli już tacy, co myśleli… ach, mniejsza o nich!) Ale on był inny. Jakiś dziwny… Powiedział jej, że jest z Latającego Smoka. Wtedy zamarła. Mówił, że nie chce jej skrzywdzić. Ale nie ręczy za swojego kapitana. Dowiedział się w „jakiś dziwny sposób”, że zamierza ją znaleźć i odebrać sobie to, co dziewczę mu obiecało. A więc… była w pułapce. Ale naprawdę zastanawiało ją jego zachowanie. Po tym wszystkim uważała tamtych piratów za nic niewartych dupków.
    Ale mijały kolejne dni, a Morgana Kerra nadal nie widziała. Tak samo jak tamtego mężczyzny. Może wypłynęli w kolejny rejs? Kto wie. W każdym razie… mogła się przynajmniej psychicznie przygotować na konfrontację. Która miała nadejść… nie wiadomo kiedy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z nudów, z tego dziwnego oczekiwania, a może z samego stresu, Rosa zaczęła dziwnie przebierać w swoich ciuchach i wyglądzie. Chciała się czymś zająć? Sama nie wiedziała. Ona, ojciec ani matka jej nie poznawali. Była inna, bo… bo się bała. Przestawała się rozumieć, przestawała być sobą.
      Tego dnia z szafy wyjęła niedawno kupioną białą suknię z czerwonym gorsetem. Wokół ramienia zawiązała czerwoną wstążkę, która miała zakrywać bliznę. A w dekolcie znalazł się świeżo zerwany kwiatuszek. Włosy lekko podpięła (nauczyła się, że podniesione do góry dają większy komfort i nie jest jej tak gorąco!) Pod kolor tego wszystkiego podkreśliła także i usta. Po czym zeszła obsługiwać klientów, robiąc sobie co jakiś czas przerwy.
      Wywabił ją z pokoju nagły harmider na dole. Zbiegła więc po schodach do krzywo patrzącej na to wszystko Margaret.
      - O co chodzi? – zapytała cicho.
      - Piraci… - powiedziała z obrzydzeniem. – Możemy już szykować pieniądze na naprawdę… czegokolwiek.
      - Daj spokój, maman, może nie będzie tak źle. Pomogę ci z nimi.
      Podeszła do niezadowolonego ojca. Rozejrzała się uważnie. Ktoś machnął w stronę papy, ale zatrzymała go i skinęła głową, by został.
      Im bliżej była, tym bardziej mężczyzna wydawał się jej znajomy… Aż w końcu poznała go. Morgan Kerr. Odetchnęła głęboko nim stanęła przy jego stoliku z klasycznym uśmiechem. Była pewna, że pozna go po włosie.
      - Coś podać, sir? – zapytała nie za głośno, acz uprzejmie. Jakby był zwykłym klientem. Ot, tak.

      Rosa

      Usuń
  45. [Witam serdecznie i dziękuję za ciepłe powitanie. Cieszę się, że postać ładnie się zgrała, ponieważ szczerze obawiałam się przesady w stronę słodyczy i naiwności. Mam nadzieję, że Ofelia będzie się nam zmieniać stopniowo w wątkach, wolałbym by nie została pustym szablonem.
    Można spróbować skleić wątek, staram się by moja postać była dość elastyczna. W grę wchodzi może jakaś bójka straży z piratami, podczas której Ophelie przebrana za chłopca portowego oberwałaby w twarz od kogoś, upadłaby i wyszłoby na jaw że nie jest tym, za kogo się podaje. Nie wiem, czy Morgan porywa dla okupu, ale jeśli nie on to może jeden z jego wilków morskich wpadłby na genialny pomysł uprowadzenia córki arystokraty?]

    Ophélie

    OdpowiedzUsuń
  46. [ Witam ponownie ; D Mam taką małą sprawę. Mianowicie mam już gotową kartę postaci bosmana "Latającego Smoka" i chociaż nie wiem, czy jest to obowiązkowe, chciałabym się Ciebie zapytać, czy jako autorka kapitana owego statku nie masz może jakichś uwag, zastrzeżeń, czy coś. Luna napisała innej dziewczynie, która kiedyśtam chciała przejąć tą postać, że "Nie jestem pewna, czy kapitan Latającego Smoka nie ma czasem jakichś planów i powiązań względem bosmana", dlatego wolę się upewnić.
    Nie chcę robić zamieszania jakby co ; D]

    Yessenia

    OdpowiedzUsuń
  47. Nie była delikatną, bezbronną kobietą, co czasem działało na jej niekorzyść. Doskonałym tego przykładem jest sytuacja, w której właśnie się znalazła. Może gdyby nie zareagowała tak gwałtownie na "przeszukiwanie" dokonywane przez jednego z załogantów zajęto by się nią nieco... Lepiej? No cóż, co się stało to się nie odstanie. Powędrowała wzrokiem za jego spojrzeniem, choć niewiele ujrzała. A szkoda. Bardzo lubiła noc oraz towarzyszący jej mrok. I jeszcze tę wspaniałą aurę tajemniczości, której nie potrafiła się oprzeć.
    - Nie mam powodów do narzekania na kolor swojej skóry, tak więc tutejsza pogoda nie przypadła mi do gustu. - Wiedziała, że wcale nie interesuje go jej zdanie, ale nie mogła się powstrzymać przed udzieleniem odpowiedzi, zupełnie jakby milczenie było jej obce.
    - "Panno"? - Powtórzyła i zaśmiała się cicho, prawie bezgłośnie. Delikatnie pokręciła głową przymykając na moment powieki, chciała znów uspokoić oraz wyrównać oddech.
    - Nazywaj mnie jak tylko chcesz, kapitanie. - Odpowiedziała, a lewy kącik jej ust powędrował leniwie w górę, mimo, że nie miała żadnych powodów do uśmiechu (o ile owe wykrzywienie warg można tak nazwać). Była zmęczona, głodna i brudna. A przyszłość wcale nie zapowiadała się lepiej, o ile skończy tak, jak przewiduje spoczywający obok niej mężczyzna. Nie zwracała więcej uwagi na okrzyki pijanych piratów oraz ich ulepszone wersje powszechnie znanych szant. - W końcu jestem jedynie towarem na sprzedaż, niepotrzebne mi imię. - Mruknęła ponownie próbując się podnieść, niestety z marnym skutkiem, ponieważ praktycznie nie ruszyła się z miejsca. Jeśli dojdzie do sprzedaży na targu niewolników, właściciel z pewnością wymyśli jej piękne imię. Imię godne dziwki.
    - Dokąd zmierzamy, jeśli wolno mi wiedzieć? Port Royal, czy jakieś bardziej ekscytujące miejsce?
    Miała nadzieję, że mężczyzna odpowie, bo dzięki temu będzie wiedziała na co się przygotować w trakcie obmyślania planu ucieczki, który musiał być skuteczny. W końcu nie chce by jakikolwiek dziwkarz przyjął ją pod "swoje skrzydła".

    Regana

    OdpowiedzUsuń
  48. Miała taką potrzebę, aby mieć coś, co będzie „jej”. Tak się składało, że mogła nazwać tak swoich rodziców, pokój, a potem… karczmę. Czarna Kotwica była jej oczkiem w głowie i to ona starała się o nią zadbać jak najlepiej tylko umiała. Co prawda gotować nie potrafiła (Margaret stwierdziła, że przyjdzie jeszcze czas, żeby się nauczyć – a tak w zasadzie to jest jej ta umiejętność niepotrzebna, no bo przecież ma od tego swoich ‘rodziców’, to nie jest logiczne, że kiedyś umrą, prawda?) Nigdy nie uważała jej za słabą, a ciągły napływ klientów motywował ją, aby bardziej dbał o tawernę (kto by pomyślał, że przychodzą tylko po to, aby pogapić się na piersi ładnego dziewczęcia). Nigdy nie sądziła, że jej dzieło może się komuś nie podobać.
    Wszystko szło idealnie. Była świetnie opanowana i pewna siebie. Dopóki Morgan nie podniósł wzroku. A potem się uśmiechnął. Zaczęła wtedy głębiej oddychać, ręce zaczęły lekko się trząść, a serce mocniej bić. Wiedziała, że ten człowiek był nieobliczalny. Chociaż w karczmie pełnej ludzi nie powinien jej nic zrobić… Nie powinien.
    Nie mogła poznać po nim, czy był zaskoczony. Może ten ich kwatermistrz, Howell, czy jak mu tam, miał rację? Może już Kerr dowiedział się, iż to właśnie tutaj znajduje się Rosa i przyszedł w „odwiedziny”, aby dziewczę spełniło swoją obietnicę? Nie wiedziała… W tej chwili różne myśli chodziły jej po głowie i żadna z nich nie była dla niej dobra. Powoli zaczęła wpadać w panikę przez to milczenie, które zapadło na chwilę między nimi. Lustrował ją wzrokiem, a ona poczuła, że ma ochotę zapaść się pod ziemię, byleby tylko skryć się przed spojrzeniem tych jasnych oczu kapitana. Zaczęła uciekać już wzrokiem, gdy mężczyzna w końcu się odezwał. Jej wzrok spoczął na misternie wiązanej przez nią wstążeczce na ramieniu. Jej kąciki ust drgnęły, tworząc coś na wzór bladego uśmiechu, który miał wyrazić „dziękuję” za komplement.
    Przy poprzednim spotkaniu ją intrygował – do pewnego momentu. Teraz się go bała. Ale w głównej mierze przez to, że sama mu się naraziła. Sama siebie wpakowała w ciąg nieszczęśliwych wydarzeń. Sama z siebie zaproponowała służbę samą sobą na pokładzie przez rok. Wiedziała, że ten rok będzie ciężki, a ze statku, o ile w ogóle, zejdzie zupełnie inna.
    Jej źrenice rozszerzyły się, gdy sięgnął dłonią w jej stronę i przyciągnął ją do siebie. Milczała przez moment. Palce zaciskały się na jej ramieniu boleśnie, aż dziewczyna zmarszczyła brwi i wykrzywiła usta. Jeszcze trochę i na pewno zrobiłby jej krzywdę. Na pewno. Ale… koniec końców zdjął tylko wstążkę z jej ramienia. Teraz będzie musiała tylko przemknąć do pokoju i znaleźć drugą, byleby tylko osłonić ramię przed czujnym widokiem rodziców.
    Uśmiechnęła się lekko, jakby kpiąco. Ten uśmiech przysłonić miał jej strach. Nie wiedziała, czy jej się udało, teraz musiała myśleć nad czymś innym.
    - Obietnica nie była sprecyzowana. Tak samo jak i twoja.
    To był jej jedyny ratunek. Nie powiedziała, gdzie i kiedy. Obiecała jednak, że odda się grzecznie, bez szarpania. Czy to nie znaczyło, że ona podyktuje warunki?
    Skinęła tylko głową na zamówienie i chciała oddalić się jak najszybciej, ale zatrzymał ją jeszcze. Chciał, aby z nim usiadła. Mówił o zwalniających „pracodawcach”. Czy naprawdę miałby czelność zrobić krzywdę Marge i Jonesowi, czy tylko ją tak naiwnie straszył? Ale w zasadzie nie mógł wiedzieć, że są oni dla niej ważniejsi…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zmroziła go tylko spojrzeniem od góry do dołu.
      - To nie są moi pracodawcy.
      I oddaliła się czym prędzej bez słowa. Margaret spojrzała na Rosę niepewnie, gdy minęła ją przy ladzie. Zadała jakieś pytanie, ale dziewczyna była zbyt zagubiona w swoich myślach, aby zwrócić na nią uwagę. Posłała jej jedynie uspokajający uśmiech, po czym wróciła w najciemniejszy kąt karczmy z butelką – tak jak chciał Morgan. Usiadła na krześle naprzeciwko i uniosła brwi.
      - O czym chcesz rozmawiać? – zapytała.
      Robiła wszystko, żeby wykreować się na pewną siebie osobę. Nie mogła dać się zjeść. Miała przed sobą drapieżnika, który teraz chciał upolować syrenkę. Nie wiedział tylko, że prawdziwą z krwi i kości. A do tego trzeba wykazać się niemałym sprytem.

      Rosa Williams

      Usuń
  49. [Proponuję jeden z tych krwawych wątków, gdzie Szkielet będzie mógł wreszcie pozabijać połowę ludzkości xD Wiec, jeśli masz jakiś pomysł, to zaczynaj :) ]

    Szkielet.

    OdpowiedzUsuń
  50. Dziewczę nie miało pojęcia, że kilka zwyczajnych słów może przysłużyć się Kerrowi. Może jeszcze była zbyt młoda i głupia, żeby poznać ten świat. Ile tutaj jest? Kilka miesięcy? To doprawdy niedużo. Gdyby zaczynała od zera, byłaby niesfornym berbeciem nawet nie umiejącym podźwignąć się na nogi i gaworzącym słodko pod nosem. Ale ona jest już dorosłą pannicą, która wpadła akurat w towarzystwo piratów, którzy wyłapywali tylko wzrokiem co lepsze i starali się je zdobyć – na jedną noc, bo po co im ciężar na dłużej. Naprawdę, mogłaby się w normalnych warunkach poddać i po prostu wrócić do wody – i tam żyć jako najgorsza bestia wśród mórz. Ale nie. Postanowiła być bezbronną, naiwną dziewczynką o niesamowitej urodzie. Wszystko przez to, że miała więcej uczuć niż wszystkie potwory z oceanów i mórz razem wzięte.
    Postawiła butelkę przed Morganem, a sama z wdziękiem usiadła na krzesełku naprzeciw, zakładając nogę na nogę. Podziękował za nią i dalej zapadła między nimi cisza. Słyszała, iż za plecami rozpętała się już niezła hulanka – ciekawe, ile zajmie im sprzątanie po niej.
    Rosa nie zdawała sobie sprawy, iż mogła spodobać się kapitanowi. Jakoś dość rzadko uświadamiała sobie, że jest obiektem głupich zakładów czy prześwietlania oczami albo rozbierania wzrokiem. A może to nawet lepiej dla dziewczyny? Przynajmniej miała złudną nadzieję, że nie wszyscy ludzie są źli.
    Gdy po dłuższym czasie kapitan nadal się nie odezwał, obróciła się bokiem na krześle, ramionami podpierając się o oparcie i spojrzała na zabawę, która rozkręcała się w głębi karczmy. Dziewki tak łatwo dające się ponieść, tak chętnie ukazujące swoje wdzięki. Margaret wpajała Rosie twardo przez kilka miesięcy, że ciała dwóch płci jednak trochę się różnią i nie każdy powinien oglądać cię bez ubrania. Tyle zapamiętała, acz jej stare przyzwyczajenia pozostawały. Wśród syren nie musiała dbać o to, aby zakrywać piersi. Nikogo ich widok nie rozpraszał, nie cieszył, nie podniecał. Były jakie były – i już. Piękne i niebezpieczne, i żadna z nich się wzajemnie sobą nie zachwycała.
    Dostrzegła kątem oka, że Morgan nachylał się do niej. Obróciła się więc, bo niegrzecznie byłoby go ignorować (akurat w tej sytuacji nie dbała raczej o maniery, a żeby wyjść z tego spotkania cała i bez poniżenia). Uniosła brew. Pytał, jakby znali się od wieków. Jak stary przyjaciel. Spotkali się raz i dziewczyna miała nadzieję już więcej tego nie powtórzyć. Jak widać, myliła się. Westchnęła cicho.
    - Nie wiem, czy powinnam być szczera czy miła. – Trzepnęła rzęsami ze sztucznym uśmiechem. – Może raczej będę miła, bo moja szczerość mało cię obchodzi. Ha, jeszcze mogę zostać obiektem kpin. – Przesunęła swoje nogi tak, że siedziała dokładnie przodem do niego. Również oparła się o stół, nachylając się w jego stronę. Ich twarze dzieliły jedynie centymetry. Poczuła woń rumu z ust kapitana. Dokładnie jak wtedy, gdy spotkali się po raz pierwszy. – O ile jeszcze nim nie zostałam. Nie musisz martwić się o papę. Dba o mnie lepiej niż ktokolwiek inny byłby w stanie. – Zerknęła na swoją bliznę, którą ciepłymi palcami głaskał Kerr. Zerknęła kątem oka na niego dość nieufnie. – To nie jest oznaczenie – odparła dość niemiło. – Oznacza się czyjeś własności. Ja nie należę do nikogo. Ponadto klienci są… - zerknęła przez ramię na piratów bawiących się z kobietami – zajęci czymś innym niż przyglądanie się byle barmaneczce z Czarnej Kotwicy. Ty też powinieneś sobie znaleźć jakiś materiał do zabawy. Ach, przepraszam, w tej chwili TY myślisz tak o MNIE. Hm… więc może jakieś zastępstwo? – zabrała swoje ręce ze stołu, aby oprzeć się o krzesło i bezczelnie unieść brwi. Chciała chociaż udawać, iż się go nie boi. Albo trochę poszczekać, może się zniechęci jej bezczelnością czy głupotą. Rosa nie potrafiła się wykłócać, a gdy to robiła, miała wrażenie, że i tak jest na przegranej pozycji.

    Rosa Williams

    OdpowiedzUsuń
  51. [Hm, pomysł mi się podoba. Tak, zdecydowanie będzie akcja, więc możesz zaczynać.]

    Szkielet.

    OdpowiedzUsuń
  52. [Dziękuję za pochwałę, a wątek z kapitanem z chęcią poprowadzę. Pomysł drugi podoba mi się bardziej, a na nic innego nie wpadłam. Za chwilę wychodzę niestety, dlatego zacznę dopiero późnym wieczorem.
    Chyba że będziesz miała ochotę rozpocząć wątek wcześniej, to nie ma problemu c;]

    Leah

    OdpowiedzUsuń
  53. [Nie spodziewałabym się takiej pochwały. Podczas pisania tej karty miałam wrażenie, że ciągle coś jest nie tak, że jedna lub druga rzecz w niej nie pasuje. W każdym razie dziękuję za pochwałę. C:
    Również nie mam za bardzo pomysłu co do wątku. Do głowy przychodzi mi jedynie to, że Ginewra podczas poszukiwania pożywienia mogłaby się natknąć na Latającego Smoka, a jako że Morgan przetrzymuje już na statku jedną syrenę, mógłby i spróbować złapać drugą. Ewentualnie jakaś marna akcja ratunkowa uwięzionej syreny przez moją postać. :D Tylko nie mam pojęcia, jak miałaby się o niej dowiedzieć. ]

    Ginewra

    OdpowiedzUsuń
  54. [To oczywiste, że wolę poczekać na coś o wiele fajniejszego no i lepszego. c:
    Także ja niecierpliwie czekam na Twój pomysł, a ten najwyżej stanie się takim "wyjściem awaryjnym", o. ^.^]

    Ginewra

    OdpowiedzUsuń
  55. [ Dziękuję bardzo!
    Nawet nie śmiem rzucać innej propozycji, ta pasuje mi idealnie. Jakaś wartka akcja jest tym, czego potrzebuję. Troszkę kojarzy mi się to ze sceną w pierwszej części "Piratów", jak Ragetti i Pintel wpadają do posiadłości Elizabeth ;D
    Normalnie poprosiłabym Cię o zaczęcie, bo zaczynałam przy wątku z Yess, ale podałaś taki ładny pomysł, więc się odwdzięczę ; ) Tylko nie obiecuję, że zrobię to szybko.]

    Frey

    OdpowiedzUsuń
  56. Rozległe wody nigdy nie były jej obce. Jeszcze zanim po raz pierwszy zeskoczyła na deski pokładu, została nauczona, aby każdego ranka wstawać i oddawać ofiary morzu. Potężnej sile, która mogła zniszczyć wszystko. Wystarczył moment, kaprys natury, nic więcej. Dlatego dzień w dzień schodziła w dół plaży, po kostki zanurzała się w wodzie i daleko, jak najdalej potrafiła, wyrzucała przed siebie zawiniątko wcześniej przygotowane przez babkę. Chociaż nie rozumiała, ten codzienny rytuał dawał spokój, poczucie bezpieczeństwa.
    Na Latającym Smoku nauczyła się zgoła czegoś innego. To nie woda miała kontrolę nad człowiekiem, lecz to on właśnie poskramiał żywioł. Żadne ofiary nie miały znaczenia. Liczył się tylko twardy tyłek i zdolność trzeźwego myślenia w krytycznych sytuacjach. Nic więcej. Nauczyła się również, że najważniejszą rzeczą jest posiadanie załogi, która wie, co robi. Leah także chciała być jedną z tych, co znają swoje miejsce i swoje zadania, wykonując wszytko bez zbędnego marudzenia. Dlatego kiedy dowiedziała się o nowej przypadłości kapitana, nie zastanawiała się dwa razy.
    Wieści dotarły do niej akurat wtedy, gdy ćwierć funta tojadu zalewała kwartą alkoholu, który po zdobyciu musiała skrzętnie schować, aby nie zniknął przypadkiem w przełykach spragnionych. Wówczas ktoś zjawił się w kajucie, twierdząc, że kapitan chcę widzieć się z nią natychmiast i chodzi o coś naprawdę ważnego. Parę chwil później wiedziała już wszystko. Morgan Kerr został otruty. I to nie byle czym. Odtrutkę znaleźć zaś można było tylko na jednej wyspie i chyba tylko bogów była to sprawka, że okręt znajdował się od niej niedaleko.
    Decyzję o tym, co należy zrobić, podjęto w ekspresowym tempie. Toteż już kolejnego dnia siedziała w szalupie naprzeciwko samego kapitana, wpływając do niewielkiej zatoki. Głowę podnosiła wysoko, w zachwycie starając się ogarnąć wzrokiem cały krajobraz. Drzewa wystrzeliwały wysoko ponad ziemię i Leah mogła przysiąc, że czubkami zawadzały o spokojnie płynące chmury. Kolorowe kwiaty zaścielały wyspę, oszałamiając ilością barw. Szybko otrząsnęła się jednak, gdy przypomniała sobie, jak wiele czeka na nich niebezpieczeństw.
    - Kapitanie - zwróciła się do mężczyzny. - Jesteś pewien, że nie powinniśmy wziąć ze sobą kogoś jeszcze? Twój stan nie będzie się polepszał. Nie do czasu, aż znajdziemy roślinę i wrócimy na statek, a kolejne objawy będą coraz przykrzejsze.

    Leah

    OdpowiedzUsuń
  57. [Więc jak, kapitan ma chęć na wątek z bezczelnym sternikiem? :DDD]

    Kyle

    OdpowiedzUsuń
  58. Dotrzymywał jej kroku, a nawet nieco ją wyprzedzał, czego oczywiście nie chciała przyznać. Nawet przed sobą. Łapał ją za słowa, wykorzystywał je przeciwko niej. Od dawna nie miała do czynienia z takim człowiekiem. Intrygował, a jednocześnie doprowadzał do szału - każde jego słowo, każdy gest. A przecież nie zrobił niczego, na co sobie nie zasłużyła.
    Czemu koszmary wracają zawsze wtedy, gdy człowiek jest osłabiony? Wykorzystują jego niedyspozycją i sprawiają niewyobrażalny ból, tak różny od tego fizycznego pochodzącego z obrażeń na ciele. Nie ma w pobliżu nikogo, kto zlitowałby się nad twym życiem i twoją osobą. Jesteś sama, możesz liczyć wyłącznie na siebie, ale tak przecież było od zawsze.
    To wszystko twoja wina, gdybyś nie uniosła się dumą i pozostała tam, gdzie twoje miejsce, nigdy by do tego nie doszło. Nigdy byś tu nie trafiła. - Oświadczył męski głos, tak dobrze znany, tak bardzo znienawidzony.
    - Wynoś się z mojej głowy... - Wyszeptała ledwo słyszalnym głosem. Delikatnie pokręciła głową jakby chciała pozbyć się tego natręta. I udało się, jednak nie na długo, bowiem już po chwili siedział tuż przed nią. Pogardliwy wzrok mówił więcej niż tysiąc słów.
    - Ciebie tu nie ma... Ty nie żyjesz. - Mruknęła cicho, po czym syknęła zaciskając zęby. Ból stawał się coraz silniejszy, coraz trudniejszy do wytrzymania. Nie krzyczała, nie miała na to sił, poza tym duma nie pozwoliłaby jej na to. Zawsze cierpiała w milczeniu, zawsze wstrzymywała łzy, lecz teraz było inaczej. Duże, słone krople powoli spływały po bladych, zapadniętych policzkach by za chwilę uderzyć o podłogę. Pękła. Płakała z bezsilności oraz bólu i nienawidziła siebie za to z całego serca. W końcu straciła przytomność nie wiedząc, czy ją jeszcze odzyska.
    * * *
    Promienie słońca oświetliły jej twarz. Nastał kolejny piękny (zależy dla kogo) dzień. Bezchmurne niebo oznaczało kolejną dawkę ciepła, a później gorąca. Aktualnie była to dla niej najgorsza tortura, jakiej kiedykolwiek ją poddano. Słyszała głosy, słyszała korki. Ale już nie wiedziała, co jest rzeczywistością, a co jedynie wyobrażeniem.

    Regana

    OdpowiedzUsuń
  59. [Tak, pomysł mi się podoba. I możesz być pewna, że Jin jest bardzo lojalny, wiec na pewno ostrzegł by kapitana. Wiec jeśli byś zaczęła...:)]
    Jin

    OdpowiedzUsuń
  60. [Mnie się tam podoba. Można to będzie jakoś ładnie rozwinąć. Pozwól, że ja zacznę.]

    Kurtyzany to na ogół proste kobiety. lubią się podobać mężczyzną, lubią pieniądze i na ogół lubią swoją pracę, a szczególnie te z "Rozpiętego gorsetu", które żyły w godziwych warunkach i dostawały najlepszych klientów. Jednak były i takie bardziej skomplikowane, które marzyły o czymś więcej. Chciały szacunku którego nigdy nie dostały i złota na tyle żeby nie musieć się do końca życia przed nikim płaszczyć. No. niektóre też chciały porządnego mężczyzny, ale te były młode i naiwne.
    Co byłaby w stanie zrobić taka kurtyzana, która ma to czego pragnie na wyciągnięcie ręki? Odpowiedź brzmi: Wszystko
    W takiej też sytuacji znalazła się jedna z gwiazdeczek domu publicznego "Pod rozpiętym gorsetem". Miała w dłoniach coś co zdecydowanie nie należało do niej, ale mogło jej przy nieść fortunę, szacunek i niezależność, czyli to czego pragnęła najbardziej na świecie. Jednak ciągnęło to za sobą także gniew Kapitana Jolly Sailora, Marcusa Rodrigeza. Był to mężczyzna groźny i nieobliczalny, więc Monita potrzebowała wsparcia. Potrzebowała kogoś, kto ma okręt i załogę, a także jest na tyle szalony żeby zaufać kurtyzanie i popłynąć zgodnie z planami rejsowymi ukradzionymi przez przypadek Rodrigezowi.
    Tak czy siak musiała uciekać. Kapitan Rodrigez już zaczął jej szukać. Widziała gdy ja znajdzie nie będzie słuchał wyjaśnień, nie uwierzy, że wziął zły notes.
    Monita przez jakieś dwa dni błąkała się po karczmach, aż pewnego dnia usłyszała jak kilku piratów rozmawia o tym, że do Port Royal zawitał Latający Smok. Jej migdałowe oczy aż zabłysły. Właśnie tego potrzebowała.
    Potrzebowała kilku minut w samotności z jednym z piratów żeby dowiedzieć się gdzie może znaleźć Kapitana Kerra.

    ***
    Było już ciemno. Jednak dopiero teraz wszyscy piraci schodzili się do karczm. Do jednej z nich weszła kobieca, zakapturzona postać. Rozejrzała się i bez wahania podeszła do jednego ze stolików.
    Pirat z którym rozmawiała mówił, że jest szalona, że idzie stawiać warunki samemu diabłu, ale Monita nie bała się diabła. Nawet on by nie chciał już jej duszy.
    - Panowie - odezwała się melodyjnym głosem kobieta. - Czy mogłabym porozmawiać z Kapitanem Kerrem... na osobności?
    Towarzyszący kapitanowi mężczyźni chichocząc oddalili się.
    Dziewczyna nawet nie zwróciła na nich uwagi.
    Odsunęła krzesło i usiadła na nim.
    - Ja w interesach, panie Kerr - wyjaśniła pewnym siebie tonem głosu.

    Monita

    OdpowiedzUsuń
  61. Nie przypuszczała, że Morgan sądził, iż zna dziewczynę jak własną kieszeń. Naprawdę? Po jednym spotkaniu, kapitanie? Przecież to wtedy było wszystko na pokaz – wszystko robiła po to, aby uwolnić niewolnicę, która i tak koniec końców straciła wszystko, co miała na tej plaży, łącznie z życiem, nie wspominając o dumie i honorze. Czy można było wtedy przejawić większe okrucieństwo? Upokorzyć i odebrać życie. Chociaż… może to lepiej dla tej dziewczyny? Nie będzie musiała walczyć psychicznie ze strachem przed mężczyznami. Kto wie, co szykował jej jeszcze los… A w Port Royal nie było miejsca na lęki. Oj, nie.
    Wydawała się słodka i niewinna. Urocza i bezbronna. Bo faktycznie taka była w odniesieniu do swoich klientów. Zawsze mogli liczyć na jej miły uśmiech czy słowo zainteresowania – lecz nic więcej nigdy nie dostali, nawet jeśli bardzo tego pragnęli. Nie wyrwali jej też niczego siłą. Nie wymogli strachem czy szantażem, co robił teraz kapitan, ku rozbawieniu Rosy. Nie była dziewką portową, która, dla własnego bezpieczeństwa, podwinęłaby sukienkę i oddała się pierwszemu lepszemu szantażyście, byleby dał spokój i nie spełnił swoich gróźb. Była syreną. Musiała mieć jakiś pazur. Wcześniej były nim kły. Teraz zmieniły się, być może, w niemiłe słowa. Organ nieużywany, w tym przypadku, nie zanika lecz zmienia się w coś innego.
    Milczała przez cały czas, jak Morgan sączył w jej stronę przepełnione jadem słowa gróźb, co to mogłoby się przytrafić rodzinie Williams. Zupełnie przypadkowe nieszczęścia, nieprawdaż? Ale wiedziała, iż ma do czynienia raczej z inteligentnym mężczyzną. Rozumiała, że chce zmusić ją do spełnienia swojej obietnicy. Najwidoczniej była w jego oczach kimś więcej niż zwykłą dziewuszką z portu. Fascynujące. Co więc widział w niej kapitan? Poza tym – jeśli chce spełnienia obietnicy, na pewno będzie wymagał tego od niej. Nie od całej okolicy, która w dodatku może się zebrać i zacząć przygotowywać zemstę. Ci zwykli, szarzy ludzie, którzy podają im tylko rum, również mogą być niebezpieczni.
    Najbardziej trafiły jednak do niej słowa o tym, iż powinna być raczej wdzięczna za przygarnięcie. Miał rację, chociaż sama się o to nie prosiła. Ale kto wie, jaki los mógł spotkać wyrzuconą na plażę, nagą w dodatku, dziewczynę? Lepiej, iż znalazła ją Margaret niż jakiś zapijaczony pirat, który akurat tamtędy przechodził. Otrzymała pomoc, za którą stara się teraz odpłacić. Przecież gdyby nie oni, nie nosiłaby teraz tych strojnych sukieneczek, nie upinałaby włosów, a nawet nie chodziła po lądzie. Nie potrafiła chodzić od razu. Żadna syrena nie potrafi.
    Uniosła brwi, gdy wstał i wyciągnął w jej stronę rękę. Była silna, duża i pokryta bliznami. Bez większego wysiłku mogłaby zmiażdżyć jej drobniutką rękę – gdyby tylko jej właściciel tego chciał. Nie wstała. Po raz pierwszy to ona spojrzała w jego jasne, duże oczy i posłała mu figlarny uśmiech.
    - Zastanawiam się czy to zbyt wielka pewność, czy brak wiary w siebie każą ci prosić kobietę do tańca szantażem, kapitanie – odparła, powstrzymując w sobie śmiech. Powoli wstała z krzesła, podawszy uprzednio swoją lekko sparzoną słońcem dłoń. Nie spuszczała ani na chwilę wzroku z jego oczu, natomiast uśmiech na jej wargach zmienił się na lekki. – Jeśli nie boisz się, iż zostaniesz zdeptany… Nie potrafię tańczyć.
    Rosa nigdy nie tańczyła. Nikt nie prosił, nikt nie chciał, zostawała zawsze zgrabnie przenikającą pomiędzy parami barmaneczką podającą rum. Miała lepsze rzeczy do roboty niż nauka tańca. Musiała przecież jakoś podporządkować się społeczeństwu, aby zachowywać się jak każda inna dama. No i pozostawała niełatwa nauka chodzenia oraz ubiór. Do tej pory części rzeczy nie jest w stanie zrozumieć.

    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  62. [Idealne, lepszego sama bym na pewno nie wymyśliła. :D Naprawdę, niesamowicie podoba mi się ten pomysł na wątek. Trochę jednak szkoda, że blog został oficjalnie zamknięty. To może na następnej odsłonie będziemy pisać, o ile będziemy prowadzić postać na tym blogu. Hm? ^^ W każdym razie ja ostatnio wolę niczego nie planować, bo z planów nic mi nie wychodzi. xD Ale kłaniam się, klękam i biję pokłony za ten pomysł. :D Więc jakby co to mamy już plan na przyszłość. :)]

    Ginewra

    OdpowiedzUsuń